Najpierw zasygnalizuję problem ---> trójkolorową flagą.

1. Koalicja über alles

Kiedy piszę te słowa, wszystko w niemieckiej polityce jest jeszcze możliwe. Choć wiele wskazuje na to, że rządy u naszych zachodnich sąsiadów znów obejmie tak zwana Wielka Koalicja, czyli gabinet chadeków (CDU Angeli Merkel i CSU Horsta Seehofera) z socjaldemokratami (SPD Martina Schulza). W jednej z agencyjnych depesz czytam, że prezydium Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) w niedzielę 26 listopada opowiedziało się jednomyślnie, jak jeden mąż, za utworzeniem koalicji z socjaldemokratami z SPD. Podobnie w niedzielę na łamach "Bild am Sonntag" szef bawarskiej CSU Horst Seehofer opowiedział się za kontynuacją rządu z SPD, ostrzegł jednak socjaldemokratów przed stawianiem zbyt wygórowanych żądań. W sobotę wolę sojuszu z SPD wyraziła chadecka kanclerz Angela Merkel. Natomiast lider socjaldemokratów Martin Schulz oświadczył na Twitterze, że czeka go głosowanie nad udziałem SPD w rządzie. Kongres jego partii zaplanowano na początek grudnia.

Zbieram te osobne informacje i wychodzi mi, że wszystko z przyszłym gabinetem w Berlinie jest przyklepane i rozstrzygnie się być może już w przyszłym tygodniu. Wygląda na to, że moje nadzieje na długotrwały kryzys rządowy w Niemczech spaliły na panewce. Jak mi się wydaje, wiodącą rolę odegrał tu prezydent Niemiec, mediator, Frank-Walter Steinmeier. Wprawdzie jego członkostwo w SPD wygasło, ale najwyraźniej związki z socjaldemokratami miały decydujące znaczenie. Mimo że Martin Schulz stanowczo twierdził, że jego partia pozostanie w opozycji, dał się (prawie) przekonać, aby wejść do rządu. Ale po co ja się tym tak szczegółowo zajmuję, po co się tak rozdrabniam? Czy w Polsce, poza nielicznymi fanami polityki zagranicznej, takie drobne konkrety kogokolwiek interesują?

A jednak powinny. Ponieważ to, kto będzie rządził Niemcami, ma wielkie znaczenie dla naszego kraju. I wcale nie chodzi mi tylko o poszczególne partie, ale o poszczególnych przywódców z prezydentem Frankiem-Walterem Steinmeierem na czele. Jednak zanim przejdę do jego osoby, nakreślę ważne tło. Bez tego "backgroundu" polityczny obraz sytuacji byłby niepełny, jednowymiarowy. Próbuję go więc teraz pogłębić.          

2. Lustereczko powiedz przecie, kto z Putinem sieci plecie

Agenturalna gra zwierciadeł ma za zadanie tak zniekształcić obraz świata, aby wszystko uległo odwróceniu i skrzywieniu. Prawda ma stać się kłamstwem, fałsz robić za szczerość, wróg winien udawać przyjaciela, sojusznik stanowić największe zagrożenie, patriota odgrywać rolę tajnego agenta nieprzyjaznych imperiów, a zdrajca - troskliwego ojca narodu. W tych kategoriach należy oceniać ostatnie głośne akcje dezinformacyjne w Polsce i za granicą, przeprowadzone na różnych poziomach.

Tak też odczytuję słynny tweet szefa Rady Europejskiej Donalda Duska. Były premier III RP, który sam spiskował z Władimirem Putinem i dał się zapamiętać jako spacerowicz na sopockim molo, szepczący o czymś z przywódcą na Kremlu, rok później tulący się do piersi moskiewskiego dyktatora po tragedii w Smoleńsku, miał czelność ostatnio napisać w notce: "Alarm! Ostry spór z Ukrainą, izolacja w Unii Europejskiej, odejście od rządów prawa i niezawisłości sądów, atak na sektor pozarządowy i wolne media- strategia PiS czy plan Kremla? Zbyt podobne, by spać spokojnie." Tego "ćwierknięcia" nie należy według mnie traktować jako emocjonalnego wyskoku, nocnej ekspresji zagadkowej frustracji. W ten sposób Tusk wpisał się w szeroko zakrojoną narrację dyskredytującą niepodległościowych polityków w Polsce, którzy z całych sił próbują wyrwać nasz kraj z pęt rosyjsko-niemieckiego kondominium.

