Lektura książki Sebastiana Rybarczyka "Najtajniejsza broń wywiadu" otworzyła mi oczy na nieoczywistość oczywistości.

Emocje, które nami targają, są bowiem przeważnie absolutnie przewidywalne, a jednak nie potrafimy sami ich przeczuwać.  

Pułapki zastawiane przez służby specjalne wcale nie muszą być szczególnie skomplikowane, żeby były całkiem skuteczne.  

Kilka najprostszych działań czasami wystarczy, aby omotać człowieka, któremu się wydaje, że jest ponad takie sztuczki.  

Intrygi wywiadowcze tak naprawdę obracają się wokół paru najprymitywniejszych,  podstawowych ludzkich namiętności.

Szpiegowski fortel bardzo często zawiera w sobie sporą dawkę zwyczajnej towarzyskiej gry oraz salonowego flirtu.  

Emocje towarzyszące płciowym relacjom męsko-damskim, męsko-męskim, damsko-damskim są niezawodnym paliwem.

Kobiety o pięknych twarzach i zgrabnych ciałach, ubrane w stroje podkreślające ich urodę, bywają najlepszym wabikiem.    

Samczy głód kobiet i żar żeńskiego pożądania mężczyzn bywa rażącym i żenującym spektaklem prosto z kiepskich powieści.         

Ale co z tego, i tak to działa, a za każdym razem jest tak samo intensywnie przeżywane przez coraz to nowe ofiary matni.   

Profesjonalni agenci są uczeni reakcji obronnych a mimo to raz po raz wpadają w sidła wrogich podstępów i własnych słabości.   

Inteligencja zawodzi w starciu z instynktami, bo przychodzi TEN moment i nagle pryska cała nasza racjonalna konstrukcja. 

Lawina uczuć porywa nas w otchłań i spadamy na samo dno, opuszczeni przez wszystkich, a zwłaszcza przez TĘ albo TEGO. 

Bogdan Zalewski: Moim i państwa gościem jest Sebastian Rybarczyk - dziennikarz, publicysta, pisarz specjalizujący się w tematyce służb specjalnych. Witam Pana serdecznie.

Sebastian Rybarczyk: Witam państwa, witam pana redaktora.

Czy ta problematyka stała się panu tak bliska w związku z wcześniejszą pracą? Przeczytałem w pana biogramie, że w latach 1997 - 2001 był pan pracownikiem Departamentu Ministra Koordynatora Służb Specjalnych.

Pracowałem w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, żeby było bardziej skomplikowanie. Nie, ta praca w tych latach podczas rządów Akcji Wyborczej Solidarność i premiera Buzka była konsekwencją moich zainteresowań od końca lat 80. Mniej więcej w latach 1988-89 zapoznałem się z dwiema pozycjami książkowymi, które wywarły na mnie bardzo duże wrażenie. To był "Montaż" Volkoffa i "Ze śmiertelnego zimna" Johna le Carré. One ukształtowały mnie na tyle, że zacząłem się tą problematyką interesować, a  z czasem czytać i kupować książki zajmujące się tą tematyką profesjonalnie. Stąd to moje zainteresowanie.

Czyli dezinformacja w ujęciu Vladimira Volkoffa to był dla pana taki impuls, czy też był to wpływ czasów, które towarzyszyły tej lekturze? 

Dezinformacja w ujęciu Volkoffa ... a zaraz potem, po kilku miesiącach, wpadła mi w ręce książka amerykańskiego neokonserwatysty Edwarda Jay Epsteina pt. "Podstęp". Ona opisuje dezinformacyjne działania sowieckie. To na mnie wpłynęło. A sam "Montaż" Volkoffa poprzestawiał dość mocno w głowie młodemu człowiekowi, jakim byłem. Miałem wtedy osiemnaście lat. Mam na myśli to, w jaki sposób można patrzeć i rozumieć świat i to, w jaki sposób można nim manipulować.

Wymienia pan klasyczne książki. Przez ten okres od końca lat 80. to się pewnie w pana bibliotece nazbierało trochę takich pozycji? 

