​Do czasu, gdy nie napotkamy na swej drodze zła w czystej postaci, możemy czuć się tak, jakbyśmy nadal mieszkali w raju. Odnosimy się jeszcze do życia na sposób dziewiczy i ufny, nawet jeśli sprawia nam ono bardzo poważne problemy. Brutalny świat opisany w książce wywiadów Patryka Vegi ukazuje nam prawdziwe życiowe proporcje i dystynkcje. Rozmowa z autorem "Złych psów" była dla mnie jak istotny bonus, jak dodatek do płyty z dokumentalnym filmem. Obejrzyj teraz ze mną ten apendyks, nawet jeśli nie znasz jeszcze właściwego filmowego materiału. Posługuję się metaforą, bo ten seans powinien się odbyć w twoim najbardziej domowym, intymnym kinie - w wyobraźni. Okno wewnętrznego ekranu otwiera się na inny, obcy świat, pozornie bez żadnych zasad. Zauważ, że jednak tam obowiązują i to w stanie surowym, rudymentarnym, jak przykazania Starotestamentowego Boga, wypalone w kamiennych płytach niebieskim promieniem z oka w trójkącie. Ale niełatwo je dostrzec bez przewodnika. Zysk z lektury książki i z dodatkowej rozmowy z autorem jest dwoisty. Łatwiej pojąć sytuacje, które wymykają się prostym osądom i omijać je szerokim łukiem. Energia zaklęta w zbrodni to podwójne zatrute źródło, gorące jak krew ofiary, jucha bijąca z poderżniętej aorty, rezerwuar mocy zarówno dla mordercy jak i kąsającego go psa. Miałbym ochotę wejść głębiej w tę ranę, ale choć bardzo mocno ciągnie mnie w tę stronę, powstrzymam tu swoje żądze.

Bogdan Zalewski: Trzymam w dłoniach książkę zatytułowaną "Złe Psy. W imię zasad". Moim i państwa gościem jest Patryk Vega - znany reżyser  i scenarzysta, twórca filmów i seriali takich jak "Pitbull" czy "Służby specjalne". Dzień dobry panu.

Patryk Vega: Witam państwa.

Kim są te tytułowe złe psy chodzące na dwóch nogach?

Dla mnie to są policjanci, którzy muszą czasami łamać prawo, czy poruszać się na jego granicy i robić niekoniecznie pozytywne rzeczy dla wyższego celu, w imię tego, żeby rozwiązać sprawę, żeby złapać przestępcę.

Poznał pan obie strony tej walki, tej wojny- i policjantów i gangsterów. Jak często miał pan problem z rozróżnieniem: kto jest kim?

Kiedy rozpoczynałem moją przygodę z policją i oficerowie wydziału zabójstw zabrali mnie na spotkanie, podczas którego rozmawiali z gangsterami, nie byłem w stanie faktycznie stwierdzić, kto siedzi przy stole. Dlatego że było kilkunastu facetów, którzy w zasadzie podobnie wyglądali, wszyscy używali specyficznego slangu, w związku z czym wydawało się, że tak naprawdę nie ma między nimi żadnej różnicy. Natomiast oczywiście ta barykada pomiędzy prawdziwymi policjantami a przestępcami istnieje. Natomiast jest ona niezauważalna dla laika w pierwszym momencie.

Pan mówi o slangu. Zauważyłem, że język pana rozmów jest niesłychanie dosadny, często wulgarny. Dlaczego stróże prawa posługują się taką rynsztokową mową?

Myślę, że wynika to w dużej mierze ze świata, z którym przyszło im się stykać w swojej codziennej pracy. Wiadomo że trzeba dostosowywać sposób mówienia, język do rozmówcy. Oni funkcjonują w świecie przestępczości. Z bandytami nie można rozmawiać elokwentnie, pięknym językiem. Stąd myślę, że przesiąkają częściowo taką slangową, knajacką mową. Jeden z bohaterów książki twierdzi, że w trakcie pierwszych trzech minut musi zdecydować, czy ma dać komuś w mordę, czy mu nalać kawy, czy też dać zapalić papierosa. W związku z czym jest często tak, że nie na wszystkich działa krzyk czy jakiś wulgarny język. Czasem trzeba komuś okazać miłość, żeby go otworzyć.