Ministrowie gabinetu Beaty Szydło starają się o to na płaszczyźnie gospodarczej (kontrakty na LNG z USA jako krok ku gazowej niezależności od Rosji i Niemiec ), militarnej (ścisła współpraca wojskowa ze Stanami Zjednoczonymi w dziedzinie obronności, materializująca się kontraktami na zakup rakiet Patriot i obecnością amerykańskich żołnierzy) oraz politycznej (zwiększenie asertywności w relacjach z Moskwą i Berlinem). Właśnie takie działania służące odzyskaniu podstawowej suwerenności stają się celem bezpardonowych ataków totalnej opozycji w Polsce i sprzymierzonych (kierujących nią?) agend zagranicznych. Najbardziej symbolicznym przykładem takiej wrogiej operacji dezinformacyjno-defamacyjnej jest mocno lansowana "fejkowa" książka prozaika Tomasza Piątka "Macierewicz i jego tajemnice", rzucająca długi kremlowski cień na ministra obrony. Autor  w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" chwalił się popularnością swojego dzieła: "W jeden dzień sprzedaliśmy cały nakład, czyli 10 tysięcy egzemplarzy. Mamy zamówienia na kolejne 40 tysięcy, drukujemy 60 tysięcy." Nie jestem w stanie zweryfikować tych informacji, natomiast zauważyłem wielką akcję promocyjną tego "śledztwa" księgarniach. Książka będąca, jak odpowiada resort obrony, stekiem wymysłów na temat uwikłania Antoniego Macierewicza w podejrzane relacje z Rosją, została napisana przez literata o wyrazistych neokomunistycznych poglądach. O obecnym szefie MON Tomasz Piątek wyraził się bowiem następująco: "Człowiek, który skompromitował ideę lustracji, który ujawnił działających agentów naszych służb podczas tak zwanej likwidacji WSI." Z działaniami firmowanymi przez polskiego powieściopisarza została skoordynowana akcja w Niemczech przeciwko podwładnemu Macierewicza w resorcie obrony. "Moskiewska podróż ministra Kownackiego" - to tytuł artykułu, który opublikowano na stronie internetowej dziennika "Frankfurter Allgemeine Zeitung".  Bazując m.in. na książce Piątka niemiecki dziennikarz Konrad Schuller próbował skompromitować Bartosza Kownackiego rzekomo podejrzanymi kontaktami z Rosją. Kto i w jakim celu atakuje spekulacjami patriotyczny rząd i jego głównych ministrów? W czyim interesie uaktywnili się ludzie zajmujący różne stanowiska polityczne od najwyższych w Europie, po opozycyjne w kraju? Jaki jest cel głośnych operacji medialnych, towarzyszących tym działaniom sabotażowym? Cui prodest? Komu to służy?  

Stawiam hipotezę, że chodzi o walkę z tymi polskimi liderami, którzy próbują nie dopuścić do pełnej realizacji strategicznego partnerstwa Rosji z Niemcami. Niszczeni są ci, którzy stają w poprzek planom stworzenia osi Berlin-Moskwa. Tymi ludźmi są w naszym kraju wszyscy ci, którzy starają się przy pomocy sojuszu z USA zbudować tutaj strategiczną barykadę i w ten sposób obronić jaką część naszej suwerenności, na tyle dużą, abyśmy nadal mogli być państwem, a nie kondominium, strefą połączonych wpływów dwóch mocarstw - ze Wschodu i Zachodu. Tweet Donalda Tuska jest tu symbolicznym znakiem występowania zarówno w imieniu Niemiec jak i Rosji. To są bowiem tożsame  interesy, obecnie coraz jawniej okazywane. Reprezentowanie wrogich Polsce ościennych potencji, a także próby zastopowania wewnętrznych reform w Polsce, rzeczywiście przywodzą na myśl antybohaterów naszej historii. Skojarzenia z Rzeczpospolitą Szlachecką i Targowicą są tu uprawnione.

W tamtych strasznych dla Polski czasach zdrajców również przedstawiano jako patriotów, a wiernych synów Ojczyzny jako warchołów walczących z podstawowymi prawami obywatelskimi. Jestem pewien, że Antoni Macierewicz w tamtym okresie byłby przedstawiany w broszurze sponsorowanej przez rosyjską ambasadę jako agent carycy Katarzyny. Tak to działało i być może tak to działa do dziś.            

3. Pożyteczni idioci Rosji (inaczej:  "gawnojedy")

"Może dziwić, że Niemcy nie są uważane za podatne na wpływy rosyjskie, biorąc pod uwagę znaczącą przyjaźń Putina i byłego kanclerza Gerharda Schrödera, a także intensywny lobbing na rzecz zbliżenia i bezwarunkowego détente (odprężenia) prowadzonego przez prorosyjskie środowiska w Niemczech" - napisała Europejska Rada Spraw Zagranicznych (European Council on Foreign Relations, ECFR) niezależny think tank w raporcie zatytułowanym "Fellow travellers: Russia, anti-Westernism, and Europe’s political parties" ("Towarzysze podróży: Rosja, walka z Zachodem i polityczne partie w Europie." ) Czytam ten dokument opublikowany 14 lipca tego roku, a więc na dwa miesiące przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego jedno z najbardziej prorosyjskich państw w Europie, zjednoczone wprost partnerstwem strategicznym z reżimem Putina, powszechnie prezentowane jest jako rywal  a nawet przeciwnik moskiewskiej demokratury. Raport ECFR w jakimś stopniu - dla mnie dalece niewystarczającym- tłumaczy ten pijarowski fenomen: "Wystarczyły trzy lata kryzysu i wojny na Ukrainie, a niemieckie postawy polityczne i społeczne skierowały się przeciwko Rosji." Autor tego dokumentu zastrzega jednak, że są powody do ostrożności, bowiem ankieta ta została przeprowadzona w konkretnym momencie niemieckiej polityki, gdy odporność na tendencje anty-zachodnie była prawdopodobnie najwyższa w historii. Jaki powód podaje ów raport think tanku? "Na razie lewicowe ugrupowanie Die Linke jest jedyną antyzachodnią partią reprezentowaną w Bundestagu. Ale Alternative für Deutschland jest mocno anty-zachodnią partią i ma wejść do Bundestagu w wyborach we wrześniu.

