"Powiem pani, że nie wiozłem dziś pasażera, który by nie mówił o naszych medalach! Jest taka radość! WSZYSCY się cieszą!" - mówił mi pan taksówkarz, kiedy wracałam do domu po sobotnio-niedzielnym dyżurze. Chyba najpiękniejszym w mojej dotychczasowej pracy. Najpierw złoto Zbigniewa Bródki, później złoto Kamila Stocha… Nie pamiętam, kiedy się tak ostatnio pobeczałam!:-) Wróć! Jednak pamiętam: w czwartek, kiedy z kontuzją stopy olimpijskie złoto zdobywała Justyna Kowalczyk!:-)

Cieszyłam się, że mam dyżur, kiedy Kamil Stoch będzie walczył o drugi (złoty) medal na igrzyskach w Soczi. Pierwszy, szczerze mówiąc, trochę mi umknął. Dzień wcześniej nasi hokeiści wygrali w Gdańsku z Białorusią, a na niedzielny wieczór umówiłam się na rozmowę z Aronem Chmielewskim i Przemysławem Odrobnym. Kiedy Stoch zdobywał złoto, pędziłam do domu, by te wywiady zredagować. Białoruś, drodzy Państwo, Białoruś pokonana 4:2!;-) Tego dnia nie było dla mnie ważniejszych tematów:-)

Pierwsze naprawdę wielkie olimpijskie emocje przeżyłam cztery dni później, kiedy Justyna Kowalczyk - biegnąc ze złamaną piątą kością śródstopia - wywalczyła złoto! Z ręką na sercu przyznaję, że nie wierzyłam w to, że może jej się udać. Marit Bjoergen w fenomenalnej (tak się wtedy wydawało) formie. Przed igrzyskami typowana do sześciu medali. Sama, pytana, w której konkurencji ma największe szanse na sukces, przyznawała zresztą: Trudno powiedzieć, bo jestem faworytką we wszystkich wyścigach. W ostatni przed igrzyskami pucharowy weekend wygrała we włoskim Toblach bieg na 10 km techniką klasyczną i sprint techniką dowolną. Kowalczyk z kolei zajęła we Włoszech dopiero 5. miejsce na swoim koronnym dystansie - na którym od 2009 roku zawsze stawała na podium!

No a później przyszedł czwartek:-) Jak ja się modliłam, żeby się nie przewróciła! Żeby pokazała wszystkim niedowiarkom (ze mną w pierwszym rzędzie!), że JEST KRÓLOWĄ NART! Pokazała:-)))) Ujmując sprawy chronologicznie: naprawdę nie pamiętam, kiedy tak beczałam!;-)

A Bjoergen... no cóż:-) Być może paskudny (niejeden powie: polski) charakter ze mnie wychodzi, ale cieszyłam się, że zajęła dopiero piąte miejsce! Tak, jak cieszyłam się, że w sztafecie 4x5 km nie zdołała wyprowadzić swojej drużyny na pozycję medalową. Szczerze mówiąc, w tym wypadku nie dbam o to, czy jestem zawistną paskudą. Ciężko jest mi po prostu uwierzyć, że można nagle zachorować na astmę i stać się numerem 1 w tak wytrzymałościowej dyscyplinie, jaką są biegi narciarskie! Zgadzam się w stu procentach z prof. Szymonem Krasickim, który w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" powiedział wprost: Dla ludzi chorych jest paraolimpiada i tam powinna startować Marit Bjoergen z koleżankami.

Ale wróćmy do Justyny Kowalczyk:-) Złoto na 10 km klasykiem i świetny bieg w sobotniej sztafecie. Jak skomentował wybitny trener biegów narciarskich Edward Budny: Kowalczyk po prostu w tej sztafecie fruwała. Siódme miejsce naszych biegaczek cieszy mnie mocno z jednego podstawowego powodu: dziewczyny wywalczyły ministerialne stypendia. Jak bardzo to ważne, mówił po biegu ojciec Pauliny Maciuszek, mistrz świata z Lahti z 1978 roku, Józef Łuszczek: Nie będę musiał walczyć dla niej o sponsorów. To pozwoli im wszystkim spokojniej pracować i przygotowywać się przez kolejne cztery lata do igrzysk w Korei.

