"Śnił mi się papież" - opowiada swój sen dominikanin ojciec Jan Wojciech Góra w książce zatytułowanej "... Znaczy ksiądz". Ten charyzmatyczny doktor teologii, organizator corocznych spotkań młodzieży nad Lednicą, opisuje w tym wywiadzie-rzece znaczące marzenie senne.

Przypomniała mi się ta znacząca oniryczna scena, kiedy przybyłem do Bazyliki Mariackiej przy krakowskim rynku, licząc na to, że ksiądz Góra zgodzi się na rozmowę ze mną. Ryzykowaliśmy odmowę razem operatorem kamery i dźwiękowcem w jednej osobie - moim kolegą Tomkiem Sarbą, który przydźwigał własnoręcznie ciężki sprzęt do świątyni. Staliśmy w kolejce do ojca Góry, czekając cierpliwie aż podpisze swe tomy wiernym czytelnikom. A mnie snuł się przed oczyma duszy opisany na kartach wywiadu rzeki papieski fantazmat zakonnika.

 Staliśmy przy windzie, w apartamentach. Tam gdzie jest taki stolik okrągły na przeciw windy, na którym kładzie się rzeczy podręczne. Nagadawszy się wcześniej, pożegnałem się już ze wszystkimi. Ojciec Święty stał jeszcze z biskupem Stanisławem, bo odprowadzili mnie do windy. Uśmiechał się, jak to tylko on potrafił. Ja, jak zawsze, odruchowo, poprosiłem, ażeby Ojciec Święty coś mi dał. Biskup Stanisław odchodził właśnie ze słowami: 'Już dość, już dość dostałeś, więcej od innych, dość już ...', ale Ojciec święty, uśmiechając się, sięgnął w poły sutanny i wyjął stamtąd różaniec, i podał mi go z uśmiechem.

Sen, wiara! Bóg, a nie mara! Bo taką senną wizję Ojca Góry, w której ukazał mu się Ojciec święty, postrzegam teraz przez pryzmat kanonizacji Jana Pawła II. To, co teraz piszę, brzmi bardzo poważnie i patetycznie, a dla niektórych Czytelników być może pretensjonalnie. A przecież, kiedy w końcu przekonaliśmy dominikanina, by zgodził się na wywiad w niezwykłym miejscu - zakrystii krakowskiego Kościoła Mariackiego - rozmowa była daleka od nieznośnej dla wielu wzniosłości, a dzięki wrodzonej vis comica zakonnika pełna zabawnych momentów. Albowiem drobny różaniec  ze snu przemienił się w ogromny realny dar, potężne afrykańskie "różanieczysko" z orzechów kokosowych, które papież faktycznie podarował Ojcu Górze.

Poruszyłem bowiem w tej rozmowie kwestię relikwii, bez których przecież nie wyobrażam sobie świętości Karola Wojtyły. Jednak jak mamy je dzisiaj rozumieć? Czy koniecznie tak jak ludzie Średniowiecza? Może w duchu posoborowym potraktować je w sposób bardziej "otwarty"? Tak sobie niezobowiązująco rozważałem w duchu, mając na myśli różne pamiątki po papieżu z Polski, o których wyczytałem w innej, najnowszej książce Ojca Góry zatytułowanej "W świetle pontyfikatu Jana Pawła II".

Mowa tam o przeróżnych, często bardzo nietypowych przedmiotach i obiektach, które ten wielki oryginał w habicie, boży kpiarz, uważny czytelnik Witolda Gombrowicza, zgromadził. Czy to nie są aby współczesne, dowcipne relikwie?

Jak traktować parkiet z krakowskiej kurii, klepki po których chodził Karol Wojtyła? Czym jest okno z pokoju, gdzie sypiał? A stare buty papieża - pielgrzyma? A odlew papieskiej ręki? Z tym ostatnim "artefaktem" wiąże się bardzo zabawna historia, która wciąż budzi uśmiech na mojej twarzy. Tak jak wtedy, gdy rozmawiałem z ojcem Górą tuż po Mszy świętej, na której prowadził wielkopostne rekolekcje, tubalnym głosem wypełniając potężną, strzelistą gotycką przestrzeń świątyni. Musiałem potem tłumić śmiech z uwagi na siostry zakonne, którym tym wywiadem w zakrystii przeszkadzaliśmy w pracy. Nie dało się jednak utrzymać powagi w towarzystwie tego rubasznego zakonnika, w typie sienkiewiczowskiego Zagłoby.  Rozmowa z nim była dla mnie jak wspólne odmawianie różańca na "paciorkach" z orzechów kokosowych,  na surrealistycznym  jak ze snu darze Świętego Dowcipnisia.