Muzyka to są czyste dźwięki, słuchowe barwy uczuć. 

Emocje muzyczne, bywa, skrywają się też w literaturze.

Fascynujący przykład to powieść "Mistrz i Małgorzata".

Irracjonalizm M. Bułhakow skrył w krystalicznej formie. 

Stalinowski koszmar terroru ubrał w szaty przypowieści. 

Totalitarny świat przemienił za pomocą słownej magii.  

Odwieczny bój dobra ze złem wpisał w lata 30. XX w.


Intencją nowych tłumaczy była wierność ... w miłości.  


Jedynie zakochani w słowie nie zdradzą ducha książki.  

Entuzjaści muszą być jednak w pełni profesjonalistami.

Zastanawiałem się głęboko nad przekładem rodzinnym.

Ułatwienie to czy utrudnienie, kiedy tłumaczą najbliżsi?  

Sami możecie ocenić po zapoznaniu się z wywiadem.  

Bogdan Zalewski: Przede mną nowe tłumaczenie słynnej książki Michaiła Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata", a moimi gośćmi są autorzy przekładu: rodzina Przebindów. Witam serdecznie.

Leokadia Anna, Grzegorz oraz Igor Przebindowie: Witamy! Dzień dobry.   

Małżeństwo Leokadii Anny i Grzegorza oraz ich syn Igor. Obrazicie się na mnie państwo, jeśli nawiązując do powieści nazwę was rodzinną świtą tłumaczy?

G.P.: Można by tak powiedzieć. Przydałby się jeszcze jakiś Maestro, ale ja mogę ze względu na wiek wystąpić w roli Wolanda.

A ja myślałem, że Mistrza!  (Śmiech.)

I.P: Nie mamy wprawdzie kota, ale mieliśmy przez 13 lat psa. Więc to też współgra.

Ale nie Behemota?

G.P.: Nie. Stroszka.

W nawiązaniu do filmu Wernera Herzoga?

G.P: Tak jest.

I.P.: Stroszek był, prawdę powiedziawszy, kochanym psem, ale dużo mniej inteligentnym niż kot Behemot.       

To zapytam może o świt tej waszej świty. Kiedy zaświtała wam w głowach myśl, żeby tłumaczyć Bułhakowa razem, Pani Leokadio?

L.A.P.: Ta myśl powstała chyba w mojej głowie. Może to był kaprys. Nie tłumaczyliśmy do tej pory profesjonalnie żadnej książki.

G.P.: Razem!

L.A.P.: To się urodziło, kiedy upłynęło wystarczająco dużo czasu od poprzedniego tłumaczenia, tak żeby pomyśleć o potrzebie uwspółcześnienia tej książki, może dla nowych pokoleń? Zajmuje ona wciąż wysokie miejsca we wszelkich rankingach.

G.P.: Projekt się zrodził w głowie Ani w 2013 roku. Ja jestem historykiem, więc tutaj daty przypomnę. W grudniu 2014 roku przystąpiliśmy do dzieła, a po dwóch latach w listopadzie książka wyszła.   

Pani Leokadio, czy to pani mąż zaraził panią pasją do Bułhakowa? Czy to była taka pani naturalna potrzeba?

L.A.P.: Dla nas ta lektura pokoleniowa przedstawia sobą pewnie to, co dla naszych rówieśników. Mąż był zaangażowany znacznie bardziej w prace nad tą książką, bo przygotowywał przypisy do wydania w Bibliotece Narodowej. A ja wtedy opiekowałam się małym synem.

I.P.: Ojciec był autorem wstępu do drugiego tłumaczenia - Andrzeja Drawicza. 

Właśnie panie Igorze, jakie jest pierwsze Pana wspomnienie z dzieciństwa związane z Bułhakowem. To była trauma, czy raczej miła chwila?

I.P.: Była to jak najbardziej miła chwila. W tamtych czasach nie było dostępu do nowoczesnych mediów. Bardzo dużo się czytało. Ja czytałem właściwie przez cały czas. Miałem chyba jakieś dziewięć, dziesięć lat, kiedy sięgnąłem po Bułhakowa. Zacząłem go sobie czytać.

Za namową rodziców, czy tak samotnie z półki pan ściągnął?

