Poezja, ta nieśmiertelna, niech ustawi odpowiedni ton i poziom mojego publicystycznego, ulotnego tekstu! Wygłosiłem tę apostrofę do lirycznej Muzy i sięgam po wiersz Czesława Miłosza, pełen melancholijnego poczucia utraty kraju: W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę,/ Jest takie leśne jezioro ogromne,/ Chmury szerokie, rozdarte, cudowne/ Pamiętam, kiedy wzrok za siebie rzucę. Co to za ojczyzna? Czym jest jej przepadek? Przecież utwór pochodzi z 1937 roku, więc Rzeczpospolita wciąż cieszyła się niepodległością, a Miłosz nigdzie z niej nie emigrował. W zagadkowym lirycznym wyznaniu pojawia się trop wygania z raju dzieciństwa, "małej ojczyzny", czyli Litwy. Perspektywa zatrzaśniętej idyllicznej krainy przeszłości kontrastuje z mroczną przepowiednią otwierającą się na złowrogą przyszłość. Ten piękny wiersz przepełnia katastroficzne przeczucie zbliżającej się zagłady. Teraźniejszość jest zawieszona między bezpowrotnie utraconą Arkadią a nadciągającą Apokalipsą. W podobny sposób ja obramuję ten tekst-manifest na temat mojej Prawdziwej Ojczyzny, czyli projektu państwa realizowanego w XX w., w Dwudziestoleciu międzywojennym, i przerwanego kataklizmem, wywołanym przez dwa totalitaryzmy - hitlerowski oraz sowiecki- przy współudziale państw Zachodu.

Odnoszę się tu bezpośrednio do jednego z najważniejszych esejów ostatnich lat dotyczących kształtu naszej polityki zagranicznej, za jaki uważam znakomity dwuczęściowy wpis blogera Aleksandra Ściosa pod mackiewiczowskim tytułem "NUDIS VERBIS - 1 Diagnoza" oraz "NUDIS VERBIS - 2 Terapia". Ten niezwykle ceniony przeze mnie niezależny publicysta w bardzo odważnym i klarownym tekście ukazał złudzenia, którymi w dyplomacji kierują się obecni polscy politycy - tak rządzący, jak opozycyjni. Ścios formułuje radykalne, ale moim zdaniem racjonalne tezy kierując się starą, ale niestety wciąż aktualną dyrektywą naszego genialnego politycznego pisarza XX w. Józefa Mackiewicza: Zasadą polskiej polityki zagranicznej winno być szukanie przeciwko Niemcom sprzymierzeńców na zachodzie, nigdy na wschodzie. W praktyce międzynarodowej nie ceni się przyjaciół całkowicie oddanych. Znów nastał taki niebezpieczny czas dla naszego kraju, że wprost niezbędne dla naszej racji stanu jest mówienie "nudis verbis", czyli "nagimi słowami", "prosto z mostu", "bez owijania w bawełnę", i Aleksander Ścios idąc śladami autora "Kontry" stawia nasze polskie sprawy na ostrzu noża i pisze bez ogródek. Nigdzie nie przeczytałem słów tak okrutnie szczerych, bez jakiejkolwiek minoderii, po prostu... "bez dekretu".

Wojna na Ukrainie przypomniała z całą bezwzględnością, że dwa żywioły: rosyjski i niemiecki, nigdy nie pogodzą się z istnieniem Rzeczpospolitej. Nawet obecne państwo, powstałe na fundamentach ‘Polski Ludowej’, jest nie do zaakceptowania dla naszych odwiecznych wrogów - konstatuje Ścios i do charakterystyki naszych ościennych państw dodaje passus na temat intencji państw zachodnich: Warto sobie uświadomić, że po roku 1939, 1945 i 1989, kolejna data w polskiej historii nie przyniesie przełomu w łańcuchu dyplomatycznych draństw, zdrady i zawiedzionych nadziei. Żadna z ‘zachodnich demokracji’ nie będzie umierać za Polskę, tak jak dziś nikt nie chce nadstawiać głowy za wolną Ukrainę. Od oglądu sytuacji międzynarodowej twardo stąpający po ziemi, polskiej ziemi, publicysta bez żadnej taryfy ulgowej ocenia politykę zagraniczną kreowaną przez krajowych, podwórkowych "demiurgów" w rodzaju błazeńskiego byłego szefa dyplomacji "Radka" Sikorskiego: (...) trzeba, byśmy potrafili pokonać jeden z najgorszych mitów pustoszących nasze myślenie o polskiej racji stanu: przekonanie, że bezpieczeństwo naszego kraju opiera się na sojuszu z państwami europejskimi i musi być wynikiem wypracowania georealitycznego konsensusu między Rosją, a Niemcami. Święte słowa!

