Sposób, w jaki współczesna Europa pod wodzą Niemiec stwarza sobie sama śmiertelne zagrożenie, wielu Europejczykom pachnie od dawna jakimś obłędem. Wyszczególniłem tu Niemcy nie dlatego, że kieruje mną szczególna germanofilia czy germanofobia. Niemieckie sprawy, powiem szczerze, ani mnie grzeją, ani ziębią. Jestem Polakiem - więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka.  - że zacytuję klasyka. Gdyby Niemcy znów z wrodzoną sobie butą nie narzucali nam - Polakom- swego nowego ideologicznego projektu, nie zająknąłbym się nawet na ich temat. Ich narodowe sprawy są mi równie bliskie i podobnie obce, jak problemy, które nurtują współczesnych Hiszpanów, Rosjan, Amerykanów, Ekwadorczyków i Australijczyków.     

Zasadnicza różnica pomiędzy wymienionymi nacjami a Niemcami polega na tym, że my Polacy jesteśmy skazani nie tylko na niemieckie sąsiedztwo, ale musimy mieć pomysł na uzurpatorskie germańskie ambicje w Unii Europejskiej. Tacy Hiszpanie, nasi dalecy współlokatorzy w unijnym mieszkaniu, nie są dla nas takim trudnym partnerem, bo porzucili dawno imperialne aspiracje. Rosjanie dążący do hegemonii są wciąż, Bogu dzięki, poza naszymi strukturami, więc ich dążenia mimo wszystko napotykają ciągle na opór. Amerykanie mają globalną misję, ale pomimo ogromnej przewagi, lansowany przez część amerykańskich elit, unifikacyjny projekt N.W.O. nadal jest daleki od pełnej realizacji. Co do takich narodów jak Ekwadorczycy czy Australijczycy wymieniłem je dla retorycznego efektu. Pozostają nam więc Niemcy - nasz główny punkt odniesienia. Emocje na bok. Próbuję na chłodno analizować sprawę.          

Agresja, z jaką polityczne i propagandowe ośrodki Berlina zareagowały na nowe polskie władze, przekroczyła już jakiekolwiek granice racjonalności i po prostu dobrego smaku. Wybiorę tylko jedno wiadro z potoku niemieckich pomyj wylewanych na nową Polskę rządzoną z woli naszych wyborców przez  prezydenta Dudę i premier Szydło, a tak naprawdę   "oczywiście" przez demona polskiej polityki. W tle za sznurki pociąga Jarosław Kaczyński, szef PiS-u i brat byłego polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którego w Europie wspomina się z dreszczem. - wyrzucił z siebie ostatnio niemiecki komentator  Jakub Augstein na portalu "Spiegel Online". O co chodzi? Zachodzę w głowę, analizując ten histeryczny tekst, w którym autor zastanawia się, czy ... nie pora wyrzucić Polski poza nawias Unii Europejskiej. Co się stało? Cóż to za fiksacja?

Lenistwo umysłowe jest powodem tych płytkich analiz? Niemiecki dziennikarz opiera swoje sądy na jednej "Gazecie Wyborczej", skrajnie antypisowskim organie red. Adama Michnika? A może Jakub Augstein w ogóle niczego nie czyta i polega na telefonicznych "przekazach dnia" z Warszawy? Jakby to mogło wyglądać? Czyżby tak jak w słynnym skeczu Konrada Toma pt. "Sęk"?: - Haloo.... - Kuba? - Kto mówi? - Ale czy Kuba? - Ale kto mówi? - Jeżeli nie Kuba, moje nazwisko pana nic nie powie... Kuba? - Jaki Kuba? - Augstein ... - A jeżeli Kuba to kto mówi?-  Michnik! -  Adam??? - Tak!! - Tu Kuba...- Augstein?- Tak.- Co jest? - Jest interes do zrobienia... Rzecz jasna w tym moim nowym szmoncesie sytuacja jest całkowicie fikcyjna, wymyśliłem ją sobie, bo to nie musi dokładnie w ten sposób przebiegać, chociaż przecież może. Jednak odłóżmy żarty na bok, bo konflikt jest poważny.       