Jeżeli chodzi o służby specjalne, to zdecydowanie tak. Mam sporą bibliotekę na temat szeroko rozumianej problematyki służb specjalnych w różnych krajach. Zaś jeżeli chodzi o dezinformację, to wbrew pozorom tych książek nie ukazało się aż tak dużo. Jeżeli chcielibyśmy zgromadzić poważną bibliotekę na ten temat, to myślę że ze 20 tytułów można wymienić jako książki poważne i warte uwagi. Z resztą byłyby duże problemy.

Nie mówmy już jednak o cudzych książkach. Vladimir Volkoff - Vladimirem Volkoffem, a przede mną jest pana najnowsza książka pt. "Najtajniejsza broń wywiadu" wydana przez oficynę "Fronda". Co jest tą najtajniejszą bronią?

Uczucia.   

A ja myślałem, że "plastry miodu"? (Śmiech.)

Oczywiście "plastry miodu" są elementem uczuć. Tę książkę pisałem z takim zamysłem, żeby opowiedzieć historie w części już znane, a w części nieznane polskiemu czytelnikowi, albo też znane tylko szczątkowo. Chciałem je jednak opowiedzieć od strony motywacji bohaterów, opartych o ich własne uczucia. Tu mamy do czynienia i z uczuciami kobiet do mężczyzn i mężczyzn do kobiet , ale także związkami męsko męskimi, jakie miały miejsce w przypadku sławnej "Piątki z Cambridge". Mowa jest także o ukochaniu ojczyzny, czy miłości do ... broni.

No, ale także kobiet do kobiet. Też się takie motywy pojawiają. Ja już wspomniałem o tych "plastrach miodu". Co to za określenie? Kto to był?

Rosjanie, a właściwie Sowieci mieli zdolność do bardzo lapidarnego określania różnych swoich działań wywiadowczych. Takie najbardziej znane terminy to są "towarzysze podróży" czy "pożyteczni idioci". "Plastry miodu" to też jest nazewnictwo sowieckie. Dotyczyło w pierwszym okresie funkcjonowania Kominternu, potem już także służb specjalnych Kominternu (Międzynarodówki Komunistycznej). Chodziło o atrakcyjne, na ogół oczytane i bardzo inteligentne kobiety, które dla ruchu komunistycznego miały przyciągać mężczyzn. Właśnie dlatego, że są atrakcyjne, to warto byłoby przyjść do tego ruchu komunistycznego. Z drugiej strony pełniły rolę pułapki. Potrafiły mężczyzn, którzy nie byli temu ruchowi komunistycznemu specjalnie chętni, skompromitować. Taką odgrywały rolę. I na swojej drodze Kim Philby spotkał taką właśnie kobietę.

"Słodką pułapkę"? To może opowiedzmy o niej.

Nie chciałbym oczywiście opowiadać całej książki. Rozdział poświęcony Philby'emu i jego pierwszej żonie jest jednym z moich ulubionych. Warto zwrócić uwagę, że Philby pisząc swoje wspomnienia pt. "My Silent War" oczywiście już pod dyktando KGB, będąc już w Moskwie, nie poświęcił swojej pierwszej żonie ani jednego zdania. A ja w swojej książce twierdzę, że ona miała największy wpływ na to, iż on tym szpiegiem sowieckim został. Philby wyjechał z Londynu do Austrii, do Wiednia - wówczas bardzo zrewoltowanego, podzielonego na faszystów i komunistów, będącego areną bardzo ostrych walk. Trzeba pamiętać, że część Wiednia w połowie lat trzydziestych została zburzona ostrzałem artyleryjskim. Mówię o dzielnicach robotniczych. On jadąc tam był oczywiście marksistą, jakoś tam przekonanym do idei komunistycznej, ale ciężko byłoby jeszcze stwierdzić, że ten człowiek mógłby zostać sowieckim szpiegiem.

Powiedział pan, że Philby był "oczywiście" marksistą, a przecież jego rodzinne korzenie arystokratyczne zupełnie gdzie indziej go sytuowały.