Radykalna diagnoza stawiana przez przenikliwego autora nie kończy jego rozważań, bo Ścios idzie za ciosem i proponuje nam ostrą terapię: "Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że w najżywotniejszym interesie Polaków leży, by Rosja została rozbita i zniknęła z mapy świata, Niemcy zaś stały się krajem słabym militarnie i gospodarczo. Jeśli taka teza wydaje się niektórym kontrowersyjna lub obrazoburcza, dowodzi to, jak bardzo zatraciliśmy instynkt zachowawczy i jak obce jest myślenie w polskich kategoriach." Kluczowa kwestia pojawia się w jednym z komentarzy Ściosa już pod wpisem. Autor "Antykomunizmu - broni utraconej" postuluje powrót do myślenia o Polsce i działań dla dobra kraju tak jak to miało miejsce w Dwudziestoleciu naszej niepodległości, pomiędzy wielkimi wojnami: To naturalne, że powinniśmy czerpać z najlepszych momentów naszej historii. Odwoływanie do II Rzeczpospolitej nie jest przecież ‘podróżą sentymentalną’, lecz dowodem twardego realizmu: taką Polskę potrafiliśmy stworzyć, taką chcielibyśmy zbudować. (...) Cała historia myśli politycznej II Rzeczypospolitej była w znacznej mierze dziejami antykomunizmu, a on sam, czymś dalece więcej niż propagandową odpowiedzią na sowieckie zagrożenie". Dziś nad Europą wisi widmo neokomunizmu.

Ów miecz Damoklesa, śmiertelne zagrożenie wiszące nad naszym krajem trzeba traktować jako coś jak najbardziej realnego. Wprawdzie podważyłem nieco ontologiczny status tego niebezpieczeństwa, używając sformułowania nawiązującego do słynnych słów z "Manifestu komunistycznego" z 1848 roku -"widmo krąży po Europie - widmo komunizmu" - jednak ta nowa groźba ma w XXI w. wymiar jak najbardziej rzeczywisty. Neokomunizm to wielowymiarowa diaboliczna struktura władzy zawierająca elementy ideologii geopolitycznej, ekonomicznej, oraz obyczajowo-kulturowej, której celem jest opanowanie suwerennych narodów i państw, aby utrzymać za wszelką cenę to absolutne panowanie. Władza dla sprawowania władzy, czysta dominacja, pozbawiona wszelkich zasad hegemonia, zdolna do porzucania wcześniejszych wyznaczników dla utrzymania monopolu sterowania masami, to jest najważniejsza cecha tego pasożytniczego tworu. Nic dziwnego, że wielkiej iluzji upadku komunizmu w roku 1989 ulegli nie tylko bierni odbiorcy propagandy na ogłupionym Zachodzie, ale także większość zahipnotyzowanych Polaków, wydawałoby się uodpornionych na wszelkie miazmaty systemowego kłamstwa. Zły komunizm, który zrzucił wężową skórę, po demonicznej wylince nadal ma się dobrze.             