Raport "Towarzysze podróży: Rosja, walka z Zachodem i polityczne partie w Europie" nie odbiega więc od podobnych tego typu diagnoz. Wpływy Rosji widzą one głównie w marginalnych wciąż partiach antysystemowych- lewicowych (jak Die Linke) i prawicowych (Alternative für Deutschland). Wprawdzie AfD stała się po wyborach trzecią siłą w Bundestagu, ale wokół niej powstał swoisty polityczny kordon sanitarny. Nie w niej tkwi więc główne niebezpieczeństwo putinizacji polityki. Dokument ECFR podobnie jak inne analizy liberalnych ośrodków nie dostrzegają, albo nie chcą dostrzec głównego, realnego zagrożenia: głębokiego uwikłania w relacje z Rosją politycznego mainstreamu. Traktuję to właśnie jako główną akcję dezinformacyjną. Na przykład Platforma Obywatelska jest w raporcie ECFR chwalona jako euroentuzjastyczna i nie prorosyjska, pomimo wieloletniego poddania się dyktatowi Putina w polityce (Smoleńsk), w energetyce (gaz) oraz w relacjach specsłużb. Podobnie niemiecka SPD nie jest wymieniana jako rosyjskie zagrożenie w Unii Europejskiej. Polskie PSL, które choćby za sprawą Waldemara Pawlaka, można wprost uznać za lobbystyczną grupę Gazpromu, też nie widnieje w litanii antyzachodnich ugrupowań. Tak samo niemiecka SPD -jak pisałem- poprzedni i najprawdopodobniej przyszły koalicjant chadeków Angeli Merkel. To także jawny fellow traveller Putina.

4. Miękka siła, twarde interesy

Swego czasu przeprowadziłem wywiad z Marcelem H. Van Herpenem, szefem holenderskiego think tanku Cicero Foundation. Tematem rozmowy była jego wydana po polsku książka "Wojny Putina". Zapytałem go wówczas o rolę Zachodu w podtrzymywaniu reżimu na Kremlu. Holenderski badacz najpierw opowiadał o wielkiej "naiwności" liderów demokratycznych państw, ale lekko "dociskany" przeze mnie przyznał, że "w grę wchodzą oczywiście sprawy biznesowe, interesy handlowe, zwłaszcza w Niemczech. Niemcy nie są bardzo chętne, aby wprowadzać sankcje przeciwko Rosji, właśnie z powodu wspólnych interesów". Kilka miesięcy potem, kiedy zacząłem na twitterze bronić prezydenta Donalda Trumpa i atakować jego przeciwników zarzucających mu niebezpieczne relacje z Rosjanami, van Herpen zablokował mnie. Widocznie uznał mnie za jednego z putinowskich trolli. Nie przemówiła do niego argumentacja takiego Polaka, jak ja. Ja z przerażeniem obserwowałem efekty obamowskiego resetu z Rosją. Drżałem, by III RP za rzeczywistych niemiecko-rosyjskich politycznych trolli, triumwiratu Komorowski-Tusk-Pawlak, nie wpadła do końca w posmoleńską pułapkę kondominium. Bałem się, że już nigdy nie wyrwiemy się z tego podwójnego nelsona moskiewsko-berlińskiego. Tak więc, nowa prezydentura -Donalda Trumpa, owocująca wyraźnym zacieśnieniem polsko-amerykańskiego sojuszu oraz rządy PiS prowadzące do rozluźnienia  niemiecko-rosyjskiego uścisku, to wciąż coś dla mnie bardzo pozytywnego. Taka linia dowodzenia dla holenderskiego liberała była jednak absolutnie egzotyczna.

Tak to jest z zachodnimi lewicowcami, że otwarcie walcząc z Putinem, w rzeczywistości wspierają jego reżim. Są bowiem całkiem zafiksowani na punkcie własnych wyobrażeń o świecie i nie akceptują poglądów takich antyputinowców jak ja, którzy jednocześnie zdecydowanie przeciwstawiają się mitom liberalnego mainstreamu. A przecież nie jestem żadnym ortodoksem, staram się sięgać po publikacje z różnych stron. A to, że potem wyrażam swoją opinię, wyciągam własne wnioski, to chyba w dziennikarstwie normalne. Jestem otwarty na rzeczową polemikę. Mniejsza o to. Mimo nieprzyjaznego kroku ze strony van Herpena, sięgnąłem po jego nieprzetłumaczoną jeszcze na polski książkę "Putin’s Propaganda Machine. Soft Power and Russian Foreign Policy" ("Machina putinowskiej propagandy. Miękka siła a rosyjska dyplomacja").

Wybitny autor cytuje w niej wypowiedź z 2008 roku ówczesnego rosyjskiego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa: "Berlin jest znany każdemu Rosjaninowi i wielu Rosjan ma tutaj swoje specjalne miejsca". Holender uznaje tę konstatację za symboliczną i czyni z niej motto swojego rozdziału zatytułowanego "Niemiecka klasa polityczna przyjazna Kremlowi". Jest to tekst bardzo pouczający.  

