Premier wyciągnął wnioski z afery hazardowej i zdecydował: przerzucę piłkę na wasze pole karne i zobaczę jak sobie poradzicie. No i zaczęło się...

Jedni boleją nad tym, że automaty zejdą do podziemia. Drudzy obawiają się, że zmaleją wpływy do budżetu. Trzeci nie mają pewności, czy wszystko odbywa się w zgodzie z prawem. Czwarci wreszcie przebąkują coś o obywatelskich wolnościach.

O to właśnie chodzi. A Ty Obywatelu zastanawiaj się, czy mówią to uczciwie, przejęci dobrem kraju, czy jednak jakoś tam pokątnie lobby hazardowemu sprzyjają. Premier rzuca pomysł i... umywa ręce, niech się szarpią inni. Co jednak Premier zrobi, gdy opozycja poprze jego propozycję, gdy to Platforma Obywatelska będzie musiała własnymi rękami wyłączyć automaty? Mam nadzieje, że się o tym przekonamy, że opozycja powie "sprawdzam" i pozwoli Premierowi zrealizować tę zapowiedź na swój rachunek. Jeśli to się powiedzie sam pospieszę z gratulacjami. Walka z uzależnieniem obywateli od hazardu jest słuszna i potrzebna. Rzeczywiste zwalczanie patologii, które tworzą się w towarzystwie "jednorękich bandytów" zasługuje na poklask i poparcie.

To jednak nie jedyny (choć może najbardziej widoczny) ostatnio przykład owego przerzucania piłki na nasze (obywatelskie, dziennikarskie) pole karne.

Premier nie odpowiedział na bardzo wiele narzucających się pytań, związanych z aferą hazardową i kontrowersjami, dotyczącymi prób sprzedaży stoczni. Nie wyjaśnił, o czym dokładnie rozmawiał z panami Drzewieckim i Chlebowskim po 14 sierpnia, dlaczego czekał z ich odwołaniem do października, dlaczego raz twierdził, że kontrakt gazowy z Katarczykami miał zwiazek ze sprzedażą stoczni, a potem mówił, już, że takiego związku nie ma. Premier nie wytłumaczył się w żaden sposób ze sprawy podsłuchów dziennikarzy, choć jako bezpośredni przełożony ma obowiazek nadzorowania służb specjalnych. W tych wszystkich sprawach Donald Tusk zrzucił zadanie tłumaczenia swojego postępowania na barki życzliwych mu mediów, które od tygodni działają w tej sprawie bardziej aktywnie, niż biuro rzecznika rządu (który zresztą najpierw niby przestał być rzecznikiem, a teraz znowu niby nim jest). Można nawet odnieść wrażenie, że całej afery hazardowej by nie było, gdyby nie pochopna i zgubna decyzja "wystawienia" Chlebowskiego i Drzewieckiego na pytania dziennikarzy, którzy zachowali się akurat zaskakująco profesjonalnie, zadali szereg pytań, które należało zadać i nie dali się zbyć byle jakimi odpowiedziami.

Donald Tusk nie ułatwia swoim zwolennikom zadania. Po dwóch latach rządzenia koalicji PO i PSL widać gołym okiem, że żadnych rewolucyjnych reform nie będzie, że żadnych planów głębokiej modernizacji kraju nie ma, że nadzieje na sprawne rządzenie są płonne, a nadzieje na uczciwość w polityce naiwne. Rzesza obywateli, których wcześniej przekonano, że rządy PiS-u czymś im groziły teraz dowiaduje się, że za rządów Platformy podsłuchuje sie dziennikarzy. I co? I nic. Nikt nie jest temu winien, nikt nie złamał prawa i nikt nie poniesie za to żadnej odpowiedzialności. To jak to jest? Jak się mówiło, że PiS podsłuchuje, to było źle, jak widać, że PO podsłuchuje, to jest dobrze? Wyraźnie tak, skoro premier mówi już wprost, że celem jego rządu jest już tylko niedopuszczenie, by "tamci" wrócili do władzy.

No cóż, drodzy obywatele, drodzy dziennikarze, piłka jest na waszym polu karnym. To wy sami musicie sobie i innym wytłumaczyć, dlaczego Premier zachwyca, choć...