Ten biblijny gad, symbol upadku, mocnymi splotami owija obecnie nasze narodowe korzenie, pień państwa oraz społeczną koronę. To stąd wezwania do powrotu do Edenu Dwudziestolecia, kiedy owoc bolszewizmu był radykalnie odrzucany przez państwowotwórcze elity II Rzeczypospolitej, bez względu na, często bardzo ostre, różnice polityczne. W tym sensie właśnie okres 1918-1939 jest naszą utraconą polityczno-społeczno-kulturalną Arkadią, kiedy liczący się politycy odrzucali wszelkie trucicielskie "-izmy" w tym okresie krążące w całej Europie. Pomimo niewątpliwych wad "dyktatury pułkowników" w czasach panowania Sanacji, Polska skutecznie opierała się pokusom lewicowych totalitaryzmów- czy to niemieckiego narodowego socjalizmu, czy włoskiego faszyzmu, nie mówiąc o sowieckiej "dyktaturze proletariatu". Przywoływanie tamtych ideałów i doświadczeń jest dzisiaj naszą koniecznością. Jak niebezpieczny jest to plan dla neokomunistycznego establishmentu w III RP oraz różnych piewców polskiego georealizmu świadczy ich krytyczny amok przeciwko tamtej tradycji. Pokutuje niestety zwulgaryzowana opinia Jerzego Giedroyca, że polską polityką rządzą ciągle trumny Piłsudskiego i Dmowskiego, jakby wciąż walczyli u nas endecy z niepodległościowymi socjalistami! 

Diabelska alternatywa jest niestety zupełnie inna. W Polsce toczy się obecnie ostateczna rozgrywka pomiędzy środowiskiem patriotów skazanych na całkowity ostracyzm i ostateczne "dorżnięcie", a neokomunistami konserwującymi w polityce wewnętrznej przeklęty stary sowiecki system w nowym przebraniu oraz anachroniczną służalczą postawę tak wobec Wschodu jak i Zachodu - w dyplomacji. To z tego powodu z taką radością i ulgą przeczytałem teksty Aleksandra Ściosa, konieczne dzisiaj słowa prawdy, przed którą tak bronią się pseudoelity III RP, brnąc w fatalne dla Polski scenariusze. Zainspirowany wpisami z cyklu "Nudis verbis" postanowiłem powrócić do tradycji Dwudziestolecia, aby przeciwstawić ten czas prawdziwej polskiej niepodległości naszemu dwudziestopięcioleciu, czyli ćwierćwieczu straconych szans i niewolniczego trzymania się śmiertelnie groźnych schematów, klisz wypracowanych dla nas w obcych stolicach. Fatamorgana NATO-wskich gwarancji bezpieczeństwa, ułuda unijnej solidarności, umizgi do Rosji nazwane "resetem" przez durnych cyber-demiurgów z Ameryki, stanowią aktualny kontekst moich rozważań. Blaga i zdrada wciąż nie mają żadnych granic. Skoro my Polacy nie mamy wpływu na dobór liderów światowej polityki, zmieńmy choć nasze kadry!

Osamotnienie wizjonerów jest dzisiaj szczególnie widoczne. Lech Kaczyński był do tej pory jedynym politykiem w naszym kraju, który rozumiał zagrożenia, o których była mowa powyżej. Co więcej, nie tylko stawiał prawidłowe diagnozy, ale próbował za wszelką cenę przerwać ten zaklęty, diabelski krąg i za te starania zapłacił własnym życiem. Inicjatywa prezydenta IV RP stworzenia mocnego sojuszu państw środkowo- oraz wschodnio-europejskich jako sanitarnego kordonu przeciwko odradzającej się imperialnej Rosji oraz rosnącym w siłę Niemcom, polityczna dywersja przeciwko strategicznemu sojuszowi Moskwy i Berlina, działania na rzecz stworzenia silnych, dwustronnych więzi politycznych i wojskowych pomiędzy Warszawą a Waszyngtonem poza politycznym klubem dyskusyjnym zwanym Sojuszem Północnoatlantyckim, były i nadal pozostają jedyną drogą do pełnej polskiej suwerenności. Ambitny plan jedynego męża stanu w Polsce po 1989 roku, polityka który dorównywał prawdziwym polskim liderom z okresu Dwudziestolecia, wywoływał ataki szału w gronie zaprzańców i idiotów. Siła tej wprost opętańczej agresji to najlepszy dowód, jak III RP przeżarta jest rosyjską i niemiecką rdzą zdrady. "Podczas kryzysów- powtarzam- strzeżcie się agentur" - Słowa Piłsudskiego mają moc i dziś.

Kraj, który zwalcza w sobie jakiekolwiek marzenia o prawdziwej wolności znów zasługuje na niebyt. Elity, które niszczą Człowieka dbającego o wyzwolenie kraju z oków, to jest tylko kolonialna kasta z obcego nadania. To odwieczne prawo darwinowskiej dżungli, albowiem nic tu na tym świecie się nie zmieniło od XVIII wiecznych rozbiorów naszej Ojczyzny. Historia lubi się powtarzać? Nie, ona się po prostu musi powtórzyć, jeżeli my Polacy nie położymy kresu obłędowi, jeśli wreszcie nie wskażemy miejsca w szeregu tej prostackiej i sprzedajnej szajce, która opanowała wszystkie kluczowe instytucje w Rzeczypospolitej. Trzeba w końcu powiedzieć to sobie prosto z mostu, bez ogródek, nudis verbis : jeżeli nadal będziemy żyli w ułudzie bezpieczeństwa, w propagandowej iluzji "ciepłej wody w kranie", jeśli nie zafundujemy sobie sami "zimnego prysznica", zrobią to za nas nasi zewnętrzni wrogowie. Polska znów znalazła się na dziejowym zakręcie, a my Polacy siedzimy w kompletnie zdezelowanym autokarze, pyrkoczącym na resztach benzyny, z pijanym w trupa kierowcą oraz krążącym pomiędzy siedzeniami mafijnym przebierańcem, fałszywym kontrolerem biletów wymuszającym haracze za przejazd. Afera nagraniowa dała nam wgląd w to, co naprawdę myślą o kraju ludzie obecnej władzy.

Rozkład Polski symbolizowany przez słynną diagnozę Bartłomieja Sienkiewicza o "tylko teoretycznym istnieniu polskiego państwa", nie zakończył się wraz z odejściem autora tych zarejestrowanych słów z fotela resortu spraw wewnętrznych. Wulgarne wypowiedzi prymitywów w randze ministrów spraw zagranicznych i finansów na temat "robienia laski Amerykanom" i "polskiej murzyńskości", oraz "bullshit’cie" polegającym na "groźnym" skonfliktowaniu się z Niemcami, wyznaczają w dalszym ciągu ograniczone horyzonty "myśli politycznej" liderów III RP. Co z tego, że panowie Sikorski i Rostowski nie są już szefami resortów dyplomacji i finansów, skoro ekipa, którą obaj reprezentują, nadal kieruje naszym państwem. To nie są przecież jedyni ważni politycy, którzy ukazali się nam wszystkim w roli kamerdynerów, kłaniających się w pas murgrabiom zza Odry. Cały ten rządzący reżim realizuje starą strategię podporządkowania Polski sąsiadom. To przez ich beznadziejne dwie kadencje państwo nad Wisłą "ugruntowało" swoją pozycję "wycieraczki dla Berlina" rzuconej przed progiem wspólnego eurazjatyckiego domu budowanego z Moskwą. Co znaczą niemieckie gwarancje bezpieczeństwa dla Polski, mogliśmy się przekonać czytając symptomatyczne słowa minister obrony Ursuli von der Leyen.   

