Kto stał za aferą podsłuchową? Nie ma na to pytanie oficjalnych odpowiedzi i nie wierzę, byśmy je poznali pomimo prokuratorskich śledztw. Mój sceptycyzm wynika nie tylko z bardzo krytycznej oceny wymiaru sprawiedliwości w III RP, ale także z charakteru samej sprawy. Wszędzie tam, gdzie w grę wchodzą działania służb specjalnych, a tak jest zapewne w przypadku afery z nagraniami naszych "tuzów" w warszawskich restauracjach, wszystko zostaje zawsze zamiecione pod dywan, a prawdziwi reżyserzy pozostają ukryci przed naszymi oczyma. Prawda, jeśli wychodzi na jaw, to dopiero po wielu latach, jak to miało miejsce z "głębokim gardłem" w amerykańskiej aferze Watergate, uznawanej za modelową także w Polsce, skoro najważniejsze skandale kończą się i u nas przyrostkiem "gate", tak jak Rywingate. Sufiks "gate" znaczy po angielsku "brama", więc stanąwszy teraz przed  "tapegate", aferą taśmową, pozwolę sobie wejść chyłkiem przez jej odrzwia, mimo że wciąż są zapieczętowane taśmami policyjnymi. Skoro władza broni się przed dziennikarskim wścibstwem i nie użyczy mi prawdziwego klucza, użyję własnego wytrychu interpretacyjnego, aby choć trochę uchylić te nowe aferalne wrota. Piszę o metodologii nie dlatego, że lubię, ale że muszę. Bo jak się nie ma, co się lubi ...  

Okazja czyni "włamywacza". Tą sprzyjającą dla mnie okolicznością jest ukazanie się dwóch książek na temat głośnego politycznego skandalu. Zacznę od relacji napisanej przez dwóch autorów - Sylwestra Latkowskiego i Michała Majewskiego- zatytułowanej "Afera podsłuchowa". Jej styl - dynamiczny i sensacyjny, a z drugiej strony mocno przeładowany fabularnymi szczegółami oraz nazwiskami, które po latach zapewne nikomu nic już nie będą mówiły- przypomina klasyczne dzieło amerykańskiego dziennikarstwa śledczego czyli "Wszystkich ludzi prezydenta" Carla Bernsteina i Boba Woodwarda. W przypadku świeżego tomu pióra Latkowskiego & Majewskiego trzeba by się jednak zatrzymać w połowie tytułu i zaraz po frazie "wszyscy ludzie" zostawić miejsce na ... niedomówienie. Albowiem rola prezydenta Komorowskiego w naszej "tapegate", aferze taśmowej na szczytach władz, pozostaje nadal w sferze mglistych domysłów i śmiałych hipotez. Jednak zanim szczegółowo je tutaj  przybliżę, pragnę uzasadnić, dlaczego swój wywód opieram na analogii z odległą historią sprzed lat, z głową amerykańskiego państwa w roli głównej. Liczni medialni obrońcy układu rządzącego, zarówno tego koordynowanego z "dużego" jak i z "małego pałacu", uważają takie podobieństwa za grubą przesadę.

Mam oto przed sobą drugą świeżo wydaną książkę na temat restauracyjnej kompromitacji polityków Platformy Obywatelskiej pt. "Jak rozpętałem aferę taśmową" autorstwa Piotra Nisztora. Ten znany dziennikarz śledczy cytuje, symptomatyczną dla stylu konformistów idących na pasku obecnej władzy, publikację w tygodniku "Newsweek"- wywiad Naczelnego Pluszaka III RP Tomasza Lisa z nadworną artystką III RP Agnieszką Holland, "która ma reżyserować kilka odcinków legendarnego już thrillera politycznego ‘House of Cards’. Tomasz Lis, redaktor naczelny ‘Newsweeka’, podniósł kwestię, że niektórzy uważają ujawnione przez ‘Wprost’ nagrania za polską aferę Watergate: ‘[...] gdyby przyjąć tę analogię, to należałoby uznać, że <<Wprost>> to <<Washington Post>>, Lisiecki to Katharine Graham, a Nisztor z Latkowskim to Woodward z Bernsteinem’. Na to Holland odpowiedziała: ‘Już abstrahuję od tego, że Latkowski i Nisztor to są ludzie szemrani. Szczególnie w sposobie zachowania i biografii. Oni uwiarygadniają tytułem, który nie ma wielkiego szacunku, ale jest tygodnikiem opinii, czyjąś działalność przestępczą.’" Żadnej żenady się nie lękają salonowi mecenasi Tuska i spółki! Dla nich przestępstwem jest samo nagrywanie ich idoli. Ja się będę upierał, że jest nim treść tych nagrań.                 