Marcel H. Van Herpen dowodzi  bowiem, że na Kremlu istnieje wyraźna polityczna wola zbudowania osi moskiewsko-berlińskiej. "Jest jednak jasne, że realizacja takiego projektu wymaga wsparcia drugiej strony. Pytanie brzmi zatem, czy rosyjska germanofilia spotyka się ze swoim odpowiednikiem - rusofilią po stronie niemieckiej". Publicysta zebrał sporo argumentów przemawiających za taką tezą. Autor przyjrzał się bliżej retoryce Niemców i szczegółowo ukazał, jak politycy i partie polityczne za Odrą, a także tamtejsza prasa i media oraz intelektualiści pozytywnie reagowali na rosyjskie umizgi. Jest to wprawdzie obraz sprzed dziesięciu lat, ale pomimo późniejszego kryzysu w relacjach między Berlinem a Moskwą wywołanego wojną na Ukrainie, te "miłosne związki" wcale nie wygasły. Właśnie dlatego doszedłem do wniosku, że warto za van Herpenem sięgnąć do nieco głębszych korzeni groźnej dla nas sytuacji geopolitycznej. Nie będę jednak cofał się bardzo daleko w przeszłość.

Perspektywa dekady wydaje mi się wystarczająca, biorąc pod uwagę błyskawiczny rozwój technologii, zwłaszcza informatycznych,  które coraz bardziej warunkują relacje między państwami i mocno modyfikują tak współpracę jak i rywalizację pomiędzy nimi. Jaka więc była płaszczyzna relacji Niemcy-Rosja przed dziesięciu laty? Jej obraz dobrze oddaje cytowany przez Marcela H. van Herpena sondaż przeprowadzony w 2007 roku przez niemiecki magazyn ekonomiczny "Capital". Ankietowana była wówczas elita - sześciuset liderów  wywodzących się ze świata polityki w tym z kręgów rządowych oraz biznesu. Aż 67 proc. członków tej najwyższej warstwy społecznej uważało, że stosunki między Niemcami a Rosją były  "dobre lub bardzo dobre". Według redaktora naczelnego pisma:  "Nasza elita wykazuje się wielką tolerancją wobec politycznego kursu Moskwy. Ponad dwie trzecie (68 proc.) przedstawicieli elitarnych niemieckich kręgów zgadzało się, że rosyjska  demokratyzacja wciąż potrzebuje więcej czasu. Brak historycznego doświadczenia z wolnymi wyborami  i obywatelską wolnością oznaczało dla nich, że niemożliwe byłoby wyraźne przyspieszenie tego procesu. 70 proc. chwaliło stabilność reżimu. Aż 99 proc. twierdziło, że bliska współpraca z Rosją stanowiła ważną podstawę dla przyszłości Niemiec. Uderza tu wielka tolerancja niemieckiej elity dla trudnego politycznego kursu Moskwy. Można się zastanawiać, jak podkreśla van Herpen, czy jest to przypadek "putinofilii", czy rusofilii. Holender cytuje Rolfa Füchsa, dyrektora Fundacji Heinricha Bölla, think-tanku związanego z Partią Zielonych. On twierdzi, że  jednym z czynników stojących za niemiecką rusofilią jest  poczucie winy wobec Rosji za rolę Niemiec w II wojnie światowej. Poglądy te miały ponoć szczególne znaczenie w Partii Socjaldemokratycznej (SPD). W tym ugrupowaniu ‘siwiejących działaczy’ pamięć o wojnie jeszcze do niedawna była żywa - zauważył Rolf Füchs. Ja tam nie wierzę w tę niemiecką traumę. Wobec bezprecedensowo zniszczonej, niemal zamordowanej Polski, nasi zachodni "partnerzy" poczucia winy nie przejawiają. Dlatego też inny argument do mnie przemawia. 