I.P.: Myślę, że to pewnie mi tata podrzucił, a potem sobie ściągałem już samemu, wracając do tej powieści, po raz drugi, trzeci, czwarty. Zacząłem ją sobie czytać po prostu cały czas. Oczywiście nie czytałem jej w całości. Za pierwszym razem najbardziej mnie cieszyły wątki karnawałowe, te w których świta Wolanda- Korowiew z Behemotem- biegają po mieście i wpędzają ludzi w kłopoty. Te fragmenty sobie czytałem wielokrotnie. One mi najbardziej utkwiły w pamięci od samego początku.

Dodał pan do tłumaczenia tej powieści taki młodzieżowy "ząb"? Słyszałem o powiedzeniu "ale kocur!".

I.P.: Cieszę się, że pan redaktor słyszał o tym, bo starałem się propagować tego "kocura".

Wyjaśnijmy, o co chodzi.

I.P.: To scena w teatrze Variétés, w której kot Behemot wykonuje przed zgromadzoną publicznością sztuczkę z piciem wody i chodzeniem na dwóch łapach. Wyciera wąsy chusteczką i wszyscy dookoła są oszołomieni, a jedna z osób na samym końcu, jako pointę - bodajże jest to charakteryzator - mówi "ale kocur!". To jest z jednej strony użycie młodzieżowego slangu sprzed paru dobrych lat. "Kocur" to określenie czegoś fenomenalnego i oszałamiającego. Byłem filmie na jakimś tam filmie i mówię ...

Ale kocur!

I.P: Ale z drugiej strony jest też ta warstwa dosłowna. I tutaj jest ta piękna zabawa językiem. To jest coś co mi siedzi w głowie od bardzo, bardzo wielu lat. Przez całe moje życie.

Więcej jest takich uwspółcześnień?

I.P.: Pewnie uwspółcześnienia są w naszym tłumaczeniu na każdym kroku. To nie są tylko takie slangowe zwroty. Tak wiele slangu nie ma, bo rodzice mnie temperowali. Miałem dużo więcej pomysłów, jak można by wprowadzać takie wątki.

G.P. : To pisz komiks!

I.P.: Był taki pomysł, by Iwan Bezdomny na pytanie Wolanda, czy zgadza się z poglądem Berlioza, że Jezus nie istnieje i że Bóg nie istnieje, odpowiedział: "No, raczej!".

Jako proletariacki poeta mógł tak powiedzieć.

I.P.: Tak, ale z pewnych względów, takich jak wierność literze Bułhakowa a nie tylko jego duchowi, zdecydowaliśmy, że wykorzystamy inne sformułowanie.

G.P.: "A pan się zgodził z rozmówcą?" - pytał Woland właśnie  w tej kwestii nieistnienia Boga i diabła. I u nas Iwan Bezdomny odpowiada- "Jak amen w pacierzu!". Uważam, że jest to o wiele lepsze.

To prawda! Rzeczywiście. Bardziej aluzyjne. To aluzja do religii i jednocześnie antyreligii.

I.P.: Tam jest dalej w książce powiedziane, że Iwan pragnął wyrażać się dobitnie.

G.P.: Kwieciście.

I.P.: I obrazowo.

À propos obrazów, dźwięków w tej powieści ...  W "Mistrzu i Małgorzacie" jest sporo aluzji muzycznych. Sama powieść jest tak różnorodna stylistycznie, że można mówić wręcz o jej orkiestracji. A w państwa tłumaczeniu też była taka orkiestracja? Kto grał pierwsze skrzypce? I czy można państwa twórczą pracę porównać do gry na różnych instrumentach?    

G.P.: To jednak było takie trio, powiedziałbym. Trio, do którego każdy wnosił to, co miał najlepszego. Nie zawsze, a może nawet najczęściej nie była to symfonia na początku. Były to różne polifoniczne, rozjeżdżające się na boki głosy.

Ale dysonansów nie było, jakichś klasterów?

L.A.P.: Były.

G.P.: Były dysonanse. Było tak, że ktoś w zaciszu gabinetu, albo w nocy wymyślił frazę, która miała budzić podziw jego współpracowników.

I budził też współautorów?

