Rozmowa Bogdana Zalewskiego z Ewą Drzyzgą - zobacz film!

Rozrywkowo brzmi tytuł tego wpisu i sugeruje tekst lekki, łatwy i przyjemny, oraz zupełnie niezobowiązujący. Taką "mozartowską" postawę prezentowałem sobą w pierwszych latach po tak zwanej transformacji ustrojowej. Dekada lat 90. była dla mnie nomen omen mocno dekadenckim okresem. Beznadzieja ostatnich lat PRL-u wywołała u mnie prywatną kontrakcję po 1989 roku. Chciałem nareszcie uciec od ograniczeń poprzedniego ustroju, by zanurzyć się w życiu pozbawionym dawnych progów i barier. Zapragnąłem też zerwać z poprzednią postawą - mola książkowego i zasmakować wolności. Zamiast zostać nauczycielem języka polskiego, zacząłem więc pracę w liberalnym medium, które na słynnej reklamie wybierało zdrowie kobiecej nagości zamiast polityki.      

Analizuję tu z grubsza swój radiowy biogram, bo zainspirowała mnie książka Ewy Drzyzgi "Jak ja to robię". Miałem ostatnio przyjemność przeprowadzić wywiad z tą cenioną i popularną dziennikarką telewizyjną, a przez lata moją koleżanką i szefową w RMF FM. Zapraszam was do obejrzenia rozmowy wokół publikacji wydawnictwa "Znak". Zachęcam do zapoznania się z tym nagraniem wideo i mam nadzieję, że będzie to impuls do przeczytania wspomnień Ewy. Za moment zaprezentuję swoją osobistą quasi-recenzję jej książki, wcześniej chciałbym odpowiedzieć na zaproszenie dziennikarki TVN. Mam nadzieję, że Ewa wybaczy mi sposób i miejsce publikacji tej mojej odpowiedzi. Oto fragment bardzo miłego listu, który wpadł ostatnio na moją skrzynkę mailową.    

Drzyzga napisała do mnie takie oto słowa: Ceniąc sobie Twoją pracę dziennikarską i to jakim jesteś człowiekiem, chcę Cię zaprosić do bardzo pozytywnego projektu "Nasze 15 lat" . Nie zajmie Ci do dużo czasu a może stać się inspiracją dla wielu innych osób. Proszę Cię, żebyś opowiedział o czymś co w czasie ostatnich 15 lat wyjątkowo Cię zbudowało, coś co jest dla nas ważne. Może to być osoba, którą spotkałeś, książka, którą przeczytałeś a może coś czego sam dokonałeś udowadniając tym samym, że da się i że warto mówić o rzeczach, które budują. Na pewno jest coś takiego o czym Twoim zdaniem trzeba przypomnieć innym, na co trzeba zwrócić ich uwagę. Mam nadzieję, że po zapoznaniu się  z tym emailem, we właściwy sposób odczytacie mój wstępny akapit.   

Indywidualny styl i mój z lekka konfesyjny ton stanie się dla was być może usprawiedliwiony. Piętnaście lat? To tyle palców, ile mają moje dwie dłonie i ... dodatkowa dłoń. O niej właśnie chciałbym tu powiedzieć jako o czymś najbardziej budującym. W tym stuleciu własnymi rękami stukającymi w komputerową klawiaturę udało mi się napisać setki dziennikarskich tekstów. Stworzyłem też trochę utworów literackich. Część umieściłem w niedawno wydanej książce. Tego wszystkiego dokonałem sam. Ale - jak mawiał biblijny Eklezjasta - to wszystko "vanitas vanitatum, et omnia vanitas" - "marność nad marnościami i wszystko marność". Jedyne co się dla mnie liczy, gdy liczę na palcach te piętnaście lat, to pomocna dłoń moich najbliższych, wierne rodzinne wsparcie.  

Osamotnienie w trudnych chwilach to najgorsze, co może nas  spotkać. Dlatego z przejęciem czytałem fragmenty książki Ewy dotyczące jej więzi z krewnymi: Mam ponad czterdzieści lat i ciągle jestem córeczką tatusia, co mnie rozczula i totalnie wzrusza. Zawsze jest całusek w czółko, zawsze mogę liczyć na jego pomoc i wsparcie. Potrafi mi wysłać SMS: "Gratuluję ci, córcia", kiedy dowiaduje się o jakimś moim osiągnięciu. Z wielkim uznaniem Ewa mówi o mamie. Nie ma dla niej rzeczy niemożliwych, nie do załatwienia. Mam te cechy po niej. Muszę zawsze coś robić, wiecznie coś organizować. Co to znaczy, że ktoś ma oparcie w rodzinie? Ewa nie lubi tego słowa: Kiedy psycholog mówi: "Trzeba udzielić wsparcia", aż mi się coś zaciska w trzewiach, bo co ono właściwie oznacza?"                    

Wsparcie to słowo worek: jedną panią wystarczy potrzymać za rękę, bo jest samotna, kogoś trzeba przepytać z materiału przed egzaminem, bo od tego zależy, czy zaliczy rok, a innemu dasz sto złotych, bo nie ma za co żyć, i to go uratuje. Na pewno jestem z moimi rodzicami ogromnie zżyta, kibicują mi, cieszą się z moich sukcesów. Sam wiem, jak istotna jest więź z matką i ojcem. Mam już pięćdziesiąt lat, a mimo to mama i tato są wciąż -oprócz mojej żony - najważniejszymi dla mnie punktami odniesienia. Za tą nieco górnolotną frazą kryją się często najbardziej prozaiczne sprawy, choć nie brak też w nich patosu: to codzienne telefony i rozmowy, których tematyka jest jak szeroko rozpostarty wachlarz: od spowiedzi na temat kłopotów ze zdrowiem aż po choroby toczące Rzeczpospolitą.             

Ewa wspomina też w swojej książce inną bardzo sobie bliską, najbliższą osobę -swojego brata Pawła. O tych relacjach pisze bardzo szczerze, bez czułostkowości tak nieznośnej dla wielu czytelników, którzy wolą bycie "cool" od emocjonalnego stylu "hot": W dzieciństwie czasem się nie rozumieliśmy, zdarzało się, że dogryzaliśmy sobie, zazdrościliśmy różnych rzeczy, ale dzisiaj jestem przekonana o jego miłości. Z każdym rokiem zaskakuje mnie tym, jak pięknie i mądrze mówi o wielu ważnych sprawach oraz że często powtarza mi, że mnie kocha. Tak się składa, że zarówno Ewę jak i Pawła znam bardzo dobrze, a z Pawłem Drzyzgą nawet się przez lata przyjaźniłem. Łączyła nas praca w radiu - on był realizatorem Faktów, a ja ich prezenterem. Ale spajała nas też inna pasja.                   


Źrenica oka rozszerzona, gościnna wobec feerii kolorów, słuch wyczulony na mikro-dźwięki i wszystkie zmysły otwarte na całkiem nowe doznania - na tym w skrócie polegała nasza fascynacja subkulturą techno, a mówiąc dokładniej twórczy poryw związany z wybuchem elektronicznej rejwolucji, eksplozji nowych brzmień i ekstatycznych występów. Ten radiowy okres zwariowanych i -co tu dużo mówić- mocno nieodpowiedzialnych, hedonistycznych lat 90. XX wieku już opisałem w innym miejscu, przy innej okazji, więc nie będę się tutaj powtarzał. Wspominam tę historię raz jeszcze, bo przeżyłem taki okres w swoim zawodowym życiu, że praca myliła mi się z życiem domowym, a przyjaciele z bliskimi, z  wielką szkodą dla rodziny, chociaż z jakimś zyskiem twórczym.          

"Radiowa rodzina" to dla mnie tylko przenośnia, a nawet groźna metafora, za co płaciła moja żona i córki.  Natomiast w przypadku Ewy Drzyzgi rodzina i radio splotły się w węzeł małżeński, bo w pracy poznała męża - Marcina Borowskiego. Boro pracował w RMF FM w Warszawie, ja w Krakowie, nasze oddziały współpracowały na stałych łączach. Siedzieliśmy przy skrzyneczce wielkości półmetrowej szafki - każdy przy swojej - na której było kilkanaście przycisków. Każdy odpowiadał lokalnemu oddziałowi stacji w całej Polsce. Ta skrzyneczka służyła nam do komunikacji i codziennych odpraw. (...) Boro był szefem oddziału w stolicy. Zawsze odzywał się tym swoim niskim, zdecydowanym głosem i zawsze wiedział, co mówi. Czytam w wywiadzie rzece z Ewą Drzyzgą pt. "Jak ja to robię".          

Ów czas opisany przez Ewę pamiętam bardzo dobrze i dobrze go wspominam. Z Marcinem Borowskim prowadziłem nieraz bardzo inspirujące dla mnie dysputy, niekoniecznie związane z bieżącymi wydarzeniami. Jest on niezwykle inteligentnym i oczytanym człowiekiem, co bardzo w nim cenię. Doceniam ludzi, którzy potrafią w pewnym momencie wyłączyć się z informacyjnego szumu, by nastawić się na odmienne fale, mówiąc wprost - sięgnąć po dobrą powieść, posłuchać niebanalnej muzyki, albo obejrzeć album malarstwa, bez pragmatycznych intencji i praktycznych konsekwencji. Takiego Marcina - chłonnego i bezinteresownie otwartego na rozmowę zapamiętałem z RMF FM. Czytałem książkę Ewy jakbym oglądał program w prywatnej telewizji mojej pamięci.        

Dzieci - dwaj synowie Ewy i Marcina - to już obszar ich życia, który jest zupełnie osobistą domeną. Tu mój wzrok nie sięga, najwyżej wyobraźnia karmiona opisami autorki. Przed oczyma duszy stanęły mi obrazy obu chłopców: Myślę, że obaj są przebojowi, choć na początku wydawało nam się, że Staszek, jako pierwszy, będzie bardziej odważny. Jednak Ignacy, odkąd zaczął się na tyle czytelnie komunikować, że stało się to zrozumiałe dla otoczenia, wielokrotnie udowodnił, że nie ustępuje bratu. Ignacy jest przylepą, duszą towarzystwa i ludzie do niego lgną. A Staszek woli stać z boku i analizować sytuację. Czasami zastanawiam się, co w nich jest moje, a co męża. Staszek jest molem książkowym jak mąż. Ignacy jest szalenie towarzyski. Stanisław Ignacy? Jakże książkowo brzmi!               

Ładnie układa nam się historia naszego życia, kiedy zamykamy ją pomiędzy okładkami. Tworzą nam się samoistnie pointy, wkrada się niedostrzegalny wcześniej porządek. A przecież tak naprawdę nic nie jest takie, jak to sobie post factum układamy w głowie. Większość zdarzeń to rwane ciągi przypadkowych łańcuchów, w których ciężko oddzielić skutek od przyczyny. Zewsząd atakują nas cudze słowa, całkiem obce poglądy. Z większością nie chcielibyśmy mieć nic wspólnego, ale nie mamy siły, aby przed nimi się bronić, więc staramy się je oswoić, otorbić. Nie mogę sobie siebie wyobrazić na miejscu Ewy Drzyzgi - autorki "Rozmów w toku". Nie byłbym w stanie głęboko wchodzić w intymny świat nieznanych ludzi. Podziwiam ją, bo jest jak pryzmat rozszczepiający cudze losy.                 

Oglądać na telewizyjnym ekranie efekty jej pracy to jak zobaczyć ludzkie cienie poruszające się na białym płótnie, niby płaskie sylwetki w chińskim teatrze. Patrzymy nań zafascynowani losami bohaterów, śledzimy ich pogmatwane historie. Jednak  to, co najciekawsze dzieje się za tą elektroniczną materią, wirtualną zasłoną Mai. Bo najbardziej widowiskowe sceny rozgrywają się w umyśle i sercu prowadzącej taki program. To jest dla mnie prawdziwe widowisko, wielki one-woman-show, bez zaproszonych gości, poza spojrzeniem publiczności. Scenariuszem takiej eksperymentalnej audycji może być książka "Jak ja to robię. Ewa Drzyzga w rozmowie z Beatą Nowicką". Zapraszam was do włączenia takiego prywatnego kanału w waszych głowach. 

Książki Ewy Drzyzgi powędrują do Małgorzaty Rudy z Gliwic, Wiolety Chorzępy z Górska, Michała Mielcarka z Wrześni, Danuty Kamieniarz z Nowego Sącza oraz Gracjana Czyża z Sanoka. Hasło konkursu brzmiało: RADIOWE ŹRÓDŁO. Serdecznie gratuluję zwycięzcom. Wszystkim dziękuję za udział w książkowej zabawie. Pozdrawiam!