Okolicznością uzasadniającą moje podejście do sprawy niech będą pierwsze zagraniczne reakcje na naszą krajową drakę. Śledczy z tygodnika "Wprost" cytują komentarze w brytyjskim tygodniku "The Economist" : "Nawiązując do słynnej afery Watergate, która w latach 70. pogrążyła prezydenta USA Richarda Nixona, tekst zatytułowano ‘Vistulagate’ (Vistula to angielska nazwa Wisły)." Podobnie do dziennikarzy na Wyspach Brytyjskich na tę wielomiesięczną restauracyjną kompromitację naszych "tuzów" politycznych i biznesowych związanych z rządzącą Platformą Obywatelską zareagowały opiniotwórcze gremia za Odrą. "Niemieckie media ochrzciły polski skandal mianem ‘Weichselgate’ (‘Wisłagate’)". Od machinacji macherów nie minęło pół roku, a sprawa już przyschła i jej negatywnym bohaterom włos z głowy nie spadł. Warto więc sięgnąć po obie książki relacjonujące zdarzenia sprzed czterech miesięcy, kiedy "Wprost" zaczął publikować stenogramy kompromitujące dla naszych "drogich" ministrów - spraw wewnętrznych, spraw zagranicznych, finansów i transportu, ponadto dla szefa banku centralnego i jego "ch.ja", pardon! najbliższego współpracownika, a także dla zaufanego ministra premiera Tuska, oraz prezesa PKN Orlen i byłego głównego inspektora informacji finansowej.              

Rozmów jest tak wiele i tak wielka liczba wątków w tych długich nagraniach, że potrzeba specjalnego przewodnika, aby przeciętny odbiorca zorientował się, w czym rzecz. Jeden z rozdziałów w książce Latkowskiego i Majewskiego "Afera podsłuchowa" jest właśnie poświęcony klarownemu streszczeniu najważniejszych tropów w tych szczerych do bólu knajpianych wynurzeniach platformerskiej "elyty". Przypomnijmy zatem, "co kryją taśmy" i jak mizerny jest efekt ich ujawnienia. Po pierwsze: prezes NBP Marek Belka ujawnia ministrowi spraw wewnętrznych Bartłomiejowi Sienkiewiczowi, że już na kilka miesięcy przed upadkiem parabanku Amber Gold ostrzegał premiera Donalda Tuska, że biznes Marcina P. jest piramidą finansową. (Dodam do tego aktualny komentarz, że ujawnienie takiego faktu w każdym normalnym kraju zakończyłoby polityczną karierę szefa rządu. A w III RP "niezależna prokuratura" pod wodzą "niepodległego" Andrzeja Seremeta nie stwierdziła tu żadnego uchybienia, a twór zwany Unią Europejską, zdominowany przez niemieckiego patrona Donalda Tuska, nagrodził swego polskiego pupila posadą "prezydenta Europy". Zamiast kompletnego wyautowania premier- piłkarz dostał kopa w górę i, jak przewidywali jego nagrani kumple, porzucił nasz polski "syf i folklor".)                    

