Franciszek to spirytualny piroman. Ten papież rozpala tyle emocji, że płomień czasem sięga już nieba. Co jest źródłem tego pożaru, który obejmuje serca wiernych na całym świecie? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć książka watykanisty o polskobrzmiącym nazwisku, które - gdyby nie włoska wersja - moglibyśmy ujrzeć w formie Jan Franciszek Świderkowski. Gian Franco Svidercoschi nie tylko jest naszym rodakiem, ale znany jest w naszym kraju z książek o papieżu-Polaku.

W naszych księgarniach ukazały się takie tomy jak "Historia Karola Wojtyły" czy "Świadectwo" czyli rozmowy z kardynałem Stanisławem Dziwiszem. Tym razem na polskich półkach księgarskich ukazuje się monografia Jorge Mario Bergoglio, jezuity, który wstępując na Stolicę Piotrową przyjął imię Franciszek.

Książka Svidercoschiego nie jest napisana ani w bezkrytycznej postawie "na klęczkach", ani z pozycji obrazoburczej czy też lekceważącej. Jeśli miałbym ją z czymś porównać, to z papieską audiencją, gdy wierny kłania się z szacunkiem Ojcu świętemu, by rozmawiać z nim twarzą w twarz, patrząc Pasterzowi głęboko w oczy. Franciszek na pewno to akceptuje, sam wyznaje filozofię spotkania. Wychodzi ku nam, nieco kulejąc - Namiestnik Chrystusa na Ziemi, ale i zwykły człowiek.           

Bogdan Zalewski: Moim i państwa gościem Gian Franco Svidercoschi - znany dziennikarz, watykanista polskiego pochodzenia, w Polsce znany z wywiadu rzeki z kard. Stanisławem Dziwiszem pt. "Świadectwo". Tym razem tematem naszej rozmowy będzie najnowsza pańska książka "Papież, który zapalił świat", poświęcona Franciszkowi. Proszę wytłumaczyć sens tej tytułowej, płomiennej, ognistej metafory.

Gian Franco Svidercoschi: Tak naprawdę nie wymyśliłem niczego nowego. Odniosłem się tutaj do zdania wypowiedzianego przez założyciela Zakonu Jezuitów, czyli zgromadzenia, z którego pochodzi Franciszek. Gdy Ignacy Loyola wysyłał swoich misjonarzy w świat, mówił im "Ite inflammate omnia!"- "Idźcie i zapalajcie świat cały!". Zapalajcie mocą wiary. Chciałem się właśnie odnieść do tego zdania. Przywołam może zabawną anegdotę. Kiedy prowadzono prace konserwatorskie w siedzibie Jezuitów w Rzymie przy Borgo Santo Spirito, obok statui, pomnika świętego Ignacego, który patrzy w świat, aby wysyłać "zapalających" go misjonarzy, ustawiono gaśnicę. Czyli mamy papieża, który chce zapalić świat i mamy też innych, którzy pragną ten świat gasić.

Czyżby ten płomienny zapał Franciszka trzeba było gasić taką gaśnicą?

Może nie gasić. W przypadku Franciszka mamy do czynienia z inną sytuacją. On otwiera trochę za dużo horyzontów, za dużo procesów, za dużo nowych dróg, które chciałby potem rozwijać, a które nie znajdują swojego zakończenia. A być może Kościół współczesny potrzebuje jednak nieco więcej pewności.   

Cytował pan świętego Ignacego Loyolę. Na ile ta jezuicka formacja wpłynęła na pontyfikat Franciszka?

Mamy zdecydowanie do czynienia z wpływem jezuickim w przypadku Franciszka i on to przenosi także na swój pontyfikat. Widzimy to w tym ferworze reformy Kościoła, którą stara się jako papież przeprowadzać. Mają to być zmiany personalne, ale mają to być także przemiany związane z osobowością człowieka. To mają być metamorfozy indywidualne. One powinny być bardzo konkretne, związane z poszczególnymi działaniami i sytuacjami. W przypadku tej formacji jezuickiej mamy także do czynienia z tym, co Franciszek określa jako kulturę spotkania, rozmowy z innymi, a nie patrzenia na nich od razu z negatywnego punktu widzenia, jako na wrogów. W przypadku zarządzania mamy do czynienia z pewną postępowością papieża, chociaż niektóre jego decyzje bywają postrzegane jako autorytarne.

A propos tej postępowości i spotkania ... oko w oko z tłumem, z ludźmi. Franciszek już w momencie wyboru zadziwił świat. Rozpoczął od słowa "buonasera" ("dobry wieczór"). Papież chciał się przypodobać świeckim? Można go nazwać populistą?

Tak. W przypadku Franciszka rzeczywiście mamy troszeczkę do czynienia z populizmem. Ważne są też korzenie, z których on wyrasta. Przyjechał do nas z Ameryki Południowej, z kraju Juana Peróna. W Argentynie lud był bardzo ważny. Oczywiście mamy w pamięci pierwsze słowa Jana Pawła II, czyli "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!", uniwersalne pozdrowienie chrześcijańskie. Franciszek wybrał takie zwykłe "buonasera" ("dobry wieczór"), czym oczywiście przyciągnął ludzi niewierzących, osoby świeckie, ale z drugiej strony papież wpadł trochę w zniewolenie, bo za każdym razem wita się "dzień dobry", "dobry wieczór", to znaczy tymi świeckimi zwrotami. Podobna sytuacja jest z jego torbą, którą nosi ze sobą, wsiadając do samolotu, czym podbił serca dziennikarzy w czasie wizyty w Brazylii, ale jednocześnie stało się to dla niego obowiązkowe, konieczne.   