Jeżeli się poczyta historię Cambridge i w ogóle  uniwersytetów brytyjskich, ale nie tylko brytyjskich z tego okresu, to ideologia marksistowska była tam bardzo rozpowszechniona. Philby uczęszczał do Trinity College -jednego z najstarszych i najbardziej prestiżowych kolegiów w Cambridge. Trzeba podkreślić, że Trinity College wydało w swojej historii więcej noblistów niż cała Francja. Philby był dzieckiem swoich czasów i swojej pozycji społecznej - arystokratycznej.

Warto przypomnieć postać jego ojca...

... wybitnego arabisty, który notabene też poniekąd zdradził Koronę Brytyjską, bo się związał z dworem Saudów i zwalczał wpływy brytyjskie na tamtym terenie. Philby jak większość młodych ludzi wtedy poglądy socjalistyczne, albo wręcz komunizujące. Jednak to, że został agentem sowieckim jest sprawką jego dziewczyny, późniejszej żony.

Pomówmy o tej atrakcyjnej, młodej - niektórzy mówią "pulchnej", inni "długonogiej"- dziewczynie, żydowskiego pochodzenia. 

Żydowskiego pochodzenia, z polskimi korzeniami. Jej rodzina przeniosła się z Galicji Wschodniej do Wiednia, co było dość typowym kierunkiem emigracji Żydów w tamtym okresie. Jej rodzina była oczywiście bardzo mocno związana z ruchem syjonistycznym. Jednocześnie bardzo znaczny odłam syjonistów tamtego okresu uważał, że komunizm jest jednym z takich elementów, które będzie można wykorzystać do budowy państwa żydowskiego. Philby, pojawiając się w Wiedniu, miał namiary na przedstawicieli Kominternu. Pośród tych adresów, które miał w kieszeni, było właśnie miejsce zamieszkania rodziców jego późniejszej pierwszej małżonki. Po prostu zamieszkał u nich. To była pierwsza kobieta w jego życiu, która się nim zainteresowała. Wcześniej miał on doświadczenia seksualne wyłącznie ....

... męsko-męskie ...

... wyłącznie z mężczyznami. Ta miłość rozkwitła na tyle szybko, że on -aby chronić to uczucie, tę swoją ukochaną - ożenił się z nią wbrew kategorycznym zakazom rodziny. Chciał ją ochronić, bo ona wtedy dostała paszport brytyjski i ciężej ją było ścigać oddziałom policyjnym i wojskowym. On z nią ucieka z Wiednia, jedzie przez Paryż, ówczesną mekkę intelektualistów lewicowych ...

... tak zwany Lewy Brzeg ...

... tak Lewy Brzeg Paryża ...

... "lewy" nie tylko w sensie geograficznym ...

... ale także w znaczeniu ideologicznym. Oni tam poznają największych literatów tamtych czasów, tych którzy za chwilę mają się wybić, albo też takich, którzy są już na topie ...

... albo takich malarzy, jak Picasso, lewicujących, komunizujących ...

... "lewicujących" to za mało powiedziane w przypadku Picassa. Poznali też André Gide'a , który potem w 1947 roku dostał literackiego Nobla, a także Henriego Barbusse'a, w ogóle największe nazwiska międzywojennej literatury francuskiej. To byli ludzie, którzy tam żyli, mieszkali w bardzo ograniczonym kwadracie ulic, spotykali się w tych samych knajpach i w tych samych redakcjach. W związku z tym, to było towarzystwo, do którego z jednej strony było bardzo trudno dotrzeć, bo było bardzo elitarne, a z drugiej strony, jeżeli się było komunistą i miało odpowiednie referencje, a takie miał Philby i jego małżonka, to w to środowisko można było wniknąć. Oni tam są, cieszą się miłością, bo ciężko się w Paryżu nie cieszyć miłością. Osoby, które tam były, doskonale wiedzą, o czym mówię. Następnie oboje lądują w Londynie. Postanawiają prowadzić życie zwykłych robociarzy, co w przypadku Philby'ego jest dość śmieszne, bo to był człowiek wywodzący się z rodziny arystokratycznej, o wielowiekowych tradycjach.