Van Herpen udowadnia, że jednym z największych atutów Kremla jest istnienie potężnego prorosyjskiego lobby w niemieckim establishmencie politycznym. Zdaję sobie sprawę, że przywołany przez Holendra przykład jest już mocno zgrany. Mimo to, jak mi się wydaje, warto jeszcze raz powołać się na tę postać - symbol. To najbardziej wymowny przykład, śmiem powiedzieć, mafijnego "zblatowania" Berlina z Moskwą. Mowa oczywiście o byłym kanclerzu SPD Gerhardzie Schröderze, który jest nie tylko politycznym sojusznikiem Putina, ale także jego bliskim, osobistym przyjacielem. Autor "Machiny putinowskiej propagandy" przypomina, że rodziny Putina i Schrödera spędzały wspólnie święta Bożego Narodzenia. A w sierpniu 2004 r. Gerhard Schröder i jego żona adoptowali trzyletnią dziewczynkę z sierocińca w Sankt Petersburgu, dzięki, jak mówiono, osobistej interwencji Putina. "Dla osób zainteresowanych symboliką", pisze New York Times w komentarzu w tamtym czasie, "adopcja jest kolejną oznaką ocieplenia w stosunkach rosyjsko-niemieckich w ciągu ostatnich kilku lat. Zaciekli wrogowie podczas drugiej wojny światowej, trudni sąsiedzi podczas zimnej wojny, te dwa państwa są w okresie rosnącej wymiany politycznej i kulturowej". W artykule w gazecie "Welt am Sonntag" as amerykańskiej dyplomacji Henry Kissinger napisał, że Schröder wygrał wybory w 2002 r. dzięki "połączeniu pacyfizmu, lewicowego i prawicowego nacjonalizmu oraz odwołaniu się do specyficznej niemieckiej drogi, która przypomina Niemcy Wilhelmińskie". Przypomnę, że  sto lat temu za Wilhelma II Rzesza zamieniła się w "fabrykę świata" dostarczając innym państwom wielu produktów. Kissinger zwrócił jednak uwagę, że kiedy Niemcy obrażają Stany Zjednoczone i działają bez konsultacji z innymi państwami europejskimi w imię "niemieckiej drogi", są zagrożone izolacją i powrotem do sytuacji europejskiej, która istniała przed I wojną światową. Kissinger konkluduje, że nowa "niemiecka droga" nie jest wyzwaniem jedynie dla USA, ale także dla całej Europy. Pojawiają się wówczas pytania o niemieckie przywództwo europejskie, ewentualnie we współpracy z Rosją, nawiązujące do pruskich koncepcji z  XIX wieku. Van Herpen zauważa, że podobny niepokój wyrażał amerykański dziennikarz i analityk Robert D. Kaplan, który napisał, że  "zdemilitaryzowane" Niemcy częściowo ulegną rosyjskim wpływom, prowadząc do swoistej finlandyzacji  Europy Wschodniej i czyniąc wydmuszkę z NATO. "Czy Niemcy byłyby wówczas zdolne przy pomocy swojej soft power przeciwstawić się Rosji za pomocą środków politycznych i ekonomicznych, nawet jeśli społeczeństwo niemieckie pozostałoby zanurzone w postheroicznym quasi-pacyfizmie?" Pytał analityk przed dekadą. Mówiąc wprost: czy rozbrojone Niemcy z rozbrajającą szczerością ogłoszą nam jutro pakt z Putinem?

5. Polityczne kadry w reporterskim kadrze

Oczywiście, zawsze można odpowiedzieć, że sytuacja się po dekadzie bardzo zmieniła, że to już nie te same Niemcy, że wojna na Ukrainie wywołała poważny wzrost napięcia pomiędzy Berlinem a Rosją. Ja jednak sięgam głębiej, pod powierzchnię dyplomatycznej retoryki, która według mnie nigdy nie odpowiada rzeczywistemu obrazowi sytuacji i ma na celu maskowanie realnych intencji oraz działań.

Kadry decydują o wszystkim! - mawiał Stalin i ta konstatacja XX wiecznego dyktatora jest aktualna także w demokratycznych państwach naszego XXI stulecia. Warto zastanowić się na przykład, kto w niemieckiej polityce zaczyna odgrywać coraz większą rolę? Może chwilową, ale mimo to skupię się na tym momencie w historii Niemiec i Europy. Żeby nie było, że lekceważę analizy dostępne w mainstreamie, zacytuję artykuł Judith Vonberg z CNN. Dziennikarka pyta o Franka-Waltera Steinmeiera: "Czy niemiecki ‘antytrump’ może zakończyć kryzys polityczny, w którym znalazła się  Angela Merkel?" Kiedy pozycja byłej kanclerz została bardzo mocno osłabiona, kto inny jest niemieckim spiritus movens w polityce. Autorka zauważa, że to właśnie prezydent Niemiec został wyciągnięty na środek politycznej sceny i stanął w świetle reflektorów po upadku rozmów koalicyjnych. Stało się to niecały rok po tym, jak został wybrany głową niemieckiego państwa. "Wielka jest moja radość na wieść o tym nowym zadaniu" - tak wyraził się podczas pierwszego przemówienia na nowym stanowisku  w Berlinie. Vonberg przypomina jednak, że nie wszyscy byli wtedy szczęśliwi. Niektórzy narzekali, że Steinmeier jest zbyt ważny, by być "wysłanym na obrzeża władzy". Albowiem pozycja prezydenta w niemieckim systemie jest marginalna. Jak przypomnieli  Torben Luetjen i Lars Geiges w biografii Steinmeiera, niemieccy prezydenci "tak naprawdę nie muszą podejmować wielu decyzji". Wszystko jednak zmieniło się w poniedziałek 20 listopada 2017 roku. Po tym, jak rozmowy koalicyjne o utworzeniu nowego rządu niespodziewanie upadły, zadając cios długoletniej kanclerskiej pozycji Angeli Merkel, prezydent Steinmeier - człowiek bardziej przyzwyczajony do odsłaniania pomników niż brudzenia rąk polityką parlamentarną - otrzymał zadanie przywrócenia porządku. Nie wierzę w takie przypadki. Rosyjskie lobby po prostu zaczyna triumfować za Odrą!