Czyżby stał się niewolnikiem swoich przyzwyczajeń?

Owszem, jest coś takiego, że mamy do czynienia z pierwszym papieżem, który od razu, od momentu wyboru, przyjął założenia reformy kurii, odnowienia całego Kościoła, tak że od kardynałów otrzymał duży mandat wolności w działaniu. Nie jest w nic uwikłany, uwięziony. Ma ogrom swobody. Jednak z drugiej strony nie może liczyć na pomoc innych, na jakieś kompromisy i wsparcie, ponieważ zawsze idzie pierwszy, z przodu. Jednocześnie zwiększa swoją przewagę w swego rodzaju wyścigu z innymi. Reszta za nim po prostu nie nadąża.   

Są katolicy, którzy obawiają się tej awangardowości, tej - jak pan mówi - wolności papieża Franciszka. Boją się, że nie poznają Kościoła po jego rewolucyjnym czasie. Czy rzeczywiście Bergoglio zamierza zmienić zasadniczo doktrynę katolicką?

Oczywiście, w pewien sposób to niezadowolenie części ludzi musi być wliczone w to, że papież jest w jakim sensie rewolucjonistą. Oczywiście nie w sensie politycznym. Jemu chodzi o reformę duchową, o zmianę serca, to znaczy wnętrza człowieka. Na przykład niektórym wiernym nie podoba się to, jak bardzo Franciszek rozszerzył granicę przebaczenia Kościoła. Szczególnie mamy tu do czynienia z dwoma synodami, które były poświęcone ludziom rozwiedzionym oraz żyjącym w nowych związkach. Z podobnymi protestami spotykamy się w przypadku dwóch listów, które oskarżają Franciszka o herezję, a to wynika po prostu z niezrozumienia jego misji, która miała na celu rozszerzenie granic przebaczenia w Kościele.

Ci, którzy zarzucają mu "herezję", sami błądzą, grzeszą, wątpiąc w wierność papieża katolicyzmowi, chrześcijaństwu?

To jest pewne niezrozumienie postawy Franciszka, tego że papież stara się rozwijać posługę przebaczenia w sensie pastoralnym, w znaczeniu duszpasterskim, ale w żadnym razie nie zmienia dogmatów katolickich, ponieważ nauczanie pozostaje w jakiś sposób stałe. On tylko rozwija ideę przebaczenia, choćby właśnie w przypadku rozwodów i ponownych związków, albo aborcji, kiedy podkreślił to, że zawsze może temu towarzyszyć przebaczenie Kościoła i jego miłosierdzie. Ponieważ słowem kluczem tego pontyfikatu będzie właśnie miłosierdzie.

To skąd w takim razie bierze się ta grupa ludzi, o której pan pisze w swojej książce, grupa, która nazywa papieża "oszustem", "heretykiem", "bezprawnie zasiadającym na Stolicy Piotrowej", papieżem, który "chciałby zamienić Kościół w organizację non profit zajmującą się Trzecim Światem i ekologią"?

Ta grupa, o którą pan pyta, jest bardzo złożona i różnorodna. Są w niej między innymi przedstawiciele lefebrystów, są reprezentanci prawicowych ugrupowań o charakterze konserwatywnym, są wreszcie ludzie w Watykanie, którzy pochodzą z czasów Benedykta XVI. Tak, że mamy bardzo różne elementy w tej grupie. Szczególną kwestią jest list, który nazywa papieża "heretykiem". Pismo to wzięło się z tego, co wydarzyło się pod koniec czerwca. Wtedy papież pozwolił po prostu odejść kardynałowi, który przewodniczył Kongregacji Nauki Wiary, czyli dawnemu Świętemu Oficjum. Jego kadencja się skończyła i papież jej nie przedłużył. Zostało to odczytane właśnie jako swego rodzaju atak na tego człowieka, który nigdy przychylny Franciszkowi nie był. To, z czym mamy do czynienia teraz, to chęć delegitymizacji papieża. Zwróćmy uwagę na to, że pod listem nie podpisali się żadni kardynałowie, biskupi, ważni ludzie Kościoła. Jednak mimo wszystko list ten wpisuje się w chęć sprawienia, aby zwykli ludzie zaczęli myśleć o papieżu jako o kimś niepewnym. 

Czy w takim wymiarze należałoby postrzegać twórczość Antonio Socciego, watykanisty, który wątpi w sam wybór papieża, w jego prawidłowość?  

W odpowiedzi na to pytanie powiem, że brałem niedawno udział w spotkaniu we Włoszech, w regionie Marche. Starsza zakonnica zapytała mnie: czy rzeczywiście ten papież został wybrany bezprawnie, nielegalnie? Oczywiście zadała to pytanie pod wpływem lektury książki Antonio Socciego. Przedstawiłem jej proste fakty. Papież został wybrany w czwartym głosowaniu. Przez przypadek jeden ze starszych kardynałów dwukrotnie zapisał nazwisko. To znaczy wrzucił dwie karty do głosowania. Zostało to potem zweryfikowane. Okazało się rzeczywiście, że jeden głos jest nadliczbowy, a dwie karty są podpisane przez tę samą osobę. Jednak to w żaden sposób nie podważa wyboru. Jeśli można za coś krytykować papieża, to trzeba znaleźć do tego inne powody. Na pewno nie jest to sam moment wyboru.

Bardzo dziękuję za tę rozmowę.