O co tak naprawdę chodzi w tej wrzaskliwej antypolskiej propagandzie płynącej z Niemiec a inspirowanej i wzmacnianej przez medialne i polityczne nadajniki i odbiorniki w naszym kraju? Kluczowy według mnie jest jeden fragment komentarza w "Spieglu", cała reszta to retoryczne ozdobniki. W rzeczywistości między Wschodem a Zachodem rozgorzał Kulturkampf. - wywala karty na stół Jakub Augstein i od razu licytuje - Nadszedł czas na gorzką refleksję: obecnie następuje zderzenie zachodnich wartości: liberalizmu, tolerancji, równouprawnienia, ze wschodnimi: rasizmem, ignorancją, tępotą. (...) Teoretycy polityki snuli rozważania o Europie, w której koegzystuje kilka grup państw, powiązanych ze sobą w zależności od tego, jaka jest ich gotowość i zdolność do kooperacji. Może powinniśmy jeszcze raz zbadać taki system ‘zmiennej geometrii' i zastanowić się, z którymi z naszych sąsiadów chcemy budować zjednoczoną Europę. Polaków raczej w tej grupie nie będzie. A cóż to za nowe strachy na Lachy?

Należy według mnie skupić się na złowieszczym dla nas Polaków terminie "Kulturkampf", użytym bez żadnych oporów i zahamowań przez niemieckiego publicystę. Co to słowo znaczyło w przeszłości i co może oznaczać dla nas dzisiaj? Aby obnażyć korzenie tej niemieckiej ideologii,  sięgam po znakomitą książkę profesora Grzegorza Kucharczyka "KULTURKAMPF. Walka Berlina z katolicyzmem 1848-1918". Bismarckowski kulturkampf, zainicjowany w latach 70. XIX wieku, znany jest przede wszystkim jako jedna z odsłon toczonej na ziemiach polskich "najdłuższej wojny nowoczesnej Europy". Był on jednak zaledwie etapem w długiej batalii mającej na celu zniszczenie Kościoła katolickiego na terenie Niemiec. Walka ta rozgorzała na dobre mniej więcej po okresie Wiosny Ludów, a ciężar jej prowadzenia wzięli na siebie liberałowie, którzy doszli do przekonania, że "duch Rzymu" i "rzymczyki" są największym zagrożeniem dla niemieckiej kultury, wolności i obyczajów. Kulturkampf był też częścią europejskich wojen kulturowych, roznieconych na przełomie XIX i XX wieku m.in. przez III Republikę we Francji czy przez republikańską (od 1910 roku) Portugalię. (...) Od 1917 roku wojny o kulturę prowadzili rosyjscy bolszewicy, od początku lat 30. - hiszpańscy republikanie (apogeum była wojna domowa w latach 1936-1939), a od 1933 roku - niemieccy narodowi socjaliści. Ci ostatni, jak wiadomo, zainaugurowali swoje rządy przyjęciem praw wyjątkowych, których najobrzydliwszym przykładem są "ustawy norymberskie" z 1935 roku. Jednak dla niemieckiej kultury politycznej stygmatyzowanie dużej części społeczeństwa, wskazywanie, że jest ona "elementem obcym", czy oskarżanie Żydów o snucie spisku nie było niczym nowym. Grunt był już dobrze przygotowany przez kolejne liberalno-protestanckie kulturkampfy, które od wielu dziesięcioleci przetaczały się przez Niemcy. Wystarczy zamiast słowa "Żyd" wstawić wyraz "katolik" (a w przypadku teorii spiskowej - "jezuita"), by deja vu uległo materializacji.- zauważa profesor Kucharczyk. Autor dowodzi, że niemiecki liberalizm- tak,  liberalizm! - do zaprowadzenia "wolności" nie zawahał się używać "żelaznej ręki" państwa.

Emblematyczną ideologią współczesnego germańskiego "Kulturkampfu" - nowej wojny kulturowej powadzonej przez "europejskie Niemcy" - znów jest ów osławiony "liberalizm". Zauważmy, że właśnie ten termin zawłaszczony przez ideologów z Berlina stanowi słowo-cep, którym okładani jesteśmy my - Polacy, nazwani tak po imieniu, ci Inni, gorsi mieszkańcy Środkowej Europy, która tak naprawdę -w retoryce teutońskich imperialistów- z "europejskością" nie ma wiele wspólnego. My,  z niewielką przesadą można tu napisać Untermensche, Podeuropejczycy, ci podlejsi mieszkańcy kontynentu, możemy zostać wykluczeni poza cywilizacyjny nawias, w domyśle wepchnięci w łapy antycywilizacji ze Wchodu, bizantyjskiej kagiebowskiej satrapii. Ta stygmatyzacja śmierdzi jakimś politycznym planem awaryjnym, gdyby nie udało się niepokornych Polaków przywołać do porządku. Wiadomo: porządek w Europie musi być, niemiecki ład w niemieckiej Europie! "Ordnung muss sein"? Warto zatem przypomnieć dłuższą wersję tej kulturowej niemieckiej kliszy:  "Ordnung muss sein, sagte Hans, da brachten sie ihn in das Spinnhaus." Po polsku brzmi to tak: “Porządek musi być - rzekł Hans - więc zaraz zabrali go do domu wariatów." Inne motto brzmi następująco: "Ordnung ist das halbe Leben" co znaczy “porządek to połowa życia". Humorystyczne dopowiedzenie? "Und Unordnung die andere Hälfte" - a nieporządek to druga połowa. Jest jeszcze jedna sentencja: "Wer Ordnung hält, ist nur zu faul zum Suchen". W tłumaczeniu : "Kto dba o porządek jest zbyt leniwy, by poświęcać czas na poszukiwania". To moja ulubiona złota myśl. Świeci jak złoto i wciąż mi przyświeca, rozsądnemu Polakowi, wy, wariaci z Berlina!

