Niewielu jest polskich parlamentarzystów, których od lat darzę szacunkiem. Z drugiej strony niezbyt wielu jest takich, o których istnieniu na Wiejskiej najchętniej bym zapomniał, wykreślając ich już na zawsze z mojej politycznej pamięci. Na najwyższym stopniu tego pierwszego, pozytywnego podium stoi poseł Prawa i Sprawiedliwości Mariusz Kamiński, według mnie wzorzec państwowca. „Czołowe” – nomen omen- miejsce w tym drugim rankingu zajmuje zaś polityk PO Stefan Niesiołowski. To dno dantejskiego leja na Wiejskiej, ostatni piekielny krąg, gdzie słychać tylko ujadanie i zgrzytanie zębów. Nie chcę demonizować tego człowieka, ale czasami sprawia wrażenie nawiedzonego przez złe moce.

Istnienie takiej postaci w polskiej polityce jest fenomenem, który - w mojej opinii - zbliża nas do "standardów" znanych z państwa Putina. To byłaby mniej metafizyczna interpretacja obecności takiego osobnika w ławach poselskich. Wściekły jazgot, stek bredni i knajacki język upodabniają działacza PO do Władimira Żyrinowskiego, rosyjskiego "dzikiego". Analiza wystąpień publicznych Stefana Niesiołowskiego nadaje się na rozprawę zatytułowaną "Psychopatologia codziennego życia sejmowego". Trudno znaleźć  wypowiedź posła, często reprezentującego PO w mediach, która świadczyłaby o niekwestionowanej poczytalności autora wypluwanych naprędce ciągów wyrazów.           

Elokwencja tego politycznego "gangsta-rapera"  jest szczególnego rodzaju. Użyłem tu sformułowania zapożyczonego z popkultury, bo właściwie jestem bezradny w konfrontacji z podobnym strumieniem świadomości. Przyznaję, że nieco po omacku szukam jakichkolwiek symetrii w innych niż polityka dziedzinach życia. Posiłkuję się porównaniami do raperskiej improwizacji, wyrzucanego z siebie przez artystę potoku słów do rytmu, ale zdaję sobie sprawę, że to zestawienie tylko uwłacza muzykom i niepotrzebnie podnosi rangę wściekłego bełkotu. Free-style, czyli gatunek spontanicznej twórczości wokalnej nie ma się nijak do słowotoku tego retora. To jest tylko bardzo powierzchowna analogia.     
     
Sieczka lingwistyczna też nie jest precyzyjnym opisem tego fenomenu językowego. Ponieważ w tej nowomowie Niesiołowskiego można odnaleźć pewne reguły. W tym szaleństwie jest metoda, w tym wariactwie furiata jest - moim zdaniem - przemyślana strategia. Ten profesor nauk biologicznych, albo jak pisał Konstanty Ildefons Gałczyński w "Satyrze na bożą krówkę" jeden z "badaczy owadzich nogów", umyślił sobie najwyraźniej, że swoich wrogów politycznych będzie traktował jak florę i faunę.  Słyszymy więc z jego ust: "ja tę małpiarnię widziałem", "to zachowanie planktonu w wysychającej kałuży", "podobno kaczki są dość tępe" oraz tym podobne "przyrodnicze" inwektywy.    

Inteligencja tego "akademika" w polityce wyczerpuje się na wymyślnej obraźliwej frazeologii, próżno szukać jakiejkolwiek argumentacji. Oto jeden takich z "logicznych" wywodów tego "intelektualisty" z Wiejskiej: "To jest konwergencja, teoria biologii. Jeżeli upodabnia się do ryby, chociaż nie pochodzi foka od ryby, to Kaczyński upodobnił się do Gomułki, choć PiS nie pochodzi od PZPR."  Pozwolę sobie na małe naukowe wyjaśnienie. Termin "konwergencja" pochodzi od łacińskiego słowa "convergere", które oznacza "zbierać się, upodabniać się". A co to może znaczyć w przypadku posła? Pan Stefan zwykle zbiera się w sobie, strasznie się napina, żeby na końcu upodobnić się do Stefka. Burczymuchy.         

Ostatnio Niesiołowski w swoim stylu - "o większego trudno zucha" - raczył skomentować utajnione przez służby sejmowe wystąpienie byłego szefa CBA, posła Prawa i Sprawiedliwości Mariusza Kamińskiego w sprawie majątkowych machlojek ex-prezydentostwa Kwaśniewskich. Złotousty polityk PO określił wiceprezesa PiS jako "chwast, który prędzej czy później zostanie wyrwany". Muszę przyznać, że od razu wyobraziłem sobie specyficzny polityczny ogród, który miałby pielęgnować biolog - profesor Stefan N.. Przed oczyma mojej bujnej imaginacji zakwitły od razu potworne rośliny, które wyrosły tam w ramach jakichś przerażających parlamentarnych krzyżówek polit-genetycznych.       

Łodygi kolczastych ostów, a na nich płatki powiek i Tuska dzikie oczy trujących wilczomleczy, a dalej kąkol polny, pospolity jak epitety Bartoszewskiego, bardzo szkodliwy dla moherowego "bydła", a wszędzie samosiejka, Platformy dobrodziejka, i łopian rośnie dziki jak różne układziki, a w rogu zaś pokrzywa, co z krzykiem się odzywa, parząc się tylko z sobą, i  sama ze sobą gaworząc. Z wrzaskiem się  obudziłem z tego strasznego koszmaru sztucznej natury, z przerażeniem porzuciłem ten ogród, ale nie plewiony, bróg, ale co snop, to inszego zboża. A to Polska właśnie! A to taki kraj wymarzył sobie, wyśnił dla nas szalony biolog, szef sejmowej komisji ogrodów! Gdy raz usnął gdzieś na sianie... 