G.P.: Tak, ale budziło to niekiedy śmiech.  Niekiedy dla zabawy zostawialiśmy jakąś frazę na dwa miesiące, żeby sobie tam pobyła, wiedząc, że ona potem zniknie. Ta książka poza tym, że jest tu wiele aluzji do muzyków, to ona sama w sobie jest "muzyczna". W naszym przekładzie, śmiem twierdzić, w jako pierwszym udało się oddać muzyczność zarówno pojedynczej frazy bułhakowowskiej, jak i poszczególnych, konkretnych rozdziałów tego dzieła, które jest w istocie symfonią. Ona się składa z 32 rozdziałów i z epilogu. I każdy rozdział trzeba było przeżywać na nowo, cieszyć się, trudzić się też nad jego przekładem od początku do końca, demaskować style. Tam jest 7 różnych poziomów języka! A wszystko to trzeba podać uwspółcześnioną, ale też nie za bardzo, polszczyzną. Takie rzeczy jak młodzieżowe "raczej!" to jest coś, co się szybko zestarzeje. My byśmy chcieli, żeby nasz przekład przetrwał, tak jak ten pierwszy, przez pięćdziesiąt lat i żeby się jeszcze nawet po półwieczu nie zestarzał.         

Bogdan Zalewski: Pan, panie Grzegorzu, zwrócił uwagę, że "Mistrz i Małgorzata" składa się z 32 rozdziałów i epilogu, co razem daje liczbę 33. To też nie jest bez znaczenia, prawda?

Grzegorz Przebinda: To nie jest bez znaczenia. My tu bardzo podkreślamy - i syn Igor i żona Leokadia Anna- że bardzo ważne fragmenty w "Mistrzu i Małgorzacie" to są rozdziały eschatologiczne, od XXIX wzwyż, takie jak "Ważą się losy Mistrza i Małgorzaty", "Czas! Już czas!", "Na Worobiowych Wzgórzach" i ostatni XXXII - u nas zatytułowany "Przebaczenie i wieczysta przystań". Bardzo prosimy czytelników, żeby czytali i zwrócili szczególną uwagę, a wtedy zobaczą, jak pięknie się domyka ta powieść, zaczynająca się od rozmowy na Patriarszych Prudach, od odcięcia głowy Berliozowi. Może by tu członkowie mojej rodziny, tego teamu filologów- tłumaczy Przebindów- opowiedzieli coś o rozdziałach o Jeszui i Piłacie. Przecież to jest dopiero przestrzeń.

No właśnie, ja tu wspomniałem o liczbie 33. To jest liczba lat Chrystusa, chociaż w powieści, w tej powieści w powieści, Chrystus ma około 27 lat, prawda? Skąd te różnice?

G.P.: Ale rzecz się dzieje w 33 roku. Różnice stąd, że nigdzie nie jest powiedziane w źródłach, w Ewangeliach, że Jezus miał 33 lata. Tak przyjęła tradycja, ale bez oparcia w źródłach. Bułhakow zastanawiał się nad tym  i jest o tym w jego notatkach, brudnopisach zachowanych do dzisiaj w archiwum. Wspominam o tym w przypisach, bo ta powieść ma swoje przypisy.                        

Właśnie. To jest kolejna książka w książce. Rzeczywiście bardzo przydatne są te przypisy.

To, o co pan redaktor pyta, jest tam powyjaśniane. Bułhakow nawet w pewnym momencie zastanawiał się, czy ewangeliczny Chrystus w momencie ukrzyżowania nie miał aby 23 lat. Ostatecznie stanęło na 27.

À propos tego Bohatera, to ja dowiedziałem się z przypisów, że przydomek powieściowego Jezusa - czyli Jeszui czyta się tak jak się pisze czyli Ha-Nocri a nie Ha-Nokri. To jest bardzo przydatne.  

G.P.: Bezwzględnie!

Igor Przebinda: Zdecydowanie!

G.P.: Powiedzmy to w radiu RMF.

I.P.: Powiedzmy to głośno, jak też to, że mówi się "nar-zan" a nie "narzan". Mowi się "butelkę nar-zana" a nie butelkę "nar-zanu".

Czyli gruzińskiej wody mineralnej.