Ale oni rozmawiali z panem, a nie z gangsterami. To pozostaje później? Taki styl, taka metoda rozmowy, rozumowania?

Generalnie policjanci operacyjni z najcięższych wydziałów, z wydziałów kryminalnych, pracują od ósmej do zwycięstwa. To nie jest praca, w której o siedemnastej ktoś pakuje torbę i idzie do domu. W związku z czym jest tak, że policjanci, przynajmniej ci o których piszę, rzeczywiście przez tę pracę stracili zdrowie, rodziny i życie prywatne. Gdy ktoś jedzie na zdarzenie, podczas którego wyciągnięto kobiecie jelito przez odbyt, trudno sobie wyobrazić sytuację, że potem jest w stanie zaangażować się w domu w wieszanie firanek czy naprawianie szafki. W związku z tym policjanci odklejają się coraz bardziej od zwykłego życia. Co więcej, oni życiowo są często nieporadni w zwykłych sytuacjach, typu pójście do urzędu. Kiedy mają to wykonać jako zwykli ludzie, to często są zaskakująco nieporadni w takich życiowych sytuacjach. W każdym razie przez tę pracę odklejają się od prywatności. Często moi bohaterowie tracili przez to rodziny, bo standardowy pracownik z wydziału zabójstw to był rozwodnik z dwójką dzieci i psem, który nie aportował, do tego alkoholik. W pewnym momencie okazuje się, że ta praca wypełnia ich całe życie i poza nią nie ma tak naprawdę nic. Więc jeśli ktoś funkcjonuje w tej robocie po kilkanaście godzin na dobę, to myślę, że przesiąka nią.

Ciężko po prostu rozstać się z tą rolą.

Wręcz następuje rodzaj uzależnienia od adrenaliny. Dla mnie bardzo niesamowite było to, że policjanci z wydziału zabójstw w momencie, gdy był sezon ogórkowy i podczas wakacji było mniej zabójstw,  "dostawali kota", nie mogli wysiedzieć. Tak naprawdę czekali, kiedy ktoś w końcu zostanie zamordowany, żeby znowu móc ruszyć do pracy, bo ta bezczynność była dla nich bardzo dołująca. To jest też problem z resztą policjantów na emeryturze, którzy potem nie potrafią nagle z tak intensywnej roboty przejść do spędzania życia z pilotem. 

Policjanci opisywali panu kulisy przesłuchań. Nierzadko są to bardzo brutalne metody, bywa że regularne tortury. Kiedy pan o tym słuchał, to potępiał pan policjantów, czy znajdywał pan w sobie jakieś słowa zrozumienia?

To jest problem nierozwiązywalny. Tak naprawdę to jest temat na jakąś wielką dysputę filozoficzną, bo kiedy ja miałem status osoby przybranej i spędziłem z policjantami blisko 3 lata, trzy i pół  miesiąca...

Proszę wytłumaczyć, co to jest status "osoby przybranej", bo nie wszyscy o tym wiedzą.

Gdy robiłem dokument, policja dała mi taki status. To oznaczało, że mogę uczestniczyć we wszystkich działaniach policji, czyli wchodzić na niebezpieczne realizacje z zatrzymaniem przestępców, brać udział w rozpytaniach, w przesłuchaniach, we wszystkich czynnościach na własne ryzyko, często w kamizelce kuloodpornej. Mogłem wchodzić nie mając broni, natomiast uczestniczyłem we wszystkich czynnościach, wykonywanych przez policjantów. W związku z tym po kilku miesiącach policjanci przestali już zwracać w ogóle uwagę na mnie, czy na kamerę. To sprawiało, że często też przy włączonej kamerze robili rzeczy, które były niezgodne z prawem, delikatnie mówiąc, bo przypominały  bardziej Guantanamo, niż jakieś wyobrażenia o policji. Ja ten materiał na drugi dzień kasowałem, bo nigdy nie chciałem, żeby wpadło to w niepowołane ręce. W związku z czym nie trzymałem tego nawet w montażowni. 