Oczywiście spraw ciężkiego kalibru na nagraniach jest więcej, także tych dotyczących nietykalnego PDT (Premiera Donalda Tuska - jak się zwykł sam w skrócie przedstawiać, zanim salwował się ucieczką do Brukseli). Oto wątek drugi: minister Sienkiewicz zdradza, że polskie państwo pod stołem dotuje zagraniczne tanie linie lotnicze, aby utrzymać małe lotniska w polskich miastach. Sprawa oczywiście rozpłynęła się potem w głupawych tłumaczeniach szefa MSW, że to, co powiedział to był "skrót myślowy". To ja sobie też pozwolę napisać coś na ten temat w skrócie na moim prywatnym blogu. Przypuszczam, że afera z lotniskami to raj dla klik samorządowych związanych z PO i PSL, które za łapówki organizują nikomu niepotrzebne  inwestycje, a potem do nich dopłacają, po to tylko, by mieć synekury dla krewnych i znajomych królika. Znaczący jest skandal z synalkiem ex-premiera, podpisującym się w korespondencji wyszukanym pseudonimem "Józef Bąk", opisany przez "Wprost". Szemrana kariera Michała Tuska polegała na tym, że rozpoczął on pracę PR-owca linii lotniczej OLT należącej do Amber Gold jako dziennikarz "Gazety Wyborczej". Tusk-junior jako reporter zadawał pytania dyrektorowi OLT. Potem sam pisał odpowiedzi, jako "lotny" doradca swego niejawnego szefa.              

Wcześniejsza wiedza szefa rządu o machinacjach Amber Gold oraz kariera jego syna w firmie należącej do podejrzanego parabanku nie zaszkodziła w niczym Donaldowi Tuskowi. Ale to jeszcze nic, bo nic mu się też nie stało po ujawnieniu sprawy aferalnej o ładunku atomowym. Oto punkt trzeci: "prezes NBP i szef MSW dyskutują o rozwiązaniu, w którym formalnie niezależny bank centralny wspomaga rząd i partię władzy, by ta wygrała wybory w 2015 r. Po to, by rządy nie dostały się w ręce PiS. Belka pokazuje gotowość do wsparcia Platformy Obywatelskiej, jeśli tylko uzyska kompetencje do drukowania pieniędzy. Stawia swoje warunki. Chce dymisji silnego wicepremiera i ministra finansów Jacka Rostowskiego. I tego by jego następcą został ‘techniczny’ minister finansów." To wszystko się dzieje! Deal zostaje zrealizowany. Czy jest realizowany nadal? Zobaczymy w roku wyborczym 2015. Natomiast chciałbym zwrócić uwagę na jeden, zwykle pomijany, aspekt rozmowy Belka-Sienkiewicz. Szef Banku Centralnego żąda gwarancji ze strony samego Donalda Tuska : "ja bym chciał mieć partnera, który się nazywa Prezes Rady Ministrów". Ten fragment przypomniał mi słynną korupcyjną rozmowę Lwa Rywina z Adamem Michnikiem i znaczącą wypowiedź naczelnego "Gazety".                

Sprytny Michnik w pewnym momencie mocno zaskakuje posłańca GTW (Grupy Trzymającej Władzę) postawionym przez siebie warunkiem :  "Jeżeli to jest wiadomość, message, od Leszka Millera, to ja to biorę." Analogia pomiędzy obu skandalami jest dla mnie uderzająca. Sienkiewicz proponuje Belce jak Rywin Michnikowi polityczno-finansowy układ, a Belka jak Michnik w rozmowie z Rywinem uzależnia deal od akceptacji samej góry czyli szefa rządu. Kiedy wybuchła "draka z Lwem" eseldowski szef rządu Miller znalazł się pod takim ostrzałem medialno-parlamentarnym, że został na lata politycznie unicestwiony. Platformerski macher Tusk tylko awansował, a prokuratura umorzyła śledztwa w wątkach, w których występował, nawet go nie przesłuchawszy. To jest według mnie dowód na to, jak głęboko przez lata rządów przeklętej koalicji PO-PSL nasz kraj zapadł się w bagno. A jest to przecież tylko jeden z wątków afery taśmowej, albowiem mamy aferalną kwestię numer cztery: oto minister Sienkiewicz daje wykładnię, jak państwo polskie powinno postępować z opornymi biznesmenami. Szef MSW chwali się, że wyprodukował skuteczne narzędzie nacisku. To połączone siły kontroli i przymusu, osobno bezbronne, ale razem, wespół w zespół, stające się ciężką "pałą" w ręku państwa.                         