I.P.: Tak, kaukaskiej.

G.P.: Oczywiście, że "Ha-Nocri", a nie "Ha-Nokri" bo to oznacza "Nazarejczyk". To jest z hebrajskiego. Takie imię Jeszui spotykamy w Talmudzie. Przez to, że w pierwszym przekładzie napisane to zostało przez "c", to przyjęto tak z łacińska wymawiać nawet na scenie, nawet w audiobookach, co mnie osobiście bardzo razi. Nawet w przypisie byłem znacznie bardziej ostry, ale znana z łagodności moja żona - Ania- zaprotestowała i ja to usunąłem. Napisałem w przypisie, że wymawianie "Ha-Nocri" przez "k" świadczy o braku kultury.

(Ogólny śmiech.)

Przejdźmy może do samego przekładu jeszcze i tych imion bohaterów. Proszę wyjaśnić, dlaczego bohater ze świty Wolanda znany z poprzednich tłumaczeń jako Korowiow u państwa występuje pod nazwiskiem Korowiew.

G.P.: To jest moja domena. Tak jest w oryginale. W oryginale jest "Karowiew". Mieliśmy okazję wysłuchać tego w rosyjskim filmie Władimira Bortki z początku XXI wieku, w serialu znanym też u nas. Korzystaliśmy też z najnowszych opracowań archiwum bułhakowowskiego Jeleny Kołyczewy. To takie dwa opasłe tomy, gdzie bardzo dokładnie informuje, jak powinno być wymawiane nazwisko danego bohatera.

To jest niby szczególik, taka jedna głoska, ale to jest dla mnie prawdziwa rewolucja!

G.P.: Rewolucja, która ma zakorzenienie w rzeczywistości. To jest przywrócenie sensów bułhakowowskich.

I.P.: To prawda. Przywróceniem takiego sensu jest również zmiana, która dokonała się już w pierwszym akapicie książki, kiedy pojawia się na scenie Iwan Bezdomny wraz z Berliozem. W drugim zdaniu książki opisywany jest Berlioz jako elegancki pan, który idzie w garniturze, a swój kapelusz trzyma w ręku "zgnieciony w pół". Tak było do tej pory.

A to błąd, bo to jest kapelusz "pierożek".

G.P.: Bułeczka taka. 

I.P.: Dokładnie tak. Czyż to nie jest rewolucja?

To prawda. Elegancki bohater nie mógłby zginać kapelusza w pół! 

G.P.: Elegancki mężczyzna nie mnie, nie zgina swego kapelusza w pół i Berlioz nie byłby w stanie  tego uczynić.

Mówimy tu o różnych smaczkach, a ja może przejdę do takich bardziej generalnych historii. Kiedy pierwszy raz czytałem "Mistrza i Małgorzatę" a było to na studiach polonistycznych w latach 80., to byłem przede wszystkim pod wrażeniem dowcipu i ironii Bułhakowa. Po prostu przy niektórych scenach wprost się zaśmiewałem. Teraz  ta powieść raczej mnie przeraża. A państwa? Pani Leokadio ...

Leokadia Anna Przebinda: Specyfiką tej powieści jest umiejętność splecenia w jednej narracji dwóch perspektyw czasowych i przestrzennych, z tym że są one w wielkiej rozpiętości. Jedna dotyczy sfery biblijnej a druga rzeczywistości Moskwy stalinowskiej. To wielkie zamierzenie! Udźwignąć taki zamiar twórczy to wymaga geniuszu pisarskiego.

Igor Przebinda: Pan redaktor pytał wcześniej o rozdziały biblijne i oto jak przebiegały prace nad nimi. Do całej tej książki mamy stosunek głęboko emocjonalny i cały proces tłumaczenia był głęboko emocjonalny. Jednak rozdziały biblijne były pod tym względem najcięższe. Rozdział II "Poncjusz Piłat"  zapamiętałem jako niesłychanie, piekielnie trudny do przetłumaczenia.

Nomen omen "piekielnie".