Byłem oczywiście głęboko poruszony, widząc różne sytuacje. Zapadła mi w pamięć historia jednego człowieka, który w sądzie twierdził, że był rażony i przypalany prądem. Na co pani sędzia mu powiedziała : "już nie bądź pan taki Kmicic". W tamtych czasach swego rodzaju przyzwolenie sądów i prokuratury na tego typu działania było bardzo duże. Dlatego że w latach 90. był niezwykły rozkwit przestępczości. Przełożeni, prokuratorzy i sądy wychodzili z założenia, że niestety trzeba używać ostrych metod, żeby łapać najcięższych przestępców. Trzeba sobie zdawać sprawę, ze wydział zabójstw miał 90% wykrywalności, więc to był gigantyczny sukces. Rozmawiałem z jednym z policjantów po takim przesłuchaniu i ten pan mi powiedział, że wybiera najprostszą, czy najkrótszą drogę do tego, żeby uzyskać prawdę, dowiedzieć się, kto jest mordercą i móc tego człowieka zamknąć. W książce opisuję przypadek dziewczynki, która była świadkiem zabójstwa matki i konkubenta. To było środowisko związane z grupami przestępczymi. Ta dziewczynka po zabójstwie nadal przebywała w tym mieszkaniu. Zadzwoniła do swojego wujka, a ten wujek z kolei zadzwonił do gangsterów. 

Opowiedział im, że coś się wydarzyło w domu, nie wiedząc, że to właśnie ci gangsterzy dokonali przed chwilą zabójstwa. Oni wrócili do tego mieszkania i zabrali tę dziewczynkę. Ja widziałem ostatnie nagranie, na którym  widać, jak oni wychodzą z nią z bloku. To było parę lat temu. Kiedy opowiadam tę historię, każdy pyta: dlaczego policjanci "nie docisnęli" tych bandziorów i nie wyciągnęli od nich, co zrobili z tym dzieckiem? W takich sytuacjach jakoś rozgrzeszamy siebie samych czy policjantów. Dopuszczamy wówczas, że mogliby użyć ostrzejszych metod, żeby wyciągnąć taką informację. Pytanie pojawia się w momencie, gdy policjanci "zdemolują" niewinnego człowieka, mówiąc slangowo. Oczywiście policjant odpowie na to, że błędy muszą się zdarzać : "Ja dzięki temu złapałem trzydziestu bezwzględnych bandziorów, w związku z tym w to jest wliczony jakiś błąd." Ja nie jestem w stanie rozstrzygnąć i prawdopodobnie nikt nie jest w stanie, czy ten jeden przypadek błędu nie przeważa tych kilkudziesięciu przypadków ujęcia. To jest tak naprawdę problem nierozwiązywalny.

Pan już tutaj wspomniał o Guantanamo i to nie jest metafora, bo motyw waterboardingu - tortury, której poddawani byli więźniowie Guantanamo, też się pojawia w pana książce. Jednak policjanci go potępiają.

Tak. Dlatego że jakiekolwiek działania tego typu w ocenie moich bohaterów nie służyły jakimkolwiek sadystycznym zapędom. Nie chodziło też o to, żeby zabić człowieka czy  wymierzyć sprawiedliwość, doprowadzając do tego, że stanie się coś nieodwracalnego. Te wszystkie metody miały tak naprawdę za zadanie pod kontrolą doprowadzić do tego, żeby ten przestępca się złapał i zdecydował się powiedzieć prawdę. W ocenie policjantów, z którymi rozmawiałem, "waterboarding" stwarzał zagrożenie, że jednak może się wydarzyć coś negatywnego, bo ktoś mógłby się zachłysnąć.