Koniecznie muszę tu zrobić kolejny swój przypis. Nie jest tak, że - jak bardzo wielu komentatorów - zamierzam bezwarunkowo bronić tutaj naszego rodzimego biznesu przed państwowymi instytucjami. Moim zdaniem w wielu przypadkach należałoby pokazać naszym krajowym "tłustym misiom", gdzie raki zimują. Nie mam zamiaru bronić współczesnych magnatów zwanych oligarchami przed kontrolą i lustracją ich działalności. Spora grupa tych "geniuszy" ekonomicznych wyłoniła się na tych samych zasadach jak generacja byłych komsomolców uwłaszczonych na majątku upadającego Związku Sowieckiego. To jest to samo pokolenie wykarmione przez szemrane "mamki" podczas słynnej i niesławnej "transformacji ustrojowej" na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Dziennikarz śledczy Piotr Nisztor opisał casus jednego z takich post-PRL-owskich miliarderów. Zlustrowany przez niego Leszek Czarnecki okazał się być tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie "Ernest", jak wynika z akt w Instytucie Pamięci Narodowej. Jestem ciekaw, jak tacy inwestorzy poradziliby sobie w prawdziwie wolnorynkowej rzeczywistości, bez tych wszystkich sznurków łączących ich jak bezwolne marionetki z ukrytymi dłońmi prawdziwych aktorów polskiej sceny polityczno-biznesowej?                     

Inną sprawą jest jednak narzędzie, o którym wspomniał Sienkiewicz w rozmowie z Belką, omawiając przypadek innego "tłustego misia" - Zbigniewa Jakubasa, współwłaściciela Mennicy Polskiej, na którą ostrzyło sobie zęby ministerstwo spraw wewnętrznych: "Samo CBŚ wobec takiego Jakubasa to mogło mu nagwizdać, sam UKS wobec takiego Jakubasa to mógł mu nagwizdać i wywiad skarbowy też mógł mu nagwizdać. Wszystko razem złożone do kupy to już zupełnie inna, zupełnie inna bajka." Obawiam się, że opisany schemat jest pewnym modelem, właśnie realizowanym w coraz bardziej, coraz jawniej totalitarnym państwie, w jakie przeradza się III RP. W tym miejscu odejdę od treści obu książek na temat "skandalu z kelnerami", zarówno "Afery posłuchowej" napisanej przez Sylwestra Latkowskiego i Michała Majewskiego, jak i reportażu Piotra Nisztora " Jak rozpętałem aferę taśmową". Więcej tematów bezpośrednio dotykających stenogramów i konsekwencji ich opublikowania znajdziecie w moim telefonicznym wywiadzie z Nisztorem. Polecam zwłaszcza odpowiedź na pytanie o nowe nagrania. Zapytałem dziennikarza, czy jego źródło, "głębokie gardło" o pseudonimie "Patriota", przekaże mu jakieś nowe materiały ze swojego przenośnego studia nagraniowego? Warto posłuchać.                