I.P.: Tak jest. Liczne, piętrowe zdania Bułhakowa, które czasami ciągną się przez cały akapit, ciągną się przez pół strony. Są to opisy z niesłychanym rozmachem skonstruowane: architektura budowli, ogrodów, tego wszystkiego, co w Jeruszalaim tam stoi przed oczami Piłata, a jednocześnie przeplata się to z jego życiem wewnętrznym. To jest też dla tłumacza, który chce dobrze i umiejętnie przetłumaczyć coś takiego, zadanie karkołomne. Trzeba wejść w głowę Piłata!

L.A.P.: Chciałam się wtrącić. W pewnym momencie, kiedy Piłat obserwuje przygotowania do kaźni Jeszui, w jego oczach wybucha zielony ogień. To mogłoby się wydawać oksymoroniczne poniekąd zestawienie, nieuzasadnione w takiej powierzchownej lekturze. Ale gdy przypomnimy sobie, że opis tej sytuacji jest prowadzony z punktu widzenia Wolanda, który już właśnie w pierwszym rozdziale jest opisany jako posiadający

... zielone oko!

L.A.P.: Tak, jedno oko puste a drugie zielone. Cała rzecz nabiera swojej wymowy. I uzasadnia się.

Diabeł tkwi w szczegółach.        

I.P.: Diabeł tkwi w szczegółach. Zdecydowanie! I pamiętajmy jeszcze o dwóch ostatnich rozdziałach biblijnych, w których odbywa się między innymi rozmowa Piłata z Afraniuszem. Muszę tu powiedzieć, że postać Afraniusza wyrosła podczas tłumaczenia chyba na mojego ulubionego bohatera. On jest specjalistą, on jest profesjonalistą. Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Posiada dostęp do wszystkich pieczęci w Jeruszalaim, można powiedzieć. A jednocześnie jest jednoznaczną metaforą, egzemplifikacją agenta NKWD. I Afraniusz jako agent NKWD odbywa rozmowę ze swoim zwierzchnikiem Piłatem na temat zabójstwa, które ma zostać wykonane, a potem na temat tego, jak zostało wykonane na zdrajcy Judzie z Kiriatu. I ta rozmowa jest wielopoziomowa, wielopłaszczyznowa. Tam się kryją dziesiątki rozmaitych znaczeń, ukrytych gdzieś pod słowami, pod zdaniami.

Stąd potrzebna jest ta cała encyklopedia w postaci przypisów. Bo dopiero wtedy człowiek odkrywa, jak bogate jest to dzieło.                          

G.P.: To jest język ezopowy. Oni rozmawiają językiem ezopowym.

Czyli takim aluzyjnym, pełnym zagadek.

G.P.: Mówił pan o różnicy pomiędzy śmiesznością, między satyrycznością a grozą. Kiedyś to była dla czytelnika, dla pana, jak pan wspomina, powieść bardziej śmieszna, a dzisiaj jest bardziej groźna. Ona bywa śmieszna. Są fragmenty przy których my też się zaśmiewaliśmy. Ale na przykład pierwszy rozdział, który u nas jest zatytułowany "Nie będziesz rozmawiał z nieznajomymi" ...

Jak przykazanie ...

G.P.: Jak przykazanie, bo on w brzmieniu bułhakowowskim ma taki wymiar. Nie przekładaliśmy jeden do jeden, słowa do słowa, przekładaliśmy sensy.

I.P. : Ducha powieści.

G.P. : Przecież ten rozdział jest straszny tak naprawdę, gdy go się przeczyta. Tam, gdy Berlioz się dowiaduje, że zginie, to człowieka aż ciarki przechodzą, bo wie, że to jest nieuchronne.

I.P.: To jest zdanie, z którego czytelnik dowiaduje się po raz pierwszy, że Berlioz zginie. Kiedy to w oknach moskiewskich kamienic odbijają się załamane promienie słońca, zachodzącego dla Michała Aleksandrowicza Berlioza ...

L.A.P: Po raz ostatni.

To jest filmowa technika. To jest suspens jak u Hitchcocka.

G.P.: Naturalnie, że tak.

I.P. : Ja uwielbiam to zdanie. Ile razy je czytam na głos, to przechodzą mi ciarki po plecach. I teraz też mi przeszły.

Pan panie Grzegorzu pisze w posłowiu, że nie ma wciąż pomnika Michaiła Bułhakowa w Moskwie, prawda?

