To na pewno nie koniec strajku, bo my, nauczyciele, niczego nie kończymy. Serce mówiło: "walczcie do końca", ale w obliczu zawieszenia największego chyba w wolnej Polsce protestu rozum podpowiada: "mądra, odpowiedzialna, racjonalna decyzja". Ustąpić nie znaczy bowiem przegrać. Bo nie o żadną wygraną tu chodziło. Chodziło i wciąż chodzi o lepszą polską szkołę i prestiż zawodu nauczyciela, który powinien być sensownie wynagradzany za swoją pracę. Chodziło o ucznia, którego brakiem edukacji przez 3 tygodnie rząd w ogóle się nie interesował i którego klasyfikacja i matury były poważnie zagrożone. I wreszcie o to, by zwykli Polacy zaczęli się po prostu edukacją interesować i uznali ją za sprawę ważną. Może choć trochę się udało?

REKLAMA

To na pewno nie koniec strajku, bo my, nauczyciele, niczego nie kończymy i nieprawdą jest, że powrócimy we wrześniu. My po prostu cały czas będziemy.

Ten strajk pozwolił nam opowiedzieć swoje historie, pokazać, z czym się mierzymy w swojej pracy na co dzień. Niemal każdy Polak mógł się dowiedzieć, jeśli tylko miał taką wolę, ile zarabiamy, jak żyjemy naprawdę, jakie są realia naszej pracy. Każdy Polak wie, że pensja nauczyciela dyplomowanego nie wynosi 5600 brutto (jak pokazuje się w "jedynej słusznej telewizji"), a gdy ktoś zaczyna swoją karierę w tym zawodzie, może liczyć na 1900 "na rękę".

Ten strajk pozwolił nam się zjednoczyć, jak nigdy przedtem. Poczuliśmy się godnie, poczuliśmy się wspólnotą. I choć próbowano z nas uczynić zaplecze polityczne opozycji czy przypiąć nam rogi lewaków czy zapaleńców chcących obalić rząd, skutecznie prezentowaliśmy swoją prawdziwą, realną narrację, bo strajkowaliśmy jako ludzie o różnym światopoglądzie politycznym, różnych przekonaniach religijnych i społecznych. Zobaczyli nas rodzice, zobaczyli nas nasi uczniowie. Zobaczyli nas także artyści, naukowcy, dziennikarze, a nawet (o ironio) górnicy. Podziało się jednak także wiele w naszych małych nauczycielskich wspólnotach. Bardziej poznaliśmy drugiego człowieka. Zawiedliśmy się na kimś. Kogoś zaczęliśmy może jeszcze bardziej szanować. Wreszcie z kimś, z kim nigdy nie było możliwości czy okazji zawiązać więzi, po prostu porozmawialiśmy. Zadziało się także wiele w nas. Wiemy bardziej, kim jesteśmy, czego chcemy i jakich granic nigdy nie przekroczymy.

To na pewno nie koniec strajku, bo my, nauczyciele, niczego nie kończymy i zaczynamy właśnie dopiero przygotowywać się do poważnej debaty o polskiej szkole.

Sygnałem tego były już organizowane przez nas podczas strajku spontanicznie narady obywatelskie o edukacji. Poważnych debat o edukacji nie urządza się w jeden dzień na podstawie przypadkowego doboru czy... losowania rodziców... Na poważne debaty poważnie się człowiek przygotowuje, wie, o czym konkretnie będzie chciał rozmawiać. Na poważne debaty nie ogłasza się elektronicznej rekrutacji, ale zaprasza się konkretnych adresatów, bo organizator wie, kogo chce zaprosić. Gdy więc chce się rozmawiać o nowoczesnej szkole, zaprasza się na przykład grupę Superbelfrzy RP, która jest istniejącym już dobrych kilka lat ruchem oddolnym nauczycieli i od wielu lat jako pewna marka pokazuje przez doświadczenie nauczycieli-praktyków, jak uczyć mądrze, praktycznie i z wykorzystaniem nowoczesnych technologii. Wyświetlona lista organizacji i osób ze środowiska naukowego, biorących udział w piątkowych "igrzyskach śmierci nauczycieli", nie pozwala na stwierdzenie, że mamy dziś szansę na jakąkolwiek realną debatę o polskiej szkole. Myślę, że żaden szanujący się nauczyciel się na niej nie pojawi. Kuriozalne są także jej proporcje. O nauczycielu, szkole i uczniu ma rozmawiać 20 zaproszonych rodziców i... 5 nauczycieli. Trzeba więc postawić w tym miejscu jasne pytanie: skoro o nauczycielach i uczniach można rozmawiać praktycznie bez nauczycieli i wśród rodziców wybranych na drodze losowania, to czy o medycynie da się rozmawiać bez samych lekarzy, a o ich pracy decydować powinni przede wszystkim pacjenci, a o dziennikarzach bez dziennikarzy, a o ich pracy decydować powinni ich czytelnicy? Bardziej imponująca niż liczba gości tego edukacyjnego kampanijnego cyrku jest lista osób i instytucji, które odmówiły udziału w debacie.