Energia większości komentatorów, według mnie, napędza jedynie liczne mieszadełka, które wciąż mącą obraz afery nagraniowej, klarowny jak nieporuszona woda stojąca nad mulistym dnem. Mam przed oczyma taki obraz kuchni politycznej w III RP z tłumem mistrzów mieszania, którzy cały czas obracają w polskim kociołku tymi swoimi lokalnymi mątewkami, koziołkami, kwirlejkami, fyrtałkami, rogolkami, ubijankami, firlejkami, bełtniczkami, bełtadełkami, firluszkami i merdadełkami. A pisząc już poważnie o dziennikarskim menu, uważam, że jedynym wartym lektury publicystą, który pierwszy odkrył prawdziwy charakter chryi u "Sowy i Przyjaciół" i w "Amber Roomie", a także wyciągnął z niej prawidłowe wnioski jest bloger Aleksander Ścios. Wprawdzie już nieraz na moim blogu polecałem jego niezwykle przenikliwe analizy i spełniające się scenariusze, ale ponownie muszę powołać się na jego tekst ponieważ znów nikt nie dorównuje mu w rozpoznaniu i opisaniu sytuacji politycznej w naszym kraju po knajpianej kompromitacji, dezercji Tuska i rekonstrukcji rządu. Mam tu na myśli najnowszą publicystyczną odsłonę z Bronisławem Komorowskim w roli głównej pt. "Niedyskretny urok reżimu prezydenckiego". Ścios buduje bardzo spójny obraz, dokładając nowe brakujące puzzle.         

Główna teza jest następująca: prezydent, bardzo groźna, główna i niedoceniana figura w III RP, bardzo konsekwentnie buduje swoją pozycję jedynego ośrodka władzy, decydującego o najważniejszych sprawach w państwie. A afera taśmowa tak przeorała rząd, że w rękach Komorowskiego są teraz najważniejsze resorty. "Marionetkowy premier i niekompetentni ministrowie, dają gwarancję, że nikt nie będzie  przeszkadzał w realizacji planów Belwederu. Dotyczy to szczególnie obszarów: zarządzania armią, zwiększenia nakładów na przemysł zbrojeniowy, polityki zagranicznej oraz kontroli nad służbami specjalnymi." Celem najnowszej kombinacji operacyjnej było -zdaniem autora "Trzeciej Rzeczpospolitej czy trzeciej fazy?"- usunięcie z kraju Donalda Tuska, skompromitowanego zamachem smoleńskim. "Oczywiście - nie dlatego, iżby Tusk i spółka odważyli się wykorzystać tę wiedzę lub próbowali uwolnić od kurateli Moskwy. Jest to raczej kłopot, jaki sprawia skompromitowany i wyeksploatowany wspólnik, dla przestępcy, który potrzebuje nowych twarzy i ludzi nieobarczonych ‘błędami przeszłości’". Sami Rosjanie - wbrew narracji Tuska - nie wysadzili go jednak z siodła: "kombinacje operacyjne są dokonywane rękami rodzimych kreatorów."       

Ościenne państwa zdaniem Ściosa realizują w ten sposób swoje strategiczne zadania. W ważnym komentarzu Autora pod wpisem czytamy: "Z punktu widzenia interesów Moskwy i Berlina pożądane jest, by III RP nadal odgrywała rolę niepodległego państwa polskiego i wypełniając dyrektywy sąsiadów była ich narzędziem w polityce europejskiej." Polecam też bardzo ciekawe posty licznych komentatorów pod wpisem. Przywołam tu tylko jeden, bardzo trafny moim zdaniem i odbiegający od zakłamanej i mdłej oficjalnej publicystyki, od której coraz częściej uciekam, nie chcąc tracić swego cennego czasu. Oto podsumowanie naszej sytuacji autorstwa kogoś, kto na blogu Ściosa ukrywa się pod pseudonimem "Wąż Wystygły". Oto chłodna ocena naszej pozycji: "Putin nie potrzebuje dziś uderzać na Polskę, bo przecież już to zrobił - 10.04.2010 - i odtąd sprawy u nas idą po jego myśli, czego coraz lepiej pilnuje Bronisław K. Nie musimy też zachodzić w głowę, co zrobiłoby NATO w takiej sytuacji, bo wiemy, jak zachowało się wtedy - w obliczu aktu wojny wobec jednego ze swoich członków (likwidacja całego dowództwa jednej z armii NATO!) Sławetny artykuł piąty jest mniej wart, niż gwarancje brytyjskie w 1939 r." A afera taśmowa to tylko epizod w dziejach Polski po-smoleńskiej.     

Bogdan Zalewski