Jeśli fiaskiem zakończą się rozmowy o nowym rządzie, to Steinmeier może wprowadzić kraj na skomplikowaną ścieżkę do nowych wyborów - bezprecedensowych w powojennej historii Niemiec. Odwaga jest siłą napędową demokracji - powiedział w swoim pierwszym przemówieniu jako prezydent w marcu tego roku. Będzie jej potrzebował w nadchodzących dniach i tygodniach - podkreśla autorka analizy w CNN Judith Vonnberg. Co go więc czeka? Ciekawe szczegóły tego "rządowego" zadania prezydenta  kreśli Marc Felix Serrao,  berliński korespondent Neue Zürcher Zeitung w artykule zatytułowanym "Frank-Walter Steinmeier - najlepszy nudziarz". Autor zauważa na wstępie, że jego bohater jest uważany za "bladego" prezydenta federalnego. Ale jest idealnym człowiekiem na czas kryzysu. "Jeśli ktoś może zapobiec nowym wyborom, to on" - uważa Serrao. Dla ludzi, którzy cenią politykę przede wszystkim za jej wartość rozrywkową, Frank-Walter Steinmeier zawsze był przerażająco bezbarwny. 61-letni socjaldemokrata jest książkowym Westfalczykiem to znaczy do bólu trzeźwym. Wszyscy, którzy z nim pracowali przez lata, chwalą jego profesjonalizm i ostrożne zarządzanie. Nieznane są jego zaskakujące decyzje. No, była pewna historia ciekawa dla tabloidów! Prasa bulwarowa siedem lat temu bardzo chwaliła Steinmeiera za szlachetny czyn, gdy przekazał nerkę żonie, z zawodu sędzi. To wszystko, co dodaje koloru jego szaremu wizerunkowi. W polityce liczy się jednak przede wszystkim mózg i serce. Skupmy się zatem przez chwilę na tych dwóch organach prezydenta.

Steinmeier, który musi teraz działać bardzo rozumnie, specjalnym uczuciem darzy socjaldemokratów. Zna SPD od 42 lat. Czy udało mu się przekonać swoich byłych towarzyszy do utworzenia koalicji z chadekami? Była przynależność partyjna nie powinna oczywiście odgrywać żadnej roli w sprawowaniu urzędu prezydenta federalnego. Numer jeden w państwie winien spoglądać z wyżyn swego urzędu  na politykę partyjną. W praktyce robi to jednak różnicę. Kiedy Steinmeier przyjmuje przywódcę SPD Martina Schulza na Zamku Bellevue, ogłoszono, że spotykają się dwaj "towarzysze". Gospodarz był socjaldemokratą od prawie półwiecza. Był zastępcą i pełnomocnikiem prezesa partii, kanclerzem i przywódcą frakcji w SPD. Zna partyjne zaplecze lepiej niż Schulz, który poświęcił się pracy w Parlamencie Europejskim, "kilka lat świetlnych od berlińskiej sceny politycznej". Steinmeier współrządził z Merkel przez osiem lat. Ma wiedzę, o której jego bezpartyjny poprzednik na stanowisku prezydenta, pastor Joachim Gauck, mógł tylko marzyć. A wiedza to władza, wiadomo!

Co my wiemy o politycznej przeszłości tego strasznego "nudziarza", rzekomo ideału na nowe czasy?