Niestety należało dawno wam zakazać jakiegokolwiek mesjanizmu pod karą poważnych sankcji. Co wy macie w tych waszych głowach i duszach jak Faust zaprzedanych Mefistofelesowi, że zawsze musicie biegać w ideologicznej awangardzie z pochodniami w mroku? Kiedy w XX wieku szalały rasistowskie teorie, byliście pierwsi, żeby wprowadzać je w czyn. Zaplanowaliście ze słynną i niesławną precyzją Holocaust dla Podludzi, do których oprócz Żydów zaliczyliście także mój naród. Zdążyliście przeprowadzić Zagładę na potomkach Abrahama, tylko dlatego, że na tak konsekwentną realizację kolejnych etapów masowej zbrodni na innych nacjach na szczęście zabrakło wam czasu i sił. Teraz macie inny "cudowny" pomysł! Gdyby tylko dla siebie, to pal was sześć! Ale nie! Wy musicie "ewangelizować" także mój naród, musicie nam narzucać swoją paranoidalną imigrancką politykę w pakiecie z chorą politpoprawnością! Mamy na wasze jedno skinienie przyjmować islamską dzicz, wysadzającą się co i raz z okrzykiem "Allah akbar!", mordującą Bogu ducha winnych obywateli i masowo gwałcącą kobiety? Cierpicie wciąż na kompleks Shoah? Musicie teraz udowodnić, że miłujecie wszystkich Semitów bez wyjątku? A kochajcie ich swoją patologiczną miłością, tylko dajcie nam już święty spokój! Nie przerzucajcie na nas swoich wyrzutów sumienia. Nie próbujcie dzielić się z nami własną odpowiedzialnością. Mamy swoje korzenie, swój kraj i własne tradycje. Nie pierwszy raz próbujecie je zniszczyć. Znaleźliście sobie teraz nowy sposób, inną metodę, ale wciąż to wy, ci sami Niemcy, z obłędem w oczach rojący o nowej Europie, od berlińskiego strychulca. Mamy was znowu serdecznie dosyć! Jasno się wyrażam? Zrozumiano? Ist das verstanden? Kapiert?                        

Idiotyzm waszej strategii aż bije po oczach! Tylko wasze lewackie użyteczne idiotki, plotące duby smalone w mediach, mogą udawać, że nic się nie dzieje, kiedy tysiące barbarzyńców, których do Europy sprowadziliście, grasują po ulicach naszych, tak naszych - unijnych- miast rabując, bijąc i gwałcąc kobiety. Nie zatkacie nam ust! Nie zakneblujecie wszystkich dziennikarzy, nie ocenzurujecie wszystkich programów, nie narzucicie nam swojego szalonego światopoglądu, nie zaszantażujecie nas! Już słyszę te głosy "kupionych" przez was pismaków i tak zwanych "szklanych" autorytetów z telewizyjnego okienka, postaci o przezroczystych twarzach wyrażających pustkę, którzy tłoczą się w studiach orwellowskich stacji. Oho, już rozlegają się te wszystkie syczące szepty: ksenofob! rasista! Niegdyś źli byli "Żydzi", dziś "antysemici"?  Obróciło się koło Fortuny? Co było w górze, teraz jest na dole? Pozostała w Was jednak ta sama zawziętość w szukaniu wrogów. Wytworzyliście przez dekady wierne Wam środowiska.                   