Mówimy tutaj sporo o policjantach,  powiedzmy o tej drugiej stronie. Mnie poraziły opisane przez pana rozmówców zbrodnie, często z udziałem bardzo młodych ludzi. Pamiętam mord na listonoszu, którego inicjatorką i reżyserką -można powiedzieć- była młoda dziewczyna. Tak było zawsze w Polsce, czy też nasz kraj ostatnio tak zszedł na psy, złe psy?

Takie zbrodnie być może w czasach komunizmu jednak się nie zdarzały. Niestety wydaje mi się, że pęd za sukcesem determinuje młodych ludzi do robienia rozmaitych głupich rzeczy. Bo każdy ma ochotę i silny imperatyw do tego, żeby zaistnieć w tym życiu, udowodnić, że jest coś wart, osiągnąć jakiś sukces - najczęściej materialny. To się sprowadza do tego, że ci młodzi ludzie po prostu chcieliby mieć pieniądze i móc żyć na bardzo wysokim poziome. W związku z czym często robią idiotyczne rzeczy, chcąc pójść po prostu przez życie na skróty. Wydaje mi się, że  przed 1989 rokiem nie było tak wielu idiotycznych zbrodni popełnianych przez młodych ludzi.

Teraz przygotowuję się do następnego filmu policyjnego i w nim właśnie chcę pokazać, oprócz strony policyjnej, również tę drugą, bo mam poczucie, że nikt nigdy w Polsce - ja nie widziałem takiego filmu - nie pokazał gangsterów. Nie pokazał,  jacy to są ludzie, jak oni kombinują, co oni mają w głowie, jaka jest ich motywacja. Gdy wszedłem w ten świat, poznając go z bardzo bliska- bo mam mocne relacje z pierwszej ręki od ludzi, którzy stali po drugiej stronie barykady-  to jest to dla mnie niezwykle odkrywcze. Nie sądziłem, że też się w tym kryje, jakiś taki niesamowity wszechświat, właśnie motywacji, przedziwnych zachowań ludzkich.

Zapowiada pan nowy film. To ja może jeszcze do filmu nawiążę. Jeden z pana rozmówców Sławomir Opala, popełnił samobójstwo. Przypomnę, że to był znany policjant z wydziału zabójstw, pierwowzór policjanta "Despero", którego grał Marcin Dorociński w "Pitbullu". Przerażający jest dla mnie obraz policjantów i policjantek samobójców, nakreślony w pana książce. Jakie są główne przyczyny targnięć się na życie w policji ?

W mojej ocenie cały czas istnieje problem tzw. wentyli bezpieczeństwa. Przykłady? Przesłuchanie prowadzone przez policjanta, podczas którego doszło do zastrzelenia podejrzanego, czy już przestępcy, bo on zdaje się był karany podczas przesłuchania. Czy sytuacja na meczu, kiedy policjanci zastrzelili jednego z pseudokibiców. W mojej ocenie ci policjanci zrobili bardzo dobrze, strzelając do tego człowieka, bo tak należało postąpić. Jest tak, że w tego typu sytuacjach opinia publiczna od razu zawsze uważa, że winny jest policjant. Dlatego, że my oczekujemy od tego zawodu, tak jak - nie wiem- od księdza, że on musi być nieskazitelny. I często wydaje nam się, że ci ludzie powinni funkcjonować jak roboty. 


Podczas gdy to są jednak ludzie tacy sami jak my, jeśli chodzi o jakąś konstrukcję psychiczną, słabości. Oni tak samo mogą mieć gorszy moment. Nie są po prostu robotami, którzy nie popełniają żadnych błędów. Dotkliwy jest  brak tych wentyli bezpieczeństwa. W Komendzie Stołecznej cały czas nie ma sali gimnastycznej czy siłowni. Nie ma dzisiaj picia na komendach w takich ilościach, jak to się kiedyś odbywało. Myślę też, że policjanci są mniej niszczeni przez pracę. Ta robota nie jest już tak destrukcyjna dla nowej generacji oficerów operacyjnych, którzy nie są obciążeni PRL-em. Natomiast taki policjant często nie ma jak zrzucić z siebie tych emocji. My się cieszymy, że O.K., sprawa została wykryta, natomiast nie zastanawiamy się nad tym, że ten człowiek też ma jakieś blizny na psychice, ogromne obciążenie w postaci ładunku emocji. On z nim coś musi zrobić. Tymczasem nikt w ogóle nie udziela tym ludziom pomocy. 

Pójście do psychologa w policji jest wciąż piętnowane. Oni się boją chodzić do psychologa, bo od razu ktoś im zarzuci, że mają problem z głową, że nie nadają się do tej pracy. W związku z czym mają lęk przed tym, że stracą robotę. Ta pomoc psychologiczna nie jest przez policjantów wykorzystywana, więc oni często siedzą z ogromnym obciążeniem. Ja opowiadam anegdotę o Google, gdzie zatrudniono ludzi do wynajdywania stron z pedofilią, z zabójstwami i różnego rodzaju okropieństwami. Ci ludzie, którzy blokowali te strony po roku lądowali u psychiatry, bo nie byli sobie w stanie poradzić z tego typu obciążeniem. Albowiem rzeczywiście jest tak, że kiedy patrzymy w otchłań, ona również spogląda w nas i zostawia jakieś blizny na naszej psychice. Ci policjanci pracują w stanie ogromnego napięcia, pod bardzo dużą presją, w związku z czym, jeśli to nie znajduje rozładowania, ujścia, to w którymś momencie to musi wybuchnąć.

"W imię zasad" - taki podtytuł nosi pana książka. Jakimi to niezbywalnymi zasadami powinni kierować się policjanci?

Trudno jest w tym momencie wymienić jeden  dekalog. Policjanci, o których ja opowiadam, to są ludzie, którzy w mojej ocenie są jednak rycerzami światła w bardzo mrocznym świecie. To są policjanci, którzy się nigdy nie sprzedali, nie przeszli na tę ciemną stroną mocy, łapali bandytów i tak naprawdę przez  całe życie byli charakternymi psami. To się coraz rzadziej zdarza w dzisiejszym świecie. To co dla mnie jest fascynujące, to jest tzw. "kodeks ulicy". Bardzo mi zapadła w pamięć scena opisywana przez jednego z policjantów, który ścigał Grupę Mokotowską. 

On prywatnie z gangsterami toczył wojnę. Wielokrotnie ich zamykał. Natomiast, kiedy był na łódce z żoną i dziećmi na Zegrzu i okazało się, że nie ma wiatru i nie są w stanie wpłynąć do płytkiego basenu, muszą pagajować, to jeden z gangsterów wskoczył do wody.  Akurat tam był. Przypadkiem. Krzyknął:  "rzuć linę". Policjant nie wiedział, czy wyciągnąć pistolet, bo może ten człowiek będzie straszył jego rodzinę, jego dzieci. Jednak po chwili tę linę zdecydował mu się rzucić i gangster doholował go z tą żaglówką do brzegu. Gdy policjant  wyszedł z łodzi oczywiście nie rzucił mu się na szyję, nie powiedział "jesteśmy kumplami",  tylko - jak to w świecie twardych facetów - powiedział mu zwyczajne "dzięki". 

Kilka miesięcy później jego koledzy zawijali tego człowieka. I ten bandyta  co drugi krok dostawał kopa. "Macie go nie ruszać" - zareagował  wtedy ten policjant. Zdjął mu kajdanki i dodał:  "Chcecie go przesłuchiwać, O.K., ale w sytuacji, gdy byłem prywatnie z rodziną, nie straszył moich dzieci i kobiety, potrafił wskoczyć do wody i przyciągnąć mnie z łódką do brzegu. Teraz więc należy mu się chociaż tyle, że nie będziecie go lać."  

Dziękuję panu bardzo. Doholowaliśmy do końca rozmowy, bardzo panu dziękuję za ten wywiad.

Dziękuję.

"Złe psy. W imię zasad", a moim i państwa gościem był Patryk Vega - autor tej książki.