Zamieszkał w norze.

W kompletnej norze. No, ale on miał takie pomysły, że zostanie komunistą. Poszedł do rejonowego komitetu partii  w dzielnicy, w której mieszkał. Oczywiście, jako człowiek mówiący językiem angielskim z akcentem królowej brytyjskiej, w zderzeniu z robociarzami, został potraktowany wręcz jako prowokator. Mało mu nie spuścili łomotu. To mogło się dla niego skończyć jako szpiega o tyle źle, że mogła go namierzyć policja. To się nie stało i dzięki temu, z kartą którą można było odwrócić, mógł się zacząć starać o pracę w służbach specjalnych pod koniec lat 30. Trzeba było tylko wyczyścić jego "legendę", czyli zerwać z komunizmem. Co się notabene nie tylko w przypadku Philby'ego, ale i Guya Burgessa czy Anthony'ego Blunta się udało. Jednak to także spowodowało, że Kim musiał zerwać relacje ze swoją żoną. Ona już nie pasowała do nowego wizerunku, więc się rozstali.

                                                                                                

Bogdan Zalewski: Pan wymienia jeszcze tych słynnych antybohaterów z Cambridge, przy okazji Kima Philby’ego. Oni byli nieczuli na "plastry miodu", na te "słodkie pułapki"...  damskie. Mieli inne "zainteresowania". Nawiązuje do Pana rozdziału zatytułowanego "W świecie dewiantów".

Tak, to jest część mojej książki poświęcona miłości Guy’a Burgessa, który uchodził za najbardziej błyskotliwą osobę w tym całym towarzystwie - szpiegów brytyjskich pracujących dla sowietów i Anthony’ego Blunta, który komunistą -jak się wydaje- nigdy nie był. To znaczy ta jego miłość do Burgessa spowodowała to, że on zaczął się identyfikować w jakimś stopniu z komunizmem. Blunt  w późniejszych latach stał się jednym z najwybitniejszych historyków malarstwa europejskiego. Trudno sobie wyobrazić,  żeby człowiek o tego typu horyzontach mógł w sposób uczciwy wspierać coś takiego jak socrealizm czy stalinizm w sztuce- powiedzmy sobie szczerze- dość toporną kulturę. Jednak był w stanie zrobić wiele dla swojego kochanka Guy’a Burgessa. Burgess był, myślę, najbardziej z nich wszystkich przekonany, że komunizm to jest to, co powinno zapanować nad światem. Tylko niekoniecznie wyobrażał sobie schyłek swojego życia w komunizmie sowieckim w Moskwie, gdzie się zapił na śmierć ostatecznie.

Wróćmy do kobiet może jeszcze. Mówimy o tych różnych określeniach: "plastry miodu", "słodkie pułapki". A kim były "jaskółki"?

"Jaskółki" i "słodkie pułapki" można stosować właściwie wymiennie. "Jaskółki" to były dziewczyny pracujące w Moskwie, najczęściej nie prostytutki, o czym trzeba pamiętać, które używały swoich wdzięków do werbowania obcych dyplomatów, dziennikarzy i biznesmenów. Pomimo, że każdy wyjeżdżający na placówkę do Związku Sowieckiego był poddawany szkoleniu i oczywiście wiedział, że takie sposoby werbunku istnieją, bardzo wielu dyplomatów zdecydowało się na nawiązanie relacji czy to z sekretarkami, czy to ze sprzątaczkami, czy to z tłumaczkami. Bądź, jak w wielu przypadkach, z kobietami, które mogły się wydawać mniej niebezpieczne jak np. tancerki teatru Bolszoj, czy wielkie śpiewaczki rosyjskie.

Jak to się dzieje? Jest przecież "algorytm postępowania", prawda? Jest jakaś instrukcja, a mimo to, te uczucia, te emocje, seks po prostu, czasami są silniejsze od dyrektyw.