G.P.: I z tego powodu jest mi smutno. Ostatnio bracia Rosjanie postawili pomnik Iwanowi Groźnemu w Orle, jakąś statuetkę Stalina, o zgrozo, postawili! A do tej pory nie ma pomnika człowieka, który rozsławił Moskwę na cały świat. Liczyliśmy, gdy byliśmy teraz z moją żoną Anią w Moskwie, że zobaczymy pomnik na Patriarszych Prudach, bo go zapowiadano. Nie było go.       

Pan cytuje moskiewskiego bułhakoznawcę, który podejrzewa, że działa tutaj niewidzialna ręka niechętnej "Mistrzowi i Małgorzacie" Cerkwi, z którą ojcowie miasta muszą się naprawdę liczyć w czasach Putina.

G.P.: Ja tak podejrzewam.  

Nadal jest w Rosji swoisty zapis na Bułhakowa? Ze względu na ten "demonizm" właśnie?           

Tak podejrzewam. Zresztą i w Polsce takie głosy się rozlegają, że jest to powieść satanistyczna, co jest nieprawdą. Jednak na polskiej prawicy, gdzieś tam czytałem tekst ...

Właśnie - w magazynie "Fronda". To bardzo ciekawy artykuł: "Czy ‘Mistrz i Małgorzata’ to powieść satanistyczna?" . Autor -Andriej Diomin- polemizuje z tymi tezami o satanizmie bułhakowowskim, ale cytuje tam tezę wykładowcy  Moskiewskiej Akademii Duchownej. Według  profesora Michaiła Dunajewa powieść Bułhakowa ma charakter absolutnie antychrześcijański. Jest pełna motywów gnostyckich, teozoficznych, masońskich, prezentuje zafałszowaną wersję dziejów Jezusa Chrystusa, a głównym pozytywnym bohaterem jest diabeł. Zgodziłaby się pani z takim sądem, pani Leokadio?

L.A.P.: No, nie! To są sądy skrajne. 

I.P.: Powierzchowne.

L.A.P.: Tutaj mąż miałby swoje stanowisko do uzasadnienia.

G.P.: Ja bym bardzo chętnie wystąpił w audycji  w takim pojedynku z głosicielem tego rodzaju tez i przepytałbym go ze znajomości "Mistrza i Małgorzaty". Sądzę, że byłyby tu problemy, aby podobnej tezy tekstem Bułhakowa dowieść. To głęboko chrześcijańska  w sensie humanistycznym powieść, propagująca miłosierdzie, potępiająca złe czyny, ale nie człowieka.

I.P.: Jest tam współczucie, wyrozumiałość. Myślę, że taka dyskusja z głosicielem tezy, że "Mistrz i Małgorzata" to jest powieść satanistyczna, albo okultystyczna, to naprawdę nie byłoby ciężkie zadanie. Łatwo byłoby przeciwnika zrównać z ziemią. Mógłby to uczynić każdy, kto choćby dwa razy przeczytał tę książkę w całości.

Tym bardziej, że mają państwo po swojej stronie ciekawych obrońców tej tezy o chrześcijańskim charakterze książki Bułhakowa. Mianowicie tak twierdziła też sławna rosyjska poetka Anna Achmatowa, czy literaturoznawca Michaił Bachtin. Cóż tu więcej powiedzieć?

G.P.: To są dwa piękne nazwiska. To są nazwiska ludzi, którzy stworzyli fundamentalne dzieło kulturowe, a jednocześnie byli nieustraszeni. Ja, gdy słyszę nazwisko, imię, otczestwo Anna Andriejewna Achmatowa, to cieszę się, dziękuję Bogu, że przychodzi mi się zajmować kulturą rosyjską przez tyle lat. Dzięki niej i takim jak ona osobom, dzięki Bachtinowi, Mandelsztamowi, Bułhakowowi, wierzymy w to, że jeszcze ta prawdziwa Rosja nie zginęła.

A co państwo sądzą o tezach polskiego uczonego Adama Pomorskiego, sformułowanych w książce "Duchowy proletariusz"? On jednak znalazł ciemne strony rosyjskiej duchowości. Pokazał, że to jest właściwie główny nurt literatury rosyjskiej, taki właśnie gnostycki, mroczny, zabarwiony tą ciemną stroną ludzkiej i nie tylko ludzkiej natury.

