1. Mroczne piwnice, bagienne wyziewy.

1.       Mroczne piwnice, bagienne wyziewy.
Donald Trump /JEON HEON-KYUN /PAP/EPA

Nie da się pojąć fenomenu trumpizmu i antytrumpizmu bez analizy wpływu kampanii informacyjnych i dezinformacyjnych w Internecie. Właśnie (8 listopada) mija dokładnie rok prezydentury lubianego przeze mnie gospodarza Białego Domu. Troszkę może osłabła moja słabość do niego, po tym jak za drzwi wyrzucił swojego stratega Steve’a Bannona, ulegając wpływowi lobby globalistów. Jednak wciąż, w porównaniu z nieszczęsnym dla mojej Polski Barackiem Obamą, Trump to gwarant, że polityka USA nie stanie się dla mnie ponownie zmorą, jak to miało miejsce w latach 2008-2016.

Niestety jego pozycja jest bez przerwy podkopywana, nogi jego prezydenckiego fotela podgryzane, wysłannicy "głębokiego państwa" ("deep state") wciąż pohukują ze swoich ciemnych i wilgotnych politycznych piwnic, a upiorni lokatorzy waszyngtońskiego bagna nie dają go ususzyć ("dry the swamp"). Bronią się, stosując brudne sztuczki i śliskie metody, wszystkie draństwa i świństwa świata.

Oto w brytyjskim portalu “The Independent" czytam artykuł pt. “Rogues of The Resistance: The liberal activists and conspiracy theorists who want to take down Trump." (W moim wolnym tłumaczeniu- “Łobuzerka z Ruchu Oporu: lewaccy aktywiści i zwolennicy spiskowych teorii, którzy chcą obalić Trumpa.") Ci (głównie wirtualni, ale nie tylko) partyzanci chcący zmienić Trumpa w trupa (politycznego, ale nie tylko) kojarzą mi się z "naszymi" antyrządowymi korsarzami z KOD-u oraz Obywateli RP, którzy -jak czytam na stronie- próbują akcjami obywatelskiego nieposłuszeństwa wymusić praworządne zachowanie na władzy tu i teraz, nie czekając na rezultat wyborów. W dalszej części kolejnego odcinka mego gonzo-gnozo, czyli żarliwego, kolażowego reportażu z najważniejszych bieżących wydarzeń, ukażę podobieństwa między różnymi politycznymi sabotażystami na świecie. Teraz jednak skupmy się na Ameryce. Oto małe podsumowanie roku prezydentury Donalda Trumpa.       

2.       Ogień podał palce płomieni dłoni z lodowej bryły. 

 Autorzy analitycznego tekstu o "Oporze" -Andrew Griffin i Max Benwell- twierdzą, iż niespodziewany wybór Donalda Trumpa równo przed rokiem wywołał narodowy kryzys w USA, tak  po lewej jak i  po prawej stronie politycznego spektrum Ameryki.  Jednak jest jedna stała w tym chaosie. To właśnie "Opór" ("Resistance").  Jest to wyjątkowo nowoczesny ruch o internetowych korzeniach. Pod jego egidą skupiają się bardzo różne grupy ludzi. Nieważne, czy jesteś republikańskim "Nigdytrumpistą" ("Never Trumper"), jak neokonserwatywny komentator David Frum, czy postępową muzułmańską i kobiecą aktywistą jak Linda Sarsour.  Pod parasolem "Oporu" mogą stać tak -wydawałoby się- różni ludzie jak Demokratka Hillary Clinton i Republikanin George Bush, neokon Bill Kristol i liberalna Michelle Obama.  "Opór" wita wszystkich. Dziennikarze zauważają jednak, że jest specyficzna frakcja "Opornych", która wyróżnia się radykalnym, żeby nie powiedzieć fanatycznym antytrumpizmem. Czy nie jest to analogia do antypisowskiego sojuszu dawnych zaprzysięgłych wrogów takich jak Aleksander Kwaśniewski i Lech Wałęsa, Donald Tusk i Włodzimierz Cimoszewicz, Adam Michnik i Roman Giertych? Jest coś co łączy przeciwieństwa na zasadzie politycznego oksymoronucoincidentia oppositorum, unity of opposites, lodu i ognia. To coś tajemniczego i uniwersalnego, co pozwala mi na snucie porównań, szukania analogii między tak odległymi i różnymi państwami jak USA oraz III RP.        

