Jedna z dziennikarek zadała mi ostatnio pytanie: "To co pana trzyma w szkole?"

Są to pewne momenty trudne do zdefiniowania. Kiedy na przykład jestem zmęczony czy zniechęcony, bo godzinami sprawdzam prace pisemne, nagle przychodzi na messengerze wiadomość od ucznia, który mi za coś dziękuje albo wspomina lekcje polskiego. Sensem tej pracy jest to, że gdy dziecko się tnie lub ma próby samobójcze, nauczyciele robią często wszystko, by zdało maturę, skończyło szkołę i nie robiło sobie więcej krzywdy. I często się udaje.

Młodsze dzieci przychodzą do swojej "cioci" ... po prostu się przytulić. To ona wyciera im nosy, gdy rodzice większość dnia są w pracy. To ona pociesza, gdy smutno. Pokazuje im pierwsza żuka, biedronkę i uczy hymnu. Starsi przychodzą z trudniejszymi pytaniami: Jak mam żyć? Dlaczego Bóg taki jest? Mówią: Nie dogaduję się ze swoimi rodzicami. Nie chcę być lekarzem, a starzy mnie cisną. Wszystko jest bez sensu. Nic mi się nie chce...

Nastolatkowie często porozumiewają się ze światem prowokacją, czy problemami z zachowaniem czy też ocenami. W taki sposób komunikują nam: "Potrzebuję twojego zainteresowania, jestem tu, zobacz mnie". Mówią nie tylko do nauczycieli. Mówią także do rodziców. Ale dzieci zazwyczaj przynajmniej widzimy.

Niektórzy jednak nic nie mówią. Najtrudniejsi są właśnie ci niewidoczni. Ci, którzy porozumiewają się ze światem milczeniem, niesprawianiem problemów, "mentalną nieobecnością". To właśnie o nich najczęściej myślę ostatnio. O tych, których nie zauważyłem choćby dlatego, bo uczę w ponadtrzydziestoosobowych klasach. O tych, którzy w spokoju przeżywali każdą lekcję, patrzyli gdzieś daleko przed siebie i po prostu poszli. O tych, którzy w tym systemie gdzieś się nam wszystkim zagubili.

Rodzice mają pod swoją opieką 2, 3 dzieci. My często ponad 30. I to tylko w jednej klasie. To prosta, ale i okrutna arytmetyka. Arytmetyka nie pozwalająca jednak zaopiekować się każdym młodym człowiekiem. A zdarza się i tak, że pierwsi zauważamy, iż dzieje się coś niedobrego. Że Kasia siedzi od wielu tygodni smutna, Wiktor popłakuje w kącie, a Marysia nie ma co jeść.

 Nauczyciele najbardziej potrzebują uczniów. Ale tylu uczniów, iloma są w stanie się zająć. Wcale nie pochwał dyrekcji, olimpijczyków, nagród. Normalnych warunków pracy. Klas, które można przynajmniej ogarnąć swoim sercem i wzrokiem...

Często przychodzą do mnie absolwenci. Mówią, że byłem i jestem ważnym człowiekiem w ich życiu. To jest, mimo wszystko, właśnie magia tego zawodu. Wpływać na czyjeś losy i robić coś drobnego dla świata.