G.P.: Adam jest wybitnym tłumaczem, wybitnym badaczem kultury rosyjskiej. Chwaliłem w druku jego tłumaczenia Dostojewskiego. Polemizowałem też z jego tezami. Wydaje mi się, że jego ogląd kultury rosyjskiej jest zanadto pesymistyczny. Gdyby ta kultura tylko taka była, to Adam Pomorski nie mógłby swojego geniuszu jako tłumacz i jej interpretator przejawić. A przecież przejawia to wielokrotnie.

Jakie jest państwa przesłanie dla czytelników tego nowego przekładu?    

I.P.: Ja bym bardzo chciał, żeby czytelnik ujrzał ducha powieści Bułhakowa i my walczyliśmy o to, by tego ducha w naszym tłumaczeniu przełożyć na język polski. Bardzo mi zależy na tym, żeby ta powieść dotarła do młodego czytelnika również. Założyliśmy na Facebooku stronę, która nazywa się  "Mistrz i Małgorzata. Nowy Przekład"  i ja tam wrzucam co jakiś czas akapity z naszego przekładu, czasami też jakieś przykładowe przypisy. Na razie to na razie raczkuje.

Tworzy się jakiś nowy Massolit  - internetowy. (Śmiech.)

I.P.: Na to liczę. Liczę na jakąś dyskusję. Liczę na to, że gdy ktoś przeczytał tę książkę, wypowie się tam; powie, że nasz akapit jest lepszy, że nasz akapit jest gorszy, że jest inny; że będziemy mogli podyskutować na przykładach konkretnych rozdziałów.

L.A.P.: Każde wielkie dzieło klasyka, nawet Szekspir, nawet Cervantes, mają prawo liczyć i doczekują się nowych przekładów. Więc nie przywiązujmy się niewolniczo do naszych wizji z młodości, twierdząc że tylko to nas urządza. Skoro Korowiew, to Korowiew. I spróbujmy się też nad tym zastanowić, co możemy nowego zobaczyć w tych pozycjach klasyki.       

G.P.: Drogi czytelniku! Drogi mężczyzno, droga kobieto! Poczytajcie na głos fragmenty "Mistrza i  Małgorzaty" w naszym przekładzie swoim ukochanym i zobaczycie, jak to działa!

I tym przesłaniem kończymy wywiad z wybitnymi tłumaczami. Moimi i państwa gośćmi byli Leokadia Anna, Grzegorz oraz Igor Przebindowie. Serdecznie państwu dziękuję za te rozmowę.

G.P.: My też i tradycyjnie powiemy, że jesteśmy zachwyceni.  

MICHAIŁ BUŁHAKOW "MISTRZ I MAŁGORZATA" - FRAGMENT NOWEGO PRZEKŁADU:

    W tej samej chwili z kominka na dole wyskoczył bezgłowy, jednoręki szkielet, runął na ziemię i przedzierzgnął się w mężczyznę we fraku.

    Małżonka pana Jacques'a przyklękła przed Małgorzatą i blada ze wzruszenia, ucałowała jej kolano.

    - Królowo... - bełkotała madame Jacques.

    - Królowa jest zachwycona! - wołał Korowiew.

    - Królowo... - zdołał tylko wyszeptać urodziwy Jacques.

    - Jesteśmy zachwyceni - zawodził kocur.   

Rozwiązanie konkursu!Hasło: MEFISTO I JEZUS. Egzemplarze książki trafią do: Zbigniewa Kędziora z Katowic, Renaty Gil z Chełma, Mateusza Brajera z Trzebiatowa, Bogusława Szylkiewicza z Wieliczki, Mariusza Pankowskiego z Książa Wielkopolskiego, Adama Jarzębskiego z Krakowa, Łukasza Kluza z Zu den Alpen, Anny Horodeńskiej z Białegostoku, Barbary Legut z Kukowa i Marzeny Katarzyny Kostrzewy z Tarnowskich Gór. Gratuluję wygranym, dziękuję wszystkim uczestnikom i zapraszam serdecznie do kolejnej książkowej zabawy. Już wkrótce!