Arogancja władz w Berlinie jest niesłychana! Szokująca wypowiedź von der Leyen na temat rzekomej słabości niemieckich sił powietrznych i pancernych trzeba traktować jako wypowiedzenie natowskiej zasady solidarności. Niemcy już nie dysponują potencjałem, który deklarowały przecież jeszcze rok temu jako dostępny dla NATO w okresie 180 dni w przypadku nagłej konieczności?! Bzdura! Jestem przekonany, że to wyznanie tylko wygodny pretekst, a tak naprawdę ukłon w stronę Rosji, polityczne oczko sprytnie puszczone do Władimira Putina, tego jedynego prawdziwego strategicznego partnera Berlina w odróżnieniu od rzekomych niemieckich sojuszników - państw Paktu Północnoatlantyckiego. Aleksander Ścios cytuje inną symptomatyczną opinię: "Niedawna wypowiedź wicekanclerza Niemiec Sigmara Gabriela: ‘To jest tak, że Europa potrzebuje Rosji. Jesteśmy bezpośrednimi sąsiadami i dobre sąsiedztwo jest niezbędne’ - ukazuje, jak bardzo priorytety niemieckie i unijne są sprzeczne z naszymi interesami." Tym groźniejsza jest dla naszego kraju polityczna promocja w Brukseli byłego premiera Donalda Tuska, jako niemieckiego wasala, polskiego pupila Angeli Merkel i postawienie w Warszawie na rosyjską opcję w postaci nowej szefowej rządu Ewy "Przekopanej" Kopacz. Bo tak domykają układ.    

Jakie są różnice pomiędzy suwerennymi w swoich decyzjach politykami Dwudziestolecia 1918-39 a obecną polityczną pianą pływającą po wierzchu zgodnie z zewnętrznymi prądami można ocenić po lekturze kapitalnej książki wspomnieniowej Stefana Korbońskiego zatytułowanej "Polonia Restituta". W czasie, gdy na czołówkach krajowych doniesień pojawiały się wyimki z sejmowego exposé kobiety, która po smoleńskim kłamstwie i milczącej ówczesnej zgodzie na dyktat Putina nigdy nie powinna być premierem suwerennego państwa, ja pochłaniałem barwne opowieści wybitnego polskiego prawnika i polityka okresu międzywojennego, a potem działacza Polskiego Państwa Podziemnego. Dźwięczało mi uszach pytanie: czy Polska może się dzisiaj wybić na tamtą niepodległość? Czy są jeszcze Polacy pokroju Korbońskiego - który nie wahaliby się ofiarować Polsce daniny krwi? Mój bohater brał udział w wojnie z Ukraińcami i z bolszewikami a także w Powstaniu Śląskim. Był też ideałem demokraty na lata dzisiejsze: antykomunistą, anty-totalitarystą, ludowcem z prawdziwego zdarzenia. Porównanie z obecnymi PSL-owcami wypada okropnie dla tych ostatnich. Tamta wybitna generacja z po-zaborczych kawałków była w stanie ułożyć niezależny wymiar sprawiedliwości a także korpus urzędniczy z puzzli.

Ukłon wobec tamtego pokolenia to nie są moje pokłony przed postaciami ze spiżu. Korboński opisuje ludzi z krwi i kości, mających swoje wady, nie wylewających za kołnierz, prowadzących bardzo bogate życie towarzyskie i erotyczne. Skrzy światłami i barwami obraz przedwojennej Warszawy, prawdziwej mekki hedonistów i wszelkich smakoszy życia, stolicy rozrywki na europejskim, a nawet światowym poziomie z takim lokalem jak "Adria", który równie dobrze mógłby powstać w Paryżu czy też Berlinie. W książce zaglądamy też za kulisy powstania słynnego warszawskiego drapacza chmur z lat 30. XX w. - budynku "Prudentiala". Abstrahując od takiej czy innej oceny estetycznej tego modernistycznego budynku, był to znak przynależności Warszawy do zachodniej cywilizacji. Po wojnie w stolicy wyrósł symbol orientalnej barbarii - stalinowski Pałac Kultury i Nauki - nieprzypadkowo w skrócie nazywany "PeKiNem". Wchód wdarł się z buciorami w polską duszę, a jednocześnie straciliśmy naszą duchową ojczyznę - wschodnie Kresy. Czym była dla nas ta kraina, malowana "zbożem rozmaitem", można poczuć, czytając plastyczne opisy samochodowych eskapad Korbońskiego. Powtarzam, nie jest to dla mnie podróż sentymentalna, po to, by tamtą Rzeczpospolitą rzewnie opłakiwać. "W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę,/ wciąż żywe źródło bije nam potomnym,/Pamiętam, kiedy wzrok za siebie rzucę."      

Więcej archiwalnych zdjęć znajdziecie w serwisie NAC