Ej, stateczni żałośni esteci w lożach prasowych! I Wy wymuskani profesorkowie żyjący na koszt niemieckich podatników! Nie macie przed sobą łysego prymitywa, skinheada z czarnej skórze z bejsbolową pałą! Jestem polskim inteligentem i dobrze mam to wszystko przez lata przemyślane! Hej, ideologu znad Sprewy  i Ty propagandysto znad Renu! My tu "nie-do-europejczycy" w Polsce rozpoznaliśmy Wasze nowe "europejskie" intencje! Wyobraźcie sobie, że wiemy, skąd się biorą te wszystkie Wasze kontynentalne projekty! Czytamy Waszych publicystów, śledzimy dyskusje, które między sobą prowadzicie i, coraz bardziej przerażeni, szykujemy Wam jak najbardziej adekwatną odpowiedź, ripostę na jaką nas stać, w miarę naszych możliwości, znacznie skromniejszych od Waszych! Wchodzę znów na inny poziom i gaszę emocje. Kończę z tym manifestem!             

Medialna hipnoza, której non stop poddajecie Europejczyków, ma uśpić czujność mas. Nas Polaków, hipokryci z Berlina, też chcecie oduraczyć swoim pokrętnym moralizowaniem. Potraficie w swoich kolorowych jak papugi magazynach odwoływać się nawet do naszego katolicyzmu, mimo że na każdym kroku rugujecie z europejskiej przestrzeni jakiekolwiek odwołania do chrześcijaństwa. Co za podły szantaż, jakie toporne próby prania mózgów! Mógłbym zacytować tytuł słynnej książki amerykańskiego postmodernisty Waltera Abisha "How German Is It. Wie deutsch ist es" - "Jakie to niemieckie"! Zastawiacie na nas swoje słowne wnyki, z gracją bawarskiego myśliwego w zielonym kapelusiku z piórkiem. Strzelacie do nas demagogicznymi seriami swoich pseudoliberalnych dogmatów, które są dla nas puste niczym plastikowe torby z szelestem pchane przez wiatr po ulicach polskich miast. Czy my mamy być w waszej Europie podobnymi nomadami? Ściągani do Niemiec w ekonomicznym recyklingu, niby opakowania wtórne! Zmuszani do tego, żeby się sami z Polski wydziedziczyć! Ta ssawa to jednak dla Was, Niemcy, ciągle mało! Wy chcecie zniszczyć jakiekolwiek ślady Europy tradycyjnie europejskiej, opartej na rodowitych mieszkańcach, kultywujących od pokoleń swoje normalne, zdrowe obyczaje, zakładających konserwatywne rodziny, z kobietą i mężczyzną związanymi węzłami małżeńskimi, wychowującymi dzieci jak Bóg przykazał. Już zatykacie uszy? Chcecie zamknąć mi usta, a w końcu zamknąć mnie za ten mój polski "hate speech"? Czy to ma być w wydaniu nas Polaków ta Wasza "mowa nienawiści"? Będziecie nas teraz w swojej Die Europäische Gemeinschaft  ścigać za to Hassbotschaften?               

Cały ten Wasz Kulturkampf, Herr Augstein, to nie tylko popłuczyny po lewackiej kontrkulturze. Niestety nie jest to tylko patologia roznoszona po kontynencie przez Waszych byłych, już łysych, hipisów. Gdybyż to było tylko ideologiczne zaczadzenie pokolenia "sześćdziesięcioósmaków"! Sprawa jest znacznie głębsza i poważniejsza. To spór wartości z antywartościami, filozoficzna batalia, której stawką jest życie lub śmierć Europy. W tym sensie przypomina to lata przed Pierwszą i przed Drugą Wojną Światową. Znów Wy, Niemcy, jak wtedy, jakby to było wczoraj stanowicie największy problem na kontynencie. O Wy, rządzący w Berlinie, którzy tępymi piórami swoich dworaków w gazetach, śmiecie ponownie snuć wizje Europy bez Polski, zażyjcie w końcu jakieś proszki na swoją nową ideologiczną schizofrenię. Rozszczepienie kontynentu to wizja geopolitycznego schizofrenika, jakim jest dzisiaj typowy niemiecki propagandysta, taki jak Herr Jakub Augstein z "Der Spiegla". Aż dziw bierze, że ten niemiecki tytuł znaczy po polsku "Zwierciadło"! Wy, którzy w krzywym zwierciadle z jakiegoś ekspresjonistycznego gabinetu luster pokazujecie sytuację w moim kraju, bronicie się przed spojrzeniem na samych siebie? Boicie się jak bazyliszek swojego odbicia w lustrzanej tafli pokazanej Wam z Polski? Wyciągam do Was dłoń ze "Spieglem". Wyciągam i chowam, chowam i wyciągam. Bawię się z Wami lusterkiem na gumce. Tyle sobie robimy z Waszych komentarzy!                                      

Yo-yo ist ein Spielzeug, welches aus zwei durch einen Mittelsteg miteinander verbundenen Scheiben besteht. (Wikipedia: die freie Enzyklopädie)