Jakobini po obu stronach Oceanu posługują się Twitterem i ostro działają online. W Stanach Zjednoczonych czołowe postacie tego ekstremizmu stały się już gwiazdami mediów społecznościowych, mimo że publikują dziwaczne teorie, poświęcając im całe wątki swych tweetów. Zgromadzili już miliony zwolenników i naśladowców, publikując niesprawdzone a nawet fałszywe informacje. Nic im nie zaszkodzi. To na ich kontach można znaleźć nieprawdziwe wieści, których z powodu braku jakichkolwiek dowodów obawiają się publikować media głównego nurtu (MainStream Media, MSM). W bardziej ekstremalnych przypadkach internetowi aktywiści "Oporu" donoszą o teoriach spiskowych, które zostały dawno obalone. Sieć to nie wszystko, na Twitterze bunt się nie kończy. "Rezistensi" wychodzą na ulice np. podczas styczniowego Marszu Kobiet. Jednak łobuzerka z "Resistance" wywiera największy wpływ na media społecznościowe.  Nowe osobistości i organizacje zrodziły się z Ruchu Oporu. Jego motorem jest jedno hasło: prezydent Trump musi być zwalczany i usunięty z Białego Domu tak szybko, jak to możliwe. Podekscytowane śledztwem Roberta Muellera -dyrektora Federalnego Biura Śledczego o możliwej zmowie Trumpa z Rosją, bardziej konspiracyjne elementy ruchu stały się jeszcze głośniejsze.  Zwolennicy "Resistance" tworzą miszmasz profesorów, dziennikarzy i byłych działaczy politycznych. Autorzy wymieniają prominentne persony tego ruchu.  

Najbardziej charakterystyczną postacią dla tego zjawiska jest niejaki Eric Garland, który pisze o sobie jako o "strategicznym analityku wywiadu, współpracującym z korporacjami i rządami."  Ale na swojej stronie internetowej przedstawia się także jako "futurysta, strateg, autor i ... kontrabasista". Zanim stał się ikoną "Ruchu Oporu", najbardziej godną uwagi pracą Garlanda była książka, którą napisał pod innym nazwiskiem. Zatytułował ją "Jak przewidzieć przyszłość ... i WYGRAĆ !!!" Zareklamował to dzieło jako  najważniejszy na świecie podręcznik strategii biznesowej oparty na: konkurencyjności, crowdsourcinguTwittercastingu, wartości dodanej Sześć Sigma, mediach społecznościowych i nanobrandingu. Zasłynął na antytrumpowskim Twitterze ciągłymi odwołaniami do teorii gier. Jego wpis "Chłopaki, czas na teorię gier!" stał się nawet memem i został umieszczony w kreskówkach. Tweetowa teoria gry Garlanda dotyczyła zmowy Trumpa z Rosją, i od czasu "ćwierknięcia" o tym Garland wypuszcza nowe wątki ze swoimi "interpretacjami" tego co dzieje się w Białym Domu.  

Oczywiście można sobie kpić z takich oponentów. Jednak taki satyryczny ton tylko im służy. Jestem przekonany, że absurdalność niektórych działań i groteskowość postaci to tylko zasłona dymna. Takim błaznem był przecież lider KOD-u, "alimenciarz" Mateusz Kijowski, podobną groteskową postacią jest przywódca ruchu Obywateli RP, szczerbaty Paweł Kasprzak zwany złośliwie "Trójzębem". Wydawałoby się także, że ciężko jest traktować poważnie takiego parlamentarnego szefa jak Ryszard Petru, "króla gaf" - bohatera niezliczonych memów. A były prezydent Bronisław Komorowski, człowiek o ciężkim jak chłopska ręka dowcipie i fałszywym hrabiowskim sygnecie? A jednak, pomimo całej ich śmieszności, te postacie należy moim zdaniem traktować bardzo serio.  Sprawa jest tak naprawdę śmiertelnie poważna. Tak w Polsce jak w USA. Antrytrumpowski opór jest ogromny. Przeanalizuję tę polityczną globalną galaktykę destrukcyjnych grup, które utopiłyby POTUS-a w łyżce ciężkiej wody. Przede wszystkim po to, by wyciągnąć odpowiednie wnioski dla nas Polaków.