No, "bo mnie to nie spotka". Znaczna część nie tylko mężczyzn, ale generalnie ludzi,  wychodzi z założenia, że nic złego ich przecież spotkać nie może bo ... "bo co ja mogę pomóc sowieckiemu wywiadowi?", albo "jestem za wysoko w hierarchii, aby mnie próbowali zwerbować" i tak dalej. To był gruby, gruby błąd tych ludzi. Ja tego w książce nie zawarłem, ale w wspomnieniach pierwszego amerykańskiego ambasadora po 1945 roku amerykańskiego w Moskwie, w jego raportach, pojawia się informacja, że w placówce USA w stolicy ZSRR zostało w ten sposób  zwerbowanych 30 ludzi, w tym pierwszy szef misji CIA. Tak więc to pokazuje skalę penetracji, a ponieważ Rosjanki są pięknymi kobietami, generalnie Słowianki są pięknymi kobietami, więc ten lep był bardzo, bardzo ułatwiony. Chociaż np. KGB, co ja cytuję w swojej książce, uznawało, że np. Norwedzy, Szwedzi, Duńczycy nie są tacy chętni na Rosjanki. Ale już Włosi, Amerykanie i Brytyjczycy jak najbardziej. Była pewna gradacja narodowościowa, kogo jest najłatwiej złapać na Rosjankę.

Pełne rozpoznanie ... Ale pojawiła się też w Pana książce Kolumbijka. Piękna Maria, prawda? Piękna, bardzo seksowna i jednocześnie oczytana, erudytka. Żona Aldricha  Amesa, jednej z ważniejszych postaci, zdrajcy, który zaczął współpracować z rosyjskim, a potem sowieckim wywiadem, Amerykanina z CIA.

Właśnie to są te historie szpiegowskie, które częściowo są w Polsce znane, a częściowo nie. Chciałem to opowiedzieć od  trochę innej strony. Większość książek historycznych dotyczących szpiegostwa ogranicza się do elementu wykradania tajemnic i kto w związku z tym musiał położyć głowę pod topór. Ja staram się patrzeć na tych szpiegów, terrorystów, agentów i oficerów służb specjalnych przez pryzmat także ich relacji z innymi osobami. Na ogół tych relacji z osobami, które ci agenci, oficerowie kochali. To jest przykład Aldricha  Amesa. Ja zderzam to jego drugie małżeństwo z Rosario, z jego pierwszym związkiem. Zderzam to, co o tym pierwszym małżeństwie mówili przyjaciele rodziny, sąsiedzi. Właśnie, że to był bardzo ustatkowany, spokojny, uczciwy człowiek, prowadzący normalne życie. Klasa średnia. Nagle to się wszystko zmienia. On poznaje tę Kolumbijkę, która ma oczywiście olbrzymie pretensje do życia. Ona uważa, że jeżeli poznaje oficera CIA, dość wysokiego rangą dyplomatę amerykańskiego w Meksyku, to jest to człowiek wyjątkowo ustawiony w życiu i majętny. Okazuje się to nieprawdą. Ona przyjeżdża do Waszyngtonu i mieszka w jakiejś, no może nie norze, ale jakimś zwykłym mieszkaniu.

Skromny samochodzik?

Tak, skromny samochodzik. To oczywiście nie jest to. On ciągle jest poddawany jej naciskowi psychicznemu: żeby tego "cashu" było więcej. On decyduje się na najprostszy dla niego, z jego punktu widzenia, czyn - przejścia na stronę sowiecką. Zostaje multimilionerem. Wiele się zmienia w ich życiu. Mogą kupować nowe jaguary. Mówię o samochodach. Kupują duży dom.

Ames traci właściwie kontrolę nad wszystkim co robi, prawda? Do tego dochodzi jeszcze alkoholizm.  

Na alkoholizm chorował zdecydowanie wcześniej, niż ją poznał. Myślę, że praca w służbach specjalnych powoduje tego typu spustoszenia w psychice, że ten alkohol się przydaje. Sięgnąłem w książce po relacje FBI podczas śledzenia Amesa, po stenogramy rozmów pomiędzy nim i jego żoną. Ona go cały czas dopytuje: "wziąłeś te pieniądze"? "Ano nie wziąłem." "A dlaczego nie wziąłeś? Znowu jesteś nieudacznikiem." itd.

