​Symboliczny jest wynik głosowania Wyspiarzy. Decyzja - głównie Anglików- o opuszczeniu Unii Europejskiej odbywa się w ciekawym czasie. Lwia część komentatorów jest przekonana, że to okres przełomowy, nawet jeśli przytaczają różne, często sprzeczne i wykluczające się argumenty dowodzące jego historycznej wyjątkowości. Entuzjaści głębszej integracji w reakcji na Brexit głoszą konieczność ściślejszego unijnego związku jako remedium na „prawicowy, nacjonalistyczny populizm”. Zaś eurosceptycy wzywają do „poluzowania oków brukselskiej biurokracji i stworzenia Wolnej Europy Narodów”.

​Symboliczny jest wynik głosowania Wyspiarzy. Decyzja - głównie Anglików- o opuszczeniu Unii Europejskiej odbywa się w ciekawym czasie. Lwia część komentatorów jest przekonana, że to okres przełomowy, nawet jeśli przytaczają różne, często sprzeczne i wykluczające się argumenty dowodzące jego historycznej wyjątkowości. Entuzjaści głębszej integracji w reakcji na Brexit głoszą konieczność ściślejszego unijnego związku jako remedium na „prawicowy, nacjonalistyczny populizm”. Zaś eurosceptycy wzywają do „poluzowania oków brukselskiej biurokracji i stworzenia Wolnej Europy Narodów”.
Zdj. ilustracyjne /Patrick Seeger DPA /PAP

Entuzjastą odgórnego dyktatu eurokomisarzy nie jestem, nie staję też po stronie różnych separatystów na kontynencie. Nie tylko dlatego, że z jedną i drugą grupą nie jest mi po drodze. Racjonalnie podchodzę do przyszłości Europy i nie zamierzam ulegać fali apokaliptycznych czy awanturniczych spekulacji, którymi charakteryzuje się zarówno jedna jak i druga grupa w politycznym sporze. Dostrzegam po obu stronach barykady wiele przesadnych sformułowań i wydumanych ocen. Zarówno „euroentuzjaści” jak i „populiści” demonizują siebie nawzajem. Po prostu chcą ukazać przeciwników w jak najgorszym świetle.

Narodowcy przedstawiają brukselskich biurokratów wprost jako agentów groźnej utopii. W tej wizji mityczni Oni – ekspozytura planistów globalnego Nowego Porządku Świata- dążą do likwidacji państw narodowych w celu stworzenia społecznej miazgi niewolników, udeptywanej przez oszalałe lewackie elity. Z drugiej strony – zwolennicy ściślejszej unijnej integracji ukazują prawicowych niepodległościowców jako piątą kolumnę Rosji, agenturę Putina. Jest to dość zabawne, skoro pomimo antyrosyjskich sankcji widzimy ciągłe umizgi obecnych elit rządzących w UE do rezydenta KGB na Kremlu.

Dostrzegam wprawdzie niepokojące próby narzucania politycznej woli niektórym demokratycznie wybranym władzom unijnych państw przez arbitralnie mianowanych brukselskich urzędników. Jednak – na przykładzie Węgier czy Polski – widać, że te usiłowania wciąż natrafiają na mocne bariery. Nadal daleko nam na szczęście do powstania wszechwładnego quasi-totalitarnego państwa biurokratów. Słyszę oczywiście niepokojące prorosyjskie wypowiedzi takich narodowych polityków jak Brytyjczyk Nigel Farage czy Francuzka Marine Le-Pen. Jednak czy są to głosy odosobnione?

Nie tylko naszym krajowym lewicowcom, zatroskanym o los Europy po dojściu do władzy „prorosyjskiej” prawicy, warto wciąż przypominać o groźnej dla Polski „putinofilii” takich tuzów obecnych ekip rządzących na kontynencie jak szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier czy Luksemburczyk Jean-Claude Juncker stojący na czele Komisji Europejskiej. W tym względzie niespecjalnie mamy w Europie na kogo liczyć. Rosja, która pozostaje dla naszego kraju państwem nieprzyjaznym, ma bardzo wielu przyjaciół w Unii Europejskiej – od Niemiec, Włoch i Francji po Czechy i Węgry.

Innymi słowy, jeśli dojdzie do zmiany władzy i po wyborach władzę w Berlinie, Paryżu czy Hadze zdobędzie obecna prawicowa, eurosceptyczna, niepodległościowa opozycja, będzie to dla nas – jak dla stryjka- zmiana siekierki na kijek, albo wpadnięcie z deszczu pod rynnę. Putin, który ponoć zaciera ręce po Brexicie, licząc na antyunijny efekt domina, zyskuje w każdym przypadku i zawsze będzie wybierał kasztany z naszego kontynentalnego ognia. A to w Europie czas płonących ognisk! Piszę te słowa w czasie letniej kanikuły, rytualnego okresu w całorocznych cyklu. To nie jest metafora!