6. Wierny jak wilczur retor Kremla - niemiecki owczarek

Wracam do książki "Putin’s Propaganda Machine. Soft Power and Russian Foreign Policy" ("Machina putinowskiej propagandy. Miękka siła a rosyjska dyplomacja"). Marcel H. van Herpen przypomniał w niej rusofilię  Franka-Waltera Steinmeiera. Jako  socjaldemokratyczny  minister spraw zagranicznych i były wicekanclerz, był znany ze swoich przyjaznych Kremlowi zachowań. Karierę rozpoczął w latach 90. jako szef gabinetu Gerharda Schrödera, kiedy Schröder był premierem niemieckiego landu Dolna Saksonia. Później, gdy Schröder został kanclerzem, Steinmeier podążył za swoim szefem do Berlina. Będąc we właściwym miejscu we właściwym czasie, ten lojalny urzędnik, który nigdy nie został wybrany do żadnej funkcji publicznej, został "katapultowany" na wysokie stanowisko: ministra spraw zagranicznych i wicepremiera w Wielkiej Koalicji SPD i CDU/CSU w 2005 roku dzięki osobistej interwencji Gerharda Schrödera. Jako szef dyplomacji  Steinmeier stał się najbardziej jawnym sojusznikiem Rosji w niemieckim rządzie koalicyjnym. Podczas szczytu NATO w Bukareszcie w kwietniu 2008 r. gorliwie sprzyjał Kremlowi,  sprzeciwiając  się przyznaniu Ukrainie i Gruzji planów działania na rzecz członkostwa w NATO. Przekonywał, że "podzielona" Gruzja nie nadawałaby się do przyłączenia do Sojuszu Północnoatlantyckiego z powodu "zamrożonych konfliktów" w Abchazji i Osetii Południowej. Condoleezza Rice, amerykańska sekretarz stanu-  odparła wtedy, że "te konflikty nie są" problemem Gruzji, ale Rosji ". Dodała, że jeśli ten argument zostałby zastosowany w 1955 r., Niemcy - w tym czasie także podzielone - nie stałyby się (w przypadku Niemieckiej Republiki Federalnej) członkiem NATO. Van Herpen przypomina, że po rosyjskiej inwazji na Gruzję w sierpniu 2008 roku, Steinmeier utrzymał swoje "bezstronne" podejście, odmawiając rozróżnienia pomiędzy działaniami wojskowymi Gruzji, które były prowadzone w obrębie jej granic państwowych, a agresywnymi ruchami Rosji, które były inwazją na obcy, suwerenny kraj. Sprzeciwił się także wprowadzeniu znaczących sankcji przeciwko Rosji po tych wydarzeniach. W 2012 roku, gdy Steinmeier był przywódcą opozycji, napisał esej, w którym zaatakował opartą na wartościach politykę zagraniczną kanclerz Angeli Merkel. Oświadczył, że jest przeciwny polityce "moralnego rygoryzmu" i "odmowy dialogu". Zamiast tego napisał, że należy rozpocząć rozmowy ze "wschodzącymi potęgami na Wschodzie". Po wyborach we wrześniu 2013 roku, kiedy powstawał nowy rząd koalicyjny CDU/CSU i SPD, niemiecki tygodnik "Die Zeit" opublikował artykuł zatytułowany "Dlaczego nie powinien wrócić [do MSZ]?". "Steinmeier - napisała gazeta- uważa się za przyjaciela Rosji, a zatem może być przywódcą grupy parlamentarnej, ministrem pracy lub ministrem finansów. Na pewno jednak nie powinien otrzymać  teki ministra spraw zagranicznych." Taka krytyka postawy Steinmeiera wobec Kremla nie przeszkodziła mu zostać ponownie szefem  MSZ w Wielkiej Koalicji, która powstała 17 grudnia 2013 roku. W czasie kryzysu ukraińskiego w 2014 roku, Steinmeier pozostał niezłomnym zwolennikiem "dialogu" z Moskwą. (Do wspomnień van Herpena dodam, że taką samą otwartością wobec Siergieja Ławrowa nie tylko w sprawach ukraińskich charakteryzował się szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. Co jest kolejnym przyczynkiem do realnej ruso- i putinofilii, nie zauważanej przez liberalny mainstream, tropiący agenturę Wschodu wyłącznie w skrajnie prawicowych i lewicowych partiach.)  W listopadzie 2014 roku po tym, jak Putin dostał "czarną polewkę" na szczycie G20 w Brisbane od swoich zachodnich kolegów, w tym kanclerz Angeli Merkel- Steinmeier, wyjechał do Moskwy, by spotkać się z rezydentem Kremla i ministrem spraw zagranicznych, prosząc  o "umiarkowanie" i  ryzykując otwarty rozdźwięk z kanclerz Niemiec. Kilka tygodni później opublikowano list otwarty w tygodniku Die Zeit, zatytułowany "Jeszcze jedna wojna w Europie? Nie w naszym imieniu". List otwarty został podpisany przez sześćdziesiąt trzy publiczne niemieckie osobistości. Głosił on, że każdy dobrze poinformowany dziennikarz "rozumie strach przed Rosjanami po tym, jak członkowie NATO zaprosili Gruzję i Ukrainę w 2008 roku, by stały się członkami Sojuszu. Tu nie chodzi o Putina. Przywódcy polityczni przychodzą i odchodzą. Chodzi o Europę ". Sygnatariusze nie wspomnieli o rosyjskiej inwazji na Gruzję, która odbyła się również w 2008 r., natomiast podkreślili w szczególności "zachodnią ekspansję na Wschód, która zagraża Rosji." "Potrzebujemy nowej polityki odprężenia dla Europy" - napisali. "Nie możemy wypychać Rosji z Europy". Nie było niespodzianką, że twardym jądrem grupy sygnatariuszy byli dygnitarze SPD pod kierownictwem Gerharda Schrödera. Inny podpisany pod listem otwartym, były przewodniczący SPD Matthias Platzeck, to nie tylko bardzo bliski przyjaciel Steinmeiera, ale również przewodniczący niemiecko-rosyjskiego forum. Warto przy okazji przypomnieć, jak rosyjskie media propagandowe reagują na najnowsze propozycje Franka-Waltera Steinmeiera, już jako prezydenta.

To całkiem świeża sprawa. Dziwnym trafem do tych umizgów doszło tuż przed wyborami za Odrą.

7. Znów się łasi do Rusi. Musi?

"Steinmeier: Stosunki Niemiec z Rosją są zbyt ważne, nasze kraje muszą łączyć więzi" - czytam artykuł na portalu RT.com opublikowany 25 października 2017 roku po moskiewskim spotkaniu prezydentów Putina i Steinmeiera. Była to pierwsza podróż niemieckiego polityka jako przywódcy państwa. Putinowski portal z lubością cytował jego oświadczenia. "Wskazując na historyczne powiązania między dwoma narodami, Steinmeier powiedział, że uważa poprawę stosunków z Moskwą za swój osobisty obowiązek wobec narodu europejskiego". Rosja i Niemcy "są powiązane ponad tysiącletnią wspólną historią", a historii "nie można postrzegać w kategoriach czarno-białych". Gość jest zwolennikiem  nawiązania dialogu z Moskwą, w przeciwieństwie do oziębiania stosunków w ostatnich latach. "Osobiście przyczynię się do takiego procesu. Żyjemy w Europie razem i naszym obowiązkiem jest, abyśmy zawsze szukali więzi pomimo istniejących nieporozumień" - podkreślił prezydent Niemiec. RT.com dodała kontekst do tych słów, pisząc, że ukraiński konflikt był na porządku obrad dwóch przywódców podczas moskiewskich rozmów. Putin chwalił wysiłki Steinmeiera w tej kwestii jako szefa niemieckiej dyplomacji  i jako prezydenta Niemiec. Rezydent Kremla określił rozmowy jako "konstruktywne". A mówiono nie tylko o współpracy w sprawie Ukrainy, ale także "o walce z terroryzmem w Syrii, o napięciach na Półwyspie Koreańskim i kwestiach wokół Iranu". "Uznaliśmy, że pomimo znanych trudności politycznych, stosunki rosyjsko-niemieckie nie są wstrzymane i jesteśmy gotowi współpracować w ich dalszym rozwoju" - ucieszył się Putin. 

8. Po trzech dekadach ciągle groźny dekalog Gorbaczowa

Ta moja analiza, kolejny odcinek z cyklu gonzo-gnozo, żarliwego, zaangażowanego, kolażowego  reportażu z najważniejszych bieżących wydarzeń, służy rozszerzeniu poprzedniego odcinka pod obrazoburczym tytułem: "Kibicuję największemu zamieszaniu w Niemczech, modlę się do ikon o to samo w Rosji". Obecny polski rząd, patrioci w służbach specjalnych, pronarodowa opinia publiczna - wszyscy wspólnie na różnych frontach powinniśmy występować przeciwko rosyjskiej i niemieckiej agenturze. Jednak reakcja na ataki to jeszcze mało. Konieczna jest szeroko zakrojona polska ofensywa w celu zastopowania dążeń Berlina i Moskwy, bo ich strategiczne partnerstwo znów jest na tapecie.     

Tak się jakoś dziwnie złożyło, że dochodzi do tego trzydzieści lat po bardzo ważnym i znaczącym wydarzeniu. "Na spotkaniu Politbiura KPZR w dniu 26 marca 1987 roku, pomysł 'Wspólnego Europejskiego Domu' stał się sprawą nadrzędnej wagi. Gorbaczow surowo zabronił podejmowania jakichkolwiek decyzji politycznych, które by go nie uwzględniały" - wspomina słynny były sowiecki dysydent Władimir Bukowski w książce "Unia Sowiecka czy Związek Europejski".  Autor napisał, że gdyby zachodni sowietolodzy w jakiś cudowny sposób wiedzieli o tych "przyszłych krokach polityki zagranicznej Związku Sowieckiego w kierunku Europy Zachodniej ", nazwaliby to "finlandyzacją". "Jednak Finlandia i Austria były zaledwie małymi neutralnymi krajami, podczas gdy finlandyzacji całej Europy usiłowało zapobiec NATO. W związku z tym pojawił się pierwszy konkretny cel: 'Nie rozdzielać Europy Zachodniej od Stanów Zjednoczonych, lecz raczej wyprzeć Stany Zjednoczone z Europy'".

Pomimo upływu czasu, zmian na szczytach władzy, metamorfozie oficjalnej retoryki, cele tej polityki pozostały te same. Nawet jeśli same Niemcy nie są zainteresowane całkowitym wycofaniem się USA z kontynentu, dążą do coraz większej samodzielności. Sojusz z Rosją znów staje się dla nich mocną kartą przetargową. Na przeszkodzie staje między innymi germano-realistyczna i ruso-sceptyczna władza w Polsce. Tym tłumaczę serię brutalnych ataków na działania rządu Prawa i Sprawiedliwości. Powtórzę: modlę się o długą smutę w Rosji i kibicuję jak największemu zamieszaniu w Niemczech. Albowiem najbardziej prawdopodobną alternatywą jest nowa niemiecka koalicja osłabionych chadeków ze wzmocnionymi socjaldemokratami, być może z wynegocjowaną dla SPD teką szefa niemieckiej dyplomacji. Wywodzący się z SPD prezydent-rusofil Frank-Walter Steinmeier na pewno stara się wzmocnić "towarzyszy". Warto na koniec przypomnieć znaczący fragment książki Władimira Bukowskiego: "Najbardziej entuzjastycznymi zwolennikami budowy 'Wspólnego Europejskiego Domu' byli niemieccy socjaldemokraci, którzy od wielu lat mieli z Moskwą 'szczególne relacje'. Nawet w szczytowym momencie 'zimnej wojny' utrzymywali oni (za plecami swych partnerów z rozmaitych koalicji) potajemne stosunki z Kremlem, często poprzez kanały KGB, stając się de facto jego agentem. Teraz wreszcie nadeszła ich godzina!". Na tle prorosyjskości Steinmeiera i jego socjaldemokratów, putinofilska Alternative für Deutschland najgorszą alternatywą nie była. To nie jest ciągle największa groźba dla polskiej racji stanu. Nie dajmy się zwieść różnym dezinformacjom!

Historia w Niemczech koalicyjnym kołem się toczy! Polacy, zróbmy wszystko, by powtórzyła się farsą! Niewiele wprawdzie możemy uczynić, ale ciągłe nękanie Berlina jest wciąż w naszej mocy. Operacja z wojennymi reparacjami jest świetnym przykładem takiego posunięcia. Rosja nigdy nie będzie naszym partnerem, więc i w jej przypadku wszelka gra sabotażowa jest pożądana. Tutaj egzemplifikacją jest konsekwentna polityka energetyczna oraz cierpliwe budowanie sojuszu Trójmorza. Tylko tyle, aż tyle.