To na pewno nie koniec strajku, bo my, nauczyciele, niczego nie kończymy.

I choć wiele w nas emocji, a frustracja, niemoc, bezradność pozostają, trudno dziś nie docenić gestów i słów wsparcia, które przez te trzy tygodnie płynęły ze strony wielu uczniów, rodziców, ale i nierzadko w wiadomościach prywatnych także od nieznanych nam osób. Za te z całego serca serdecznie dziękuję - w imieniu wszystkich polskich nauczycieli.

Nic po tym strajku nie będzie takie samo. "Na pasku" dużo więcej się nie pojawi i pozornie może się wydawać, że to nasza nauczycielska klęska. Ale tak nie jest. Jeśli ktoś przegrał, to jest to tylko minister edukacji narodowej, której propaganda uśmiechu i zmanipulowanych danych dotyczących realiów pracy i uposażeń nauczycieli oraz udanej reformy oświaty nikogo już chyba nie przekonuje. Przegrali ludzie władzy, którzy pokazali, że w Polsce nie liczy się żadne prawo, bo i nawet klasyfikować nie musi już nauczyciel, może to zrobić przecież wójt czy prezydent, a w przyszłości może zrobi to nawet drzewo.

Ten demontaż edukacji osiągnął właśnie swój punkt kulminacyjny i strach pomyśleć, co dalej. Na to zgody nauczycieli nigdy nie ma i nie będzie.

Dla mnie strajk nie był w żadnym momencie dogmatem. Bo szkoła to nie ring, na którym można bez końca się boksować i zadawać sobie kolejne ciosy dla samego zadawania ciosów. Wracam z poczuciem, że w Polsce zdarzyło się coś bardzo istotnego. Wracam z poczuciem, że szkoły wcale nie były miejscem pustym, bez lekcji. Te lekcje miały miejsce, tylko tym razem przez te trzy tygodnie wszyscy byliśmy uczniami i wszyscy się czegoś nauczyliśmy. Ale konkluzje nie są tylko i wyłącznie kojące. Wracam także z poczuciem, że jeśli rządzący nie dadzą mi godnych zarobków za moją pracę, będę szukał lepszej. Tak jak wielu innych wybitnych nauczycieli. Wracam także z poczuciem, że jeśli rządzący się nie opamiętają, polska szkoła siądzie - zostaną w niej tylko słabi i przeciętni nauczyciele bez pasji i już nic nikomu się nie będzie chciało.

Może i za ten strajk nie dostaniemy swojej pensji, ale może jest coś cenniejszego, co jako nauczyciele otrzymamy - realny szacunek społeczny za to, z jaką determinacją, godnością i odwagą walczyliśmy o swoje prawa, i za to, że w odpowiednim momencie potrafiliśmy tę walkę zakończyć, widząc, że boksowany jest już teraz przede wszystkim nasz uczeń.

Mówiłem o tym także wtedy, gdy publicznie we wtorek zachęcałem innych nauczycieli do klasyfikacji maturzystów. Są bowiem pewne granice, których przekroczyć nikomu nie wolno. Albo inaczej - których ja przekroczyć po prostu nie potrafię.