Literatura czy antropologia to także nasze europejskie dziedzictwo, więc i te dziedziny powinny nam pomóc w zrozumieniu historycznych procesów. Gdy ja – Polak, polonista wykształcony na europejskim Uniwersytecie Jagiellońskim – słucham różnych komentarzy po brytyjskim głosowaniu, mam wrażenie, że w dzisiejszej Unii liczą się już tylko interesy polityczne i finansowe. W mediach dominują reakcje politologów i ekonomistów. Wszędzie rządzi giełda! Królują kursy walut! Prym wiodą rozważania o przyszłości państw jednoczonych we wspólnym polityczno-finansowym projekcie!

Europejska edukacja to jednak nie tylko nauka o WIG-u czy wigach, Warszawskim Indeksie Giełdowym oraz angielskim stronnictwie politycznym. Śmiem twierdzić, że o obecnej decyzji Brytyjczyków bardzo wiele mogą nam powiedzieć dzieła dramatopisarza Szekspira oraz Frazera, badacza obrzędów. Może przez kakofonię eksperckich głosów przebije się ten mój skromny komentarz humanisty z Krakowa? Gdy piszę o przesileniu w Unii Europejskiej, mam na myśli głębsze procesy i uwarunkowania, które, nawet jeśli są niewidoczne lub są zbiegiem okoliczności, pozwalają na inny ogląd faktów.

Teatr europejski zyskał przed wiekami takie nieśmiertelne dzieło jak “Sen nocy letniej” Williama Szekspira. Tak się dziwnie składa, że ta komedia pełna fantastycznych motywów rozgrywa się w przedhomeryckich Atenach w noc świętojańską z 23 na 24 czerwca, łączącą chrześcijańskie i pogańskie obrzędy związane z letnim przesileniem słońca. Nasz obecny „midsummer night’s dream”, sen nocy letniej z 23 na 24 czerwca 2016 roku, to dla jednych spełnienie najskrytszych marzeń, dla innych „midsummer nightmare”, koszmar letniego przesilenia. Choć w różnych rolach wszyscy gramy w spektaklu.

Nie wiem, kto jest jego autorem i reżyserem. Niewykluczone, że jakaś nowa międzynarodówka chce na innych zasadach integrować Europę. Przypomnę o wiedeńskim spotkaniu Ruchu na rzecz Europy Narodów i Wolności – grupie prawicowych środowisk eurosceptycznych z dziewięciu krajów - zjeździe pod hasłem "patriotycznej wiosny". A może przeciwnie, to antypatriotyczna elita globalistów chce do końca rozbić państwa takie jak Wielka Brytania na mniejsze cząstki, aby je scalić w potężniejszym tworze – The Brave New World, huxley’owskim z ducha Nowym Wspaniałym Świecie?

Imperium, nad którym nigdy nie zachodzi słońce („The empire on which the sun never sets”) - tak jeszcze w XIX wieku, w epoce wiktoriańskiej określano globalne imperium brytyjskie. Nic dziwnego, bo u szczytu swojej potęgi rozciągało się od Wschodu do Zachodu, osiągając rozmiar około 1/4 całkowitej powierzchni lądów. Jednak to Imperium Słońca zaczęło powoli zachodzić, gasnąć stopniowo po pierwszej a potem po drugiej wojnie światowej. Całkiem możliwe, że przeżywa teraz swoje kolejne słoneczne przesilenie. Być może Wielka Brytania zgaśnie na naszych oczach, dzieląc się na samoistne państwa!

Ciekawi mnie ta solarna symbolika, o której tyle pisał w zeszłym stuleciu w swojej słynnej „Złotej gałęzi” James George Frazer – brytyjski, sorry!, szkocki antropolog społeczny, filolog i historyk religii. Uczony przytacza tam liczne przykłady świąt ognia odbywających się w przesilenie letnie: Autor z pierwszej połowy XVI opowiada o tym, że w każdej niemal wsi i każdym mieście niemieckim w wilię św. Jana rozpalano ogniska publiczne, a młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety, gromadzili się przy nich i spędzali czas na tańcach i śpiewach. Dziś po śnie nocy letniej buzują w Europie rozpalone emocje.

Humaniści - czytelnicy Frazera - pamiętają wciąż o ważnym, rytualnym, tle polityki. Słoneczne symbole i pochodnie nie kojarzą się dobrze tym, którzy wiedzą skąd się wywodzi swastyka. Słychać kasandryczne głosy o wschodzącym słońcu nacjonalistycznej Europy. Przypomnę jednak, że Bruksela to nadal ogniskowa równie groźnego internacjonalizmu, nowej lewicowej utopii. Myślę więc teraz o innych, frazerowskich ogniskach w wilię św. Jana. Rozpala się je, by przepędzić wiedźmy, co rzekomo zlatują się w tę noc z wszystkich stron świata na Blocksberg, górę, na której mieszka wielka wiedźma.