A później przyszła godzina 14:30 i rywalizacja panczenistów na dystansie 1500 m. Zanim na lód wjechał Zbigniew Bródka, rozmawiałam z kolegą o jego szansach na medal. Powiedział: Nie wierzę w to, serio w to nie wierzę. Odparłam: Uznajmy, że się nie znasz! Ale prawda jest taka, że i w tym wypadku liczyłam na cud. Ok, nie złoto, ale chociaż brąz??

Na bieg Bródki nie chciałam patrzeć, nie miałam siły. A później okazało się, że będzie medal! A później, że może być złoto... Bródka i Holender Koen Verweij identyczny czas: 1.45,00, liczą tysięczne sekundy... Przez myśl przeszło mi: Cholera! Na pewno będziemy mieć pecha! A mamy ZŁOTO!:-)))) Najprawdziwsze złoto za trzy tysięczne sekundy!!

Trzy tysięczne sekundy i lata nieprawdopodobnie ciężkiej pracy... Nie umiem sobie nawet wyobrazić, jak WIELKIM trzeba być człowiekiem, żeby pracować na co dzień zawodowo, trenować za granicą! bo w Polsce nie ma warunków... i wywalczyć olimpijskie złoto!

Bródka podbił mnie absolutnie jedną wypowiedzią po zdobyciu medalu: Pan prezydent mi pogratulował i podkreślił, że wie, w jakich trudnych warunkach się przygotowywałem, że nie mamy hali. Mówił, że to wielki sukces mój i osób ze mną współpracujących. A ja chciałbym zaznaczyć zasługi Państwowej Straży Pożarnej - przełożonych i kolegów z jednostki, dzięki którym mogłem wystartować w każdych ważnych zawodach.

Komentarz jest zbędny.

No i jeszcze Stoch... Podwójnie złoty Kamil Stoch!!:-))  Powiedzieć mogę tyle, że bardzo nie zazdrościłam mu sytuacji, kiedy w serii finałowej usiadł na belce po skoku Noriakiego Kasai. Może nie wiedział, może o tym nie myślał - ale nie chciałabym być wtedy w jego skórze:-)

Kiedy liczyli punkty, myślałam, że zwariuję. Później znów się pobeczałam.

A cały czas mam przed oczami pełną nadziei twarz Kasai, który w momencie ogłoszenia wyników po prostu szeroko się uśmiechnął i cieszył ze srebra! Jaki kontrast w stosunku do Verweija, który przegrał z Bródką o trzy tysięczne sekundy... Kasai - klasa sama w sobie.

Stoch... KLASA SAMA W SOBIE!:-))))

Myślę też ciągle o tym, że tych dwóch złotych krążków być może by nie było, gdyby nie Adam Małysz. Któż inny:-) Ten sam Adam Małysz, który kilka dni temu przyznawał, że oddałby cztery swoje medale olimpijskie - trzy srebrne i brązowy - za jeden złoty, który udało się zdobyć Kamilowi Stochowi.

Moim zdaniem, prawda jest jednak taka (a - jak wiadomo - rodzajów prawdy jest co najmniej kilka;-)), że bez Małysza, bez tego nieprawdopodobnego poczucia narodowej dumy, bez tych chwil euforycznego szczęścia, które nam dawał - tych dwóch, a w sumie już czterech złotych medali na igrzyskach w Soczi mogłoby po prostu nie być.

A są! Calutkie cztery! Wszystkie baaardzo złote!!:-))))

W niedzielę znów usłyszeliśmy w Soczi Mazurka Dąbrowskiego! RAZY DWA!!:-)))))))