1. Gangsterzy a nie filantropi

REKLAMA

100 lat temu na całego zaczął się komunizm i tak naprawdę nigdy się nie skończył. Zapoczątkowała go tak zwana Rewolucja Październikowa, czyli zwyczajny pucz pospolitych politycznych gangsterów zwanych kłamliwie bolszewikami. Albowiem большевики wbrew partyjnej statystyce sami uznali się za większościową frakcję, a swoich przeciwników przezwali mienszewikami, czyli mniejszością. Jak to się stało, że taka szajka tak szybko opanowała dekadencką Rosję? Różne są teorie. Do mnie najbardziej przemawia ta najmniej poprawna politycznie. W głośnej, budzącej kontrowersje, książce Aleksandra Sołżenicyna „Dwieście lat razem” znajdujemy socjologiczną odpowiedź na pytanie o powody powodzenia puczu.


A postawcie się, proszę, w sytuacji małej grupki bolszewików, którzy przejęli władzę - jeszcze wszystko takie kruche, komu tu zaufać? Kogo wezwać na pomoc? Siemion (Szymon) Dimansztejn, bolszewik od dzieciństwa, a od stycznia 1918 r. szef specjalnie utworzonego Komisariatu Żydowskiego przy Ludowym Komisariacie Narodowości tak oddaje wypowiedziane do niego myśli Lenina: ‘Wielką rolę w rewolucji odegrał także i ten fakt, że z powodu wojny znaczna liczba średniej inteligencji żydowskiej znalazła się w miastach rosyjskich. Oni złamali ten generalny sabotaż, z którym spotkaliśmy się zaraz po rewolucji październikowej i który był dla nas skrajnie niebezpieczny. Elementy żydowskie, chociaż nie w swej całości, zniwelowały ten sabotaż i tym uratowały rewolucję w trudnym momencie’. Lenin uważał ‘za niecelowe specjalne wyróżnianie w prasie tego zjawiska ... ale podkreślił, że udało nam się opanować aparat państwowy i znacznie go zmodyfikować tylko dzięki tej rezerwie piśmiennych i mniej lub bardziej rozgarniętych, trzeźwych nowych urzędników’. Tak więc, od pierwszych dni swojej władzy bolszewicy wezwali Żydów do pracy w sowieckim aparacie - tego na funkcję kierowniczą, tamtego na wykonawczą. I co? - I wielu, bardzo wielu poszło - i to od razu. Władza bolszewicka pilnie potrzebowała bezgranicznie oddanych, wiernych wykonawców. Znalazła takich wielu wśród młodych zeświecczonych Żydów, przemieszanych z ich słowiańskimi i internacjonalnymi pobratymcami w komunizmie. I to całkiem niekoniecznie "odszczepieńców" - byli śród nich i bezpartyjni, zupełnie nierewolucyjni, dotąd jakby apolityczni Żydzi. U wielu mogło to być po prostu wyrachowanie życiowe, a nie jakiś cel ideowy - ale było to zjawisko masowe. I nie pospieszyli teraz Żydzi do tych zakazanych przedtem, a upragnionych przez nich, miejscowości wiejskich lecz do stolic. „Tysiące Żydów rzuciło się do bolszewików, widząc w nich najbardziej zdecydowanych obrońców rewolucji, niezawodnych internacjonalistów", i "w niższych warstwach partyjnej struktury Żydzi pojawili się obficie.


Sołżenicyn antysemitą? A jeśli właśnie tak sytuację zdiagnozował sam Włodzimierz Ilicz Lenin? Powiem szczerze, że nie myślałem, iż w jakimkolwiek moim artykule kiedykolwiek powołam się na świadectwo tego łajdaka i bolszewickiego zbrodniarza.


2. Brudne czyny przez pryzmat czystych intencji artystów


Siedzę sobie teraz w salonie z laptopem na kolanach i niemal fizycznie czuję, jak upływa czas. A mimo to jakby stanął w miejscu. Niedawno skończyłem 52 lata. W tzw. realnej komunie przeżyłem prawie ćwierć wieku. 25 lat to stosunkowo niewiele, jednak, jeśli jest to pierwszy, kształtujący nas okres życia, perspektywa diametralnie się zmienia. Komunizm staje się jednym z najważniejszych punktów odniesienia. Tym bardziej, że przeżywszy kolejne ćwierćwiecze, jestem przekonany, że komunizm nigdy się nie skończył, dlatego tzw. III RP określam mianem PRL 2.0. To tylko unowocześniona, dostosowana do nowych cywilizacyjnych wymogów wersja starej doktryny totalnej władzy. Wielokrotnie powoływałem się na autorów, którzy dostarczali mi dowodów na tę intuicję (Anatolij Golicyn, Jeff Nyquist, Aleksander Ścios). Takie tytuły jak „Nowe kłamstwa w miejsce starych, komunistyczna strategia podstępu i dezinformacji”, „Oszustwo pieriestrojki”, „Koń trojański”, „III Rzeczpospolita czy Trzecia Faza” otworzyły mi oczy na realną rzeczywistość za kulisami wirtualnego świata propagandy, pod symulakrami tej całej „transformacji”. Mentalnym wyłomem są też rzadkie dzieła literackie i artystyczne, które ukazują istotę komunistycznej gadziej wylinki. Zaliczyłbym do nich takie powieści jak „Ciało obce” Rafała Ziemkiewicza, „Dolina Nicości” Bronisława Wildsteina, „Berek” Piotra Wielguckiego, „Niewidzialni” Sebastiana Reńcy” czy „Punkt Lagrange'a” Jacka Szczyrby.