Chichram się tutaj i troszkę naigrawam z obłędnych wypowiedzi Stefana Niesiołowskiego. Jednak jego przypadek należałoby potraktować poważnie. Zwłaszcza wypowiedzi o szkodliwych, pasożytniczych ludzkich roślinach, które należałoby usunąć z życia publicznego w procesie jakiegoś politycznego pielenia a la PO. Nie wiem, czy pan Stefan N. chce wcielić w rolę Franza M. z filmów Pasikowskiego. To tam pada fraza z ust sławnego bezpieczniaka: "Ja jestem nikim, wyrywam tylko chwasty… (…) Chwasty, co przeszkadzają żyć drugim…". Może Niesiołowski, złamany w czasie przesłuchań w PRL-u, jak sugeruje jego była narzeczona, pozazdrościł "męskich" tekstów słynnej filmowej postaci SB-eka?  


Hipoteza jest dla mnie dość kusząca.  Byłoby to bowiem coś w rodzaju "syndromu sztokholmskiego". Stefan Niesiołowski po latach osiągnąłby stan psychiczny, pojawiający się u ofiar przemocy, a wyrażający się sympatią z oprawcami. Czy polityk rządzącej partii zaczął sympatyzować ze stylem swoich dawnych prześladowców w PRL-u i  pozuje na SB-eka w relacjach z opozycją parlamentarną w III RP? Nie może to być! Ależ to byłaby przemiana! Wykluczyć jej nie można, bo inaczej przychodzą mi do głowy śmielsze i bardziej przerażające interpretacje tego stanu rzeczy, a raczej- stanu umysłu prominentnego działacza Platformy Obywatelskiej, częstego gościa programów publicystycznych.      

Wyrażenie "wyrwać chwasta" kojarzy mi się niestety także z makabryczną zbrodnią z lat 90-tych. W nocy z 13 na 14 czerwca 1997 r. grupę młodych ludzi, którzy urządzili sobie ognisko, aby świętować zdaną maturę zaatakowała banda z kijami baseballowymi. Szefową bandziorów była 24-letnia Monika. Przypadkową ofiarą zwyrodnialców był 19-letni Tomek. Zanim go zabili, torturowali go przez kilkanaście godzin. Zadali mu cztery śmiertelne ciosy nożem, potem oblali jego ciało benzyną i podpalili, zwłoki zasypali ziemią. Po powrocie do mieszkania mordercy kontynuowali libację. To, co uczynili, jeden z oprawców skomentował słowami, których się nie zapomina: "Wyrwaliśmy chwasta."

Analizuję tu język politycznego prominenta, bo od dawna mam go już na oku. Nie dlatego, że bez pardonu atakuje swoich oponentów. Działacze partyjni przyzwyczaili nas do niewyparzonego języka i erystycznych chwytów poniżej pasa. Casus Niesiołowskiego jest jednak szczególny. Pamiętam, kiedy z obłędem w oczach robił z siebie męczennika w 2010 roku, kłamiąc w żywe oczy, że on też miał być ofiarą Ryszarda Cyby, członka Platformy Obywatelskiej, który z zimną krwią zamordował  Marka Rosiaka - działacza Prawa i Sprawiedliwości z Łodzi, a który zamierzał zabić samego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Niesiołowski chodził wtedy w glorii rzekomego niedoszłego męczennika.     

Seawolf - niezapomniany, nieżyjący niestety bloger - w taki sposób  ironicznie opisał to "męczeństwo Stefana Niesiołowskiego": "I znowu, jakże często muszę to robić, muszę się pochylić i zaszlochać ze współczuciem nad ciężką dolą Dziurawego Stefana (od tych 8 dziur w piersiach, które mu o mało, co nie zrobił morderca z Łodzi). Co chwila spada na niego i jego wrażliwa psychikę kolejny cios! Jak on to wytrzymuje? No, właściwie, to nie wytrzymuje, ale, jakże się dziwić? Kto by wytrzymał?". "Dziurawy Stefan" niestety nie wyciągnął żadnych wniosków ze swych ówczesnych żenujących popisów. Nie dała mu też niestety do myślenia polityczna zbrodnia "psychola" z PO. Nadal stara się inspirować!     

Taki typ tak ma. Nie dziwię się brakowi refleksji u człowieka o jego konstrukcji psychicznej i takim braku poczucia jakiejkolwiek przyzwoitości. To jest przypadek beznadziejny. Mógłbym wzorem mojego antybohatera wymienić na koniec szereg epitetów na określenie podobnej postawy. W kolejności alfabetycznej Stefan Niesiołowski byłby dla mnie człowiekiem: obmierzłym, odpychającym, odrażającym, odstręczającym, ohydnym, okropnym, paskudnym, przebrzydłym, przerażającym, przyprawiającym o mdłości, strasznym, szkaradnym, upiornym i wstrętnym. Nie będę jednak czerpał inspiracji z zatrutego źródła. Wolę cienką satyrę, o ostrzu tak subtelnym, że niemal niewidzialnym.