Można przeczytać te stenogramy w Pana książce.

Tak stenogramy podsłuchów.  To jest jeden z takich właśnie ciekawszych elementów, bo on pokazuje jak te relacje miały wpływ na to, że on tym agentem sowieckim pozostał. Powiedzmy szczerze, zawsze jest jakaś przyczyna, że ktoś postanawia  zdradzić swój kraj, zdradzić swoja rodzinę, czasami klasę społeczną,  jak Kim Philby. Gdzieś ta przyczyna musi być głęboko ukryta. Bardzo często są to takie niespełnione relacje miłosne, albo niespełnione relacje rodzinne.

Partnerka jak Lady Makbet, która szepce do ucha, prawda?

Tak, lady Makbet do kwadratu.

Zaczęliśmy od Pana biblioteki, od Pana książek, Pana zainteresowań. To skoro już mówimy o Aldrichu Amesie, to jest jeszcze jeden bardzo ciekawy dla mnie fragment. Przeczytałem, że jest Pan właścicielem książek z kolekcji Amesa - sowieckiego szpiega w amerykańskiej agencji wywiadowczej. Jak Pan je nabył?

W momencie kiedy aresztowano Amesa, przeprowadzono proces i odebrano mu cały majątek. To był jeden z warunków, na mocy którego Rosario mogła także wcześniej wyjść. Chodziło o majątek zdeponowany na kontach, o których CIA bądź FBI nie wiedziało. Była tam także dość spora biblioteka, kilka tysięcy tytułów, w tym około dwóch tysięcy tomów poświęconych służbom specjalnym. Ames był bardzo dużym fanem kupowania książek, także literatury. To się znalazło w gestii rządu, który wysłał ofertę do kilku antykwariatów, na ogół pod Waszyngtonem. Ja w Stanach Zjednoczonych trafiłem do dwóch antykwariatów, gdzie jeszcze te książki były. Co ciekawe, były tam także książki Nigela Westa -brytyjskiego pisarza, specjalisty w zakresie historii służb specjalnych, z jego własnymi wpisami dla Aldricha Amesa. Chodziło o dedykacje- "Aldrichowi Amesowi - Nigel West"- na jakimś spotkaniu autorskim. Po prostu moi amerykańscy koledzy poinformowali mnie, że jest taka możliwość zakupu tych tomów. Tych tytułów jest dość dużo, więc nie wszyscy się na to rzucali.

Był jakiś specjalny ex libris?

Niestety nie, ale jest z jednego z antykwariatów, w którym byłem i kupiłem książkę Amesa. Mam poświadczenia, że to są tomy ze zbiorów Amesa.

Taki certyfikat.

Ale myślę, że na "allegro" bym na tym jakichś specjalnych pieniędzy nie zarobił.

Bardzo Panu dziękuję za rozmowę.

To ja bardzo dziękuję Państwu.

Wszystkich fanów książek, książek szpiegowskich, ale nie tylko, zapraszam  do lektury "Najtajniejszej broni wywiadu" Sebastiana Rybarczyka, który był moim i państwa gościem.

KONKURS ZOSTAŁ ROZWIĄZANY! Egzemplarze książki Sebastiana Rybarczyka trafią do pięciu pierwszych osób, które przesłały maile z prawidłową odpowiedzią. Hasło brzmiało: LEPKI SEKSAPIL. Tomy otrzymają: Anna Soróbka ze Smolca, Barbara Legut z Kukowa, Zbigniew Kędzior z Katowic, Bartek Szarmach z Gdańska oraz Przemek Grzankowski z Warszawy. Gratuluję wygranym i dziękuję wszystkim uczestnikom zabawy. Zapraszam do udziału w następnych książkowych konkursach. Przepraszam, ale nie jestem w stanie odpisywać na liczne maile. Dlatego pozdrawiam tutaj Wszystkich Państwa bardzo serdecznie!