3.       Wieloręki jest nasz wróg, wielogłowa bywa hydra. 

W sierpniu tego roku portal "Foreign Policy" poinformował o wysokim urzędniku z otoczenia prezydenta USA, który został nagle zwolniony. Miał zapłacić stanowiskiem za ostry konflikt z doradcą prezydenta Herbertem McMasterem. Ów wyrzucony ekspert to Rich Higgins odpowiedzialny za planowanie strategiczne w amerykańskiej radzie bezpieczeństwa. Prawdziwym powodem wywalenia go na waszyngtoński bruk miała być notatka określana mianem "ekscentrycznej". Od razu mnie zainteresowała, bo jak już wiedzą czytelnicy mego gonzo-gnozo, żarliwego kolażowego reportażu z najważniejszych  bieżących wydarzeń, nie ma dla mnie bardziej zasługujących na uwagę dokumentów niż te, które media głównego nurtu (MSM) nazywają "dziwacznymi", "oszołomskimi", a przynajmniej "kontrowersyjnymi". Higgins w tej notatce ostrzegał Trumpa o zagrożeniach dla jego prezydentury.

"Foreign Policy" opublikowało w całości ten siedmiostronicowy tekst. “Prezydent Stanów Zjednoczonych a polityczne działania wojenne" to dokument z maja tego roku. Czytamy w nim, że administracja Trumpa jest celem wielu potężnych kampanii dezinformacyjnych, które mają podważyć tę prezydenturę, a następnie ją zdelegalizować i ostatecznie doprowadzić do usunięcia obecnego rezydenta Białego Domu. Notatka ostrzegała, że reakcja otoczenia Trumpa na tę ofensywę jest wysoce niewystarczająca i niebezpiecznie nieadekwatna do skali zagrożenia. Jeśli obecna administracja nie odpowie na te działania i nie zmierzy się szybko z wrogimi kampaniami ryzykuje polityczną "implozję" i przedwczesne zakończenie prezydentury, jeszcze przed upływem kadencji. Autor raportu podkreśla, że nie chodzi o zwykłą rywalizację partyjną, ale prawdziwą wojnę polityczną na niespotykanym dotąd poziomie. Główną metodą jest manipulowanie obiegiem informacyjnym. Najważniejsze są właśnie te kampanie, które polegają na miękkich środkach, swego rodzaju walce bez walki, batalii ideologiczno-propagandowej odzwierciedlającej wojenną strategię kulturowego marksizmu. Są to wirusy grasujących wrogich narracji. Lewacka agenda obejmuje współdziałanie z lokalnymi organizacjami islamistów (np. ANTIFA współpracuje z Bractwem Muzułmańskim). Podobne sojusze powstają tak na krajowym jak i na międzynarodowym podwórku (Organisation of Islamic Cooperation  podtrzymuje więzi  z Organizacją Bezpieczeństwa i  Współpracy w Europie i ONZ). Już w kandydacie na prezydenta - Donaldzie Trumpie- jego potężna opozycja zobaczyła zagrożenie dla "politycznie poprawnych", a przez lata kontynuowanych, narracji dotyczących egzekwowania prawa. Ich ówczesna wzmożona reakcja, a także obecna potężna akcja odwetowa odzwierciedla ten strach.