Ziemkiewiczowski bohater, werbalny prawicowiec-katolik i realny libertyn jest łatwą ofiarą mafijnych neokomunistycznych pajęczych sieci, których symbolem jest Doktor Hans, postać łatwa do rozpoznania w tej powieści z kluczem. Podobnie niemal jawny jest publicystyczny kontekst książki Wildsteina, sondowanie środowiska "Gazety Wyborczej" z okresu afery Lesława Maleszki (TW "Ketmana", "Returna"). Jednak gazetowy realizm jest tu wpisany we frapujący kontekst gnostyckiej psychomachii, apokryficznego fałszu alibi dla zdrady rodem z heretyckiej "Ewangelii Judasza". Walory literackie stanowią również o wartości tomu Wielguckiego, ale nie są jedynym kryterium oceny "Berka". Ważny jest sam dziewiczy temat żydowskiego resentymentu, żydokomuny potraktowanej w sposób bezkompromisowy. Podobną do "Berka" problematykę podjął Wildstein w "Czasie niedokonanym", ale uczynił to bardziej oględnie i ostrożnie. Kim innym jest przecież "liberał" żydowskiego pochodzenia, komunistyczny "technokrata", konformista obracający się w środowisku przypominającym "Politykę" Mieczysława Rakowskiego, a kim innym zrekonstruowany literacko żydowski zbrodniarz-nihilista z Informacji Wojskowej, nieuk przemalowany na redaktora wydawnictwa, a potem na "narodowego" wieszcza-moralistę. Domysły są z kolei fabularnym paliwem książki Sebastiana Reńcy. Autor "Niewidzialnych" przyznał w swoim posłowiu, że niestety w pewnych sytuacjach prawdy możemy się "tylko domyślać, bo nie możemy jej udowodnić". To dlatego Reńca napisał powieść, a nie reportaż, chociaż jego fikcja jest poprzetykana faktami. Impulsem do napisania sensacyjno-politycznej intrygi była autentyczna tragedia dziewczyny w końcówce PRL. Joanna Kempińska rzekomo popełniła samobójstwo, ale nikt z jej najbliższych oraz znajomych nie uwierzył i dalej nie wierzy w to, że Joanna targnęła się na swe życie. Wokół tej sprawy narosło tyle łgarstw i niejasności, że nawet prokurator IPN nie był w stanie postawić zarzutów dawnym esbekom. Antykomunizm Józefa Mackiewicza, pisarza wyklętego na neokomunistycznych salonach, przyświeca twórczości Reńcy. Książka Anatolija Golicyna „Nowe kłamstwa w miejsce starych, komunistyczna strategia podstępu i dezinformacji” jest natomiast istotnym punktem odniesienia dla fabuły opowiedzianej przez Jacka Szczyrbę. Oto co w "Punkcie Langrange'a" czytamy o Golicynie: To były sowiecki oficer wywiadu. Uciekł na zachód z całą masą informacji. Wiedział tyle, że stał się niewygodny nie tylko dla swoich byłych panów, ale również dla zachodnich agencji wywiadowczych. Zbyt wiele trzeba by zmienić, gdyby okazało się, że miał rację. Więc z czasem został okrzyknięty paranoikiem i zmarginalizowany. Wtedy właśnie napisał swoją najważniejszą książkę, gdzie ujawnił kremlowskie kłamstwo, kłamstwo tak wielkie, że aż trudne do zrozumienia. Dla wszystkich, którzy w to kłamstwo uwierzyli, ta książka była bardzo niewygodna, bo dowodziła, że okazali się naiwnymi frajerami. Więc na wszelki wypadek została przemilczana, zepchnięta w medialny niebyt, tak samo, jak jej autor. Ale ja obawiam się, że Golicyn miał rację. Oto są świadectwa totalnej dezinformacji.

To największe kremlowskie kłamstwo można ująć w dwóch słowach: „Komunizm umarł.” Tymczasem to zło wcielone, wirus nierzeczywistości nadal grasuje i zbiera swoje śmiertelne żniwo. Zabija powoli, stopniowo uśmierca wolę i to w bardziej przemyślny, bo niewidzialny sposób. Na dodatek przy pomocy metody wprost demonicznej dokonuje podmiany znaków, przenicowania znaczeń, odwrócenia wektorów. W oficjalnej ideologii Kremla bolszewizm przebiera się w prawicowe szaty, dosłownie jak diabeł ubiera prawosławny ornat i ogonem na mszę dzwoni. Znakomicie i dosadnie ukazuje ten fenomen powieść Vladimira Volkoffa „Gość papieża”. Jej bohater jest patriarchą Leningradu i … oficerem KGB. Sojusz neokomunistycznego tronu i heretyckiego ołtarza kapitalnie przedstawia też reżyser Andriej Zwiagincew w głośnym filmie „Lewiatan”. Tam lokalny oligarcha jest sprzymierzony z popem, który „duchowo” mu doradza i kieruje jego decyzjami i wyborami. Swoją drogą akcja tego niezwykłego kinowego dzieła mogłaby się dziać także w Polsce. Cyniczne wyrzucenie gospodarza z jego daczy, sądowo usankcjonowane carskie rugi (z portretem cara Putina w tle) to taka sama komunistyczna rzeczywistość jak okres łże-reprywatyzacji w Warszawie, za czasów systemowej Platformy Obywatelskiej. To właśnie autentyczni artyści pozostawiają po sobie dzieła, świadczące o paralelnej drodze ustrojowej Związku Sowieckiego oraz PRL-u, strategii symultanki, jednoczesnej, identycznej metamorfozy w neokomunistyczne pseudodemokracje. Odpowiednikiem „Lewiatana”, poruszającego rosyjskiego fresku filmowego, mogłyby być takie polskie dzieła jak „Uwikłanie” Jacka Bromskiego, „Układ zamknięty” Ryszarda Bugajskiego, „Kret” Rafaela Lewandowskiego, czy wcześniej „Gry uliczne” Krzysztofa Krauze. Każdy z nich ujawnia bowiem palimpsestowy charakter życia publicznego w III RP, PRL 2.0. Widzimy jak pod jawną warstwą egzystencji kłębią się mroczne siły z komunistycznej przeszłości. Wszystkie te dzieła to artystyczne ilustracje wizji nierzeczywistości, świadectwa kłamliwej krainy pozłotka, w jaką zmieniła się straszna acz przaśna komuna XX wieku.

3. Chorująca kohorta

Źródłem przeczucia, które lektury i obrazy tylko mi tłumaczą, są empiryczne doświadczenia, zwłaszcza zawodowe – dziennikarskie, ale nie tylko, także osobiste, wynikające z kontaktów z przedstawicielami bliskiej mi populacyjnie grupy ludzi, zwanej przez socjologów kohortą. Kohorta to termin stosowany w statystyce (…), oznaczający zbiór obiektów, najczęściej ludzi, wyodrębniony z populacji z uwagi na zachodzące jednocześnie dla całego zbioru wydarzenie lub proces w celu przeprowadzenia analizy. Wspólnym naszym zdarzeniem było świadome przeżycie stanu wojennego oraz jego konsekwencji. Zauważyłem bardzo intrygujące i paradoksalne dla mnie zjawisko. Osoby, które pamiętam w latach 80. jako mocno zaangażowane w tak zwane ruchy dysydenckie, mniej lub bardziej kontestujące komunizm, po 1989 roku stawały się nierzadko obrońcami komunistów. Tak jakby ich działalność była pozorowanym buntem, kontrolowaną opozycyjnością. Jestem przekonany, że jakaś część tych ludzi została po prostu zwerbowana przez bezpiekę w PRL-u po to, by z tej grupy można było stworzyć przyszłą, naznaczoną piętnem zdrady, elitę już po tak zwanej pieriestrojce. To do dzisiaj jest dla mnie fascynujące zjawisko: obserwować wielu Polaków z mojej kohorty, którzy pomimo doświadczenia komunizmu, kibicuje tzw. lewicowym ruchom z ich neobolszewizmem i kulturowym marksizmem. Dlaczego ja jestem odporny na tę ideologiczną hipnozę? Mimo że w PRL-u nie byłem żadnym partyzantem prawdy, nie angażowałem się w działalność żadnych „podziemnych” ugrupowań, a jedyny mój opór przeciw dyktaturze Jaruzelskiego i Kiszczaka polegał na incydentalnym uczestnictwie w nowohuckich potyczkach z ZOMO, które kończyły się dla mnie łagodnie, dzięki odrobinie sprytu i dużej dawce szczęścia: skąpaniem w zabarwionej wodzie z sikawek i nawdychaniu się odoru z petard. Kiedy już uznałem się za nieco za starego na rzucanie kawałkami płyt chodnikowych, ograniczyłem swój bunt do wewnętrznej emigracji i lektury zakazanych książek z „nielegalnych” wydawnictw, które – jak się potem okazało- były w wielu przypadkach prowadzone przez ludzi mających prowadzących oficerów. Może to zabrzmieć jak obrona mojego konformizmu, ale mam nieodparte wrażenie, że prawdziwymi antykomunistami byli wtedy i są dzisiaj ci, którzy nie „walczyli” aż tak zawzięcie z bolszewickim systemem. stopniowo lub nagle blatując się z nim już na wieki wieków amen. To właśnie ci „dekownicy” pozostali w swoim biernym oporze odporni na wszelkie marksistowskie miazmaty. Nie chcę generalizować, to nie jest żadna reguła, jednak niepopularność w PRL 2.0 rzeczywistego antykomunizmu wśród elit wywodzących się z dawnych dysydentów może o tym świadczyć. Jakby tego nie wyjaśniać, ja byłem, jestem i będę wrogiem ideologii wywodzących się z dzieł Marksa i Engelsa, Lenina i Stalina, Gramsciego i Spinellego, albo Adorno oraz Horkheimera.


Dlatego czuję się obco nie tylko wśród własnej, polskiej kohorty. Jeśli wyjechałbym na stałe na Zachód, pewnie czułbym się jak kosmita, zwłaszcza wśród tzw. milenialsów. Socjologowie tym terminem określają w Polsce pokolenie ludzi urodzonych od 1984 do 1997 roku, a w innych krajach np. w USA generację wyżu demograficznego z lat 80. i 90. XX wieku. Nazywana jest ta grupa również „pokoleniem Y” , „pokoleniem Milenium”, „następną generacją”, „pokoleniem cyfrowym” oraz „pokoleniem klapek i iPodów”. Po lekturze artykułu w amerykańskim portalu www.townhall.com tych młodych ludzi nazwałbym „generacją klapek na oczach”. Albowiem czytam w tym teście, że bardzo wielu milenialsów wyraża pozytywne opinie o socjalizmie i komunizmie, a co piąty z nich uważa za bohaterów takich masowych morderców jak Józef Stalin i Kim Dzong Un. Według niedawnego sondażu aż 44 procent przedstawicieli „pokolenia Y” żałuje, że żyje w kraju kapitalistycznym a nie socjalistycznym, a 7 procent wolałoby mieszkać w kraju komunistycznym. Ankieta został przeprowadzona przez Fundację Pamięci Ofiar Komunizmu! Konkretnie jeden na pięciu (23%) Amerykanów w wieku 21-29 lat uważa dyktatora Józefa Stalina za "bohatera "; 26% za takiego ma też Władimira Lenina, a 23% - Kim Dzong Una. Co więcej osobistym bohaterem, bohaterem własnego kraju, lub globalnym bohaterem według tej generacji jest też Karol Marks (18 %), Che Guevara (26 %), Włodzimierz Lenin (17 %), Mao Zedong (16 %) i Nicolas Maduro (12 %). Milenialsi coraz bardziej oddalają się od kapitalizmu i zwracają w kierunku socjalizmu, a nawet komunizmu jako realnej alternatywy . - skomentowała Marion Smith, dyrektor wykonawcza Fundacji Ofiar Komunizmu. Ten kłopotliwy zwrot to dowód na powszechny analfabetyzm w amerykańskim społeczeństwie, brak wiedzy o  socjalizmie. Świadczy to o porażce naszego systemu edukacji. Nie uczymy studentów o ludobójstwie i zniszczeniach dokonanych przez komunizm od czasu rewolucji bolszewickiej sto lat temu.- podkreśliła Smith. Co znaczące, większość respondentów z „pokolenia klapek” nie potrafiła zdefiniować komunizmu ani socjalizmu, podczas gdy cztery piąte nie zdawało sobie w ogóle sprawy z tego, ile osób straciło życie w czasach rządów komunistycznych. Komunizm nie powrócił, on nigdy nie odszedł. A gdy znów pojawia się paskudny łeb tej hydry, tak otwarcie i bezwstydnie, wygląda na to, że jesteśmy o wiele gorzej na to przygotowani niż w ubiegłym wieku. – podsumowuje Marion Smith.

Jak długo będzie krążyć widmo komunizmu? A wampir Rewolucji straszyć w naszych duszach?