Odpowiadając na nieustające ataki osobiste, kandydat Trump dobrze zidentyfikował głównych graczy i ich strategię. To establishment i należące do niego środki masowego przekazu. Pragną one w dalszym ciągu kontrolować amerykański naród za pomocą środków, które są już dobrze znane. Każdy, kto rzuca wyzwanie ich kontroli, jest natychmiast uznany za seksistę, rasistę, ksenofoba i moralnego karła.  Tak prezydent Trump sam zdefiniował tę pasożytniczą kastę w październiku 2016 roku. Przeciwstawił się jej, wychodząc z założenia, że poprawność polityczna jest bronią przeciwko rozumowi i krytycznemu myśleniu. Ta broń funkcjonuje jako mechanizm egzekwowania narracji, które mają na celu wdrożenie zasad kulturowego marksizmu. Retoryka kandydata Trumpa w jego  kampanii nie tylko przebiła się przez marksistowską błonę podłości, ale zdołała dotrzeć bezpośrednio do wyborców. Mowa Trumpa była intuicyjnie zrozumiała dla jego elektoratu, który był na tyle liczny, że uczynił go prezydentem USA. Po rozpoznaniu w głowie państwa egzystencjalnego zagrożenia dla neomarksistowskich wzorców, które dominują w narracji kulturowej, jej świeccy kapłani  poszukują wciąż nowych metod zniszczenia niepokornego przywódcy. Odkąd Trump objął urząd, te dążenia się nasiliły, szczególnie ze strony tak zwanego "głębokiego państwa" ("deep state"). W Ruchu Oporu ("The Resistance") nie chodzi bowiem wyłącznie o agresywne, furiackie ataki skrajnej lewicy.

Notatka Higginsa obejmuje wiele grup, lobbies i lóż. Są to:    

- Media głównego nurtu - podstawowy mechanizm wprowadzania narracji do publicznego obiegu.

- Uniwersytety - Akademia pozostaje kluczową wylęgarnią przyszłych zwolenników kulturowych narracji marksistowskich oraz lewackiego światopoglądu.

- Głębokie państwo - ostatecznym sukcesem kulturowego marksizmu jest powstanie biurokratycznego państwa dla nikogo, a na pewno nie dla narodu amerykańskiego. Bez żadnych wędzideł prawnych, głębokie państwo staje się, jak twierdził Hegel, bogiem dosiadającym globu.

- Globalne korporacje & bankierzy - dążące do totalnej eksploatacji poddanych, nieskrępowanej bo niczym nie ograniczonej ani społecznym oporem ani osobistą moralnością i pobożnością.

- Liderzy Partii Demokratycznej - realizujący, podtrzymujący i chroniący kulturowe marksistowskie programy działania i ułatwiający ekspansję "głębokiego państwa".

- Republikańscy przywódcy - bardziej obawiający się oskarżenia o bycie rasistą, seksistą, homofobem lub islamofobem, niż dbający o wywiązanie się z przysięgi, aby "wspierać i bronić" konstytucji USA. Republikański establishment, akceptujący kulturowe wzorce marksistowskie w ramach własnej sfery działania, świadomie lub nie, zostaje ich agentem. Ci "konserwatyści" stają się stopniowo nie do odróżnienia od swoich demokratycznych odpowiedników z wyjątkiem tego, że fałszywie przedstawiają się swoim wyborcom. Współpracując z globalistami, korporacjami i międzynarodowym lobby finansowym równie wiernie służą głębokiemu państwu. Ci ugłaskani łżerepublikanie to efekt świadomych działań lewactwa, dążącego do zniszczenia starego świata amerykańskich ideałów.

- lslamiści - sprzymierzeńcy marksistów kulturowych. Już w latach 80. XX wieku prawidłowo ocenili, że lewactwo ma ogromną szansę osłabienia zachodniej cywilizacji, tak aby muzułmanie wyciągnęli z tego korzyść dla siebie. Sprzyjają im postmodernistyczne narracje z ich relatywizmem. "Pokonać ich- ich własnymi rękami!" to wprost deklarowana strategia Bractwa Muzułmańskiego od 1991 roku. Polega ona na dążeniu do głębokich podziałów w amerykańskim społeczeństwie i narzucaniu zasad islamu. Autor notatki twierdzi, że ta strategia coraz bardziej odkształca amerykańskie społeczeństwo.   

Rich Higgins oprócz grup zainteresowanych wyautowaniem Trumpa wymienia też główne narracje, czyli wątki dezinformacyjne wymierzone w POTUS-a:

- "Rosja zhakowała wybory" - wybór Trumpa na prezydenta był nielegalny

- "Presja na wymiar sprawiedliwości" - prezydentura Trumpa jest politycznie skorumpowana

- "Ukrywanie zmowy" - prezydent Trump jest głęboko nieuczciwy

- "Marionetka Putina" - prezydent Trump popełnił narodową zdradę

I to ma być ekscentryczna notatka?! Przecież to klarowna i racjonalna analiza! I za to poleciała głowa Richa Higginsa? Niestety prezydent Donald Trump pozbywa się najlepszych, najwierniejszych ludzi. Kolejnym z nich był Steve Bannon, przyznaję, mój polityczny idol, genialny strateg, który mimo wywalenia go na zbitą twarz, pozostanie chyba dozgonnym Trumpistą. Warto skupić się na tym fenomenie, bo na jego przykładzie widać na czym polega "pułapka prezydentury". Widać nie tylko w Stanach Zjednoczonych jak "głębokie państwo" ("deep state") stopniowo zaciska dyby na głowach i rękach najważniejszych polityków. Gdy piszę o POTUS-ie mam wciąż przed oczyma PAD-a. Także w naszym kraju prezydent krok po kroku wycofuje się "na z góry upatrzone pozycje", oddając się w ręce wojskowym "doradcom". A współpracownicy Andrzeja Dudy - wcześniej słynni z nonkorformizmu- choćby tacy jak profesor Andrzej Zybertowicz, analizujący od lat bezpieczniackie sieci sitw oplatających III RP- zaczynają nucić starą, dobrze znaną śpiewkę obrońców ancien régime’u. Jakże żałośnie wygląda to na tle Steve’a Bannona, prawdziwego nonkonformisty, który nie daje się zastraszyć głębokiemu państwu i pomimo utraty stanowiska dalej toczy walkę ze swymi groźnymi przeciwnikami. Choćby w swoich wirtualnych okopach Świętej Trójcy: portalu breitbart.com. Uwielbiam takich twardzieli. Właśnie podobnych  ludzi, "tough guys", najbardziej mi u nas brak.     

4.       A gdyby nadal był Bannon? A nie ten (((goguś))) wystrugany z banana!  

Sięgam po książkę "Devil's Bargain: Steve Bannon, Donald Trump i Storming of the Presidency" (w moim tłumaczeniu "Diabelski pakt: Steve Bannon, Donald Trump i szturmowanie prezydentury").  Napisał ją dziennikarz Bloomberg Businessweek Joshua Green. Jej tematem jest polityczny związek między biznesmenem-pretendentem do prezydentury a jego głównym strategiem w kampanii, która zakończyła się pełnym sukcesem. Tom przedstawia też rolę, jaką w tej wiktorii odegrała nowa, alternatywna prawica (alt-right). Autor ukazuje, jak doświadczenia Bannona w portalu  Breitbart News pozwoliły mu wymyślić własną koncepcję - taką mobilizację białych Amerykanów, aby poparli Trumpa w wyborach. Spróbuję naszkicować postać tego anioła stróża, któremu potem sam Trump podciął skrzydła. Oto jak Joshua Green, który miał świetne kontakty, odmalował tę barwną postać.    

Natychmiast po wyborczym zwycięstwie Donalda Trumpa i przegranej Hillary Clinton cały świat nie mógł wyjść ze zdumienia: jak to się mogło stać? Wiele osób wciąż się nad tym zastanawia. W tych usprawiedliwieniach porażki faworytki politycznego i medialnego mainstreamu nie brakowało kozłów ofiarnych i złoczyńców. Tłumaczono tę klęskę rolą odegraną przez szefa FBI Jamesa Comey’a, wpływem Rosjan, postępowaniem mediów, "fałszywymi wiadomościami", seksizmem - lista alibi była długa. Jednak żadna odpowiedź nie była w pełni satysfakcjonująca, ani wystarczająca, aby zrównoważyć skalę szoku. Nic nie mogło pomóc w odreagowaniu poczucia osłupienia. Tak wielu ludzi odczuwało podobny dyskomfort, kiedy obudzili się, aby uświadomić sobie, że wydarzyło się coś tak pozornie nieprawdopodobnego, tak skrajnego, tak dla nich ekstremalnego. Takiego końca nikt z owej grupy nie mógł przewidzieć. To było niewyobrażalne. To było jak otwierająca scena rodem z hollywoodzkiego thrillera, nagły wstrząs, który sprawia, że siedzisz prosto na swoim miejscu, po czym stopniowo ujawnia się niezwykła, pokrętna fabuła. Czekasz na jakieś jej rozplątanie, rozwiązanie. Jednak ono nigdy nie nadchodzi. Nawet teraz dominuje poczucie, że do wyborczej układanki, tych politycznych puzzli brakuje jakiegoś istotnego fragmentu. Ten element to ... Steve Bannon - dowodzi Joshua Green i erudycyjnie dodaje.- Od Niccolò Machiavellego doradcy renesansowego florenckiego polityka Piera Soderiniego  po Karla Rove'a stratega prezydenta George’a W. Busha dzieje polityki bogate są w geniuszy, którzy knują spiski i prowadzą intrygi w imieniu swego władcy. Cienie majaczące za tronem, przebiegli totumfaccy potajemnie kierujący sprawami narodu -znana to historia. Jest to również częsty trop, którym podąża amerykańskie dziennikarstwo polityczne. Jeśli jesteś kandydatem na prezydenta bez genialnego stratega, media nierzadko ci go wynajdą. Napiszą o człowieku, któremu przypiszą wszystko. Wezmą to na siebie, aby namaścić kogoś, kogo nigdy nie znałeś. Stratedzy, świadomi tego narracyjnego przymusu, otwarcie walczą o taką pozycję. Jednak pomimo obsadzenia go w tej roli, Steve Bannon jest inną figurą. W każdym razie nie pasuje do tej politycznej szachownicy. Zresztą podobnie jak Trump jest z innej bajki. To nie był "typowy kandydat na prezydenta". W odróżnieniu od innych "strategów" pasowanych przez media, Bannon jest autentycznie genialnym ideologiem spoza politycznego mainstreamu. To z jednej strony outsider a z drugiej oportunistyczny biznesmen. Jego  niezwykła życiowa ścieżka przecięła się z karierą Trumpa dokładnie we właściwym momencie historii. Joshua Green ze szczegółami kreśli tę krętą drogę.

Całe lata Bannon szukał odpowiedniego naczynia, do którego mógłby przelać swoje populistyczno-nacjonalistyczny pomysły. Próbował to uczynić współpracując z działaczkami Tea Party. Nazwa tego kontestatorskiego ugrupowania dosłownie znaczy Partia Herbaciana lub Partia Herbaty. Jednak w moim gonzo-gnozo, kolejnym odcinku żarliwego, kolażowego reportażu z najważniejszych bieżących wydarzeń, nie dam wam zapomnieć, że polityka nie jest tym, czym się pozornie wydaje. TEA PARTY też ukrywa w sobie tajemne znaczenie. Jest to tak zwany notarikon, podstawowa kabalistyczna metoda pracy z tekstem, która traktuje wyrazy jako akrostychy. Mówiąc wprost, polega ona na  rozwijaniu poszczególnych liter wyrazu w kolejne wyrazy, tworzące jakie zdanie lub jego część.  TEA PARTY rozwijamy zatem do Taxed Enough Already Party czyli po polsku  Partia Już Wystarczająco Opodatkowanych. Steve Bannon chciał rozwijać swoją polityczna karierę przy pomocy tego ruchu społecznego, bo miał on program konserwatywno-libertariański (zachowawczy obyczajowo i wolnościowo gospodarczy). Poza tym wyrósł on na fali masowych protestów przeciwko administracji prezydenta George’a W. Busha, czyli przeciwko znienawidzonemu przez Bannona waszyngtońskiemu establishmentowi. Ostatecznie jednak nasz bohater ostatecznie "porzucił" słynną działaczkę Partii Herbacianej - Sarah Palin. Swoją drogą jest to bardzo barwna i nietuzinkowa jak sam Bannon postać w amerykańskiej polityce, pierwsza kobieta i najmłodsza osoba na stanowisku gubernatora stanu Alaska, była stanowa wicemiss, która łączy urodę z wykształceniem (skończyła m.in. dziennikarstwo), a w młodości pracowała jako rybak morski. Bannon zerwał też współpracę z inną znaną polityk z Tea Party Michele Bachmann, również w poglądach bardzo odległą od liberalnego głównego nurtu politycznego i medialnego, bo głośnego sceptyka w sprawie globalnego ocieplenia. Bachman twierdzi, że ta teoria to voodoo, nonsens i mistyfikacja. Przywołuję te dwie panie za książką Joshui Greena pt. "Devil’s Bargain" ("Diabelski pakt"), aby naszkicować pierwsze środowisko, w którym Steve Bannon przetestował swą strategię, zanim związał się na dobre i na złe z Donaldem Trumpem.

Kluczową dla niego kobiecą postacią w polityce, acz antybohaterką jego bajki, była jednak Hillary Clinton. Steve zaczął szybko budować skomplikowaną machinę, która miała zniszczyć jego wielkiego wroga. Marsz żony Billa Clintona do Białego Domu stanowił największe zagrożenie dla idei Bannona. To była główna przeszkoda dla wszystkich, których gospodarcze wierzenia i polityczne marzenia rozwijają się na prawo od centrum. Kiedy Hillary w 1998 roku, czyli w okresie "afery rozporkowej" z Moniką Lewinsky, zaczęła głosić swoją teorię "rozległego prawicowego spisku", konspiracji dążącej do zrujnowania jej i jej męża, była powszechnie wyśmiewana. Jednak nie myliła się w przypadku Steve’a Bannona. Zanim Clinton rozpoczęła kampanię w rok prezydenckim roku 2016, nasz bohater stanął właśnie na czele antyclintonowskich konspiratorów, którzy wszelkimi sposobami starali się utrącić waszyngtońską karierę Demokratów, by wprowadzić do Białego Domu politycznego outsidera - Donalda Trumpa. Z początku Bannon nie rozumiał jeszcze, że odnalazł w biznesmenie figurę, której szukał. Trump nie był bowiem tak zwanym "poważnym kandydatem", a poza tym nigdy by nie pozwolił, aby jakaś postać w stylu Carla Rove'a, który "wystrugał" Georga W. Busha,  kierowała jego zachowaniem. To było jasne od samego początku. Jednak Bannon wkrótce odkrył, że wielka osobowość Trumpa może zdemolować bariery hamujące innych polityków. Zaś pretendent do prezydentury ze swojej strony zdawał się rozpoznawać, że Bannon ma niezwykłą moc skupienia się na wyznaczonym celu, by, kierując się swoją niesamowitą intuicją polityczną, osiągnąć wielki sukces.

Bannon nie "stworzył" prezydenta Trumpa tak, jak Rove "wykreował" George'a W. Busha. Jednak  Trump na pewno nie zostałby prezydentem, gdyby nie Bannon. Kluczem było działanie razem. To ich podwójna, zdwojona moc i zasięg dały im energię oraz wpływy znacznie wykraczające poza to, co mogli osiągnąć samodzielnie. Każde studium o dojściu Trumpa do prezydentury musi się więc  nieuchronnie zmienić w analizę działań Bannona. Oczywiście jest to historia, której sam Trump nie lubi, ponieważ nie zawsze jest w niej główną postacią. W przeciwieństwie do jego buńczucznych twierdzeń, prezydenckie zwycięstwo nie było wywołanym przez niego trzęsieniem ziemi, ten polityczny wstrząs na szczytach władzy Trump nie zawdzięczał wyłącznie sile swej osobowości ani umiejętnościom biznesowym. Stał się on możliwy tylko dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności. Ta koincydencja była w dużej mierze możliwa dlatego, że Steve Bannon skonstruował pułapkę, w którą wpadła Hillary Clinton. Saga Bannona jest równie dziwna i nieprawdopodobna jak Trumpa. On jest jak kwiat, który wyrósł i zakwitł tylko w ściśle określonych warunkach. To czarna orchidea. Tak metaforycznie postrzega rolę swego bohatera autor książki "Diabelski pakt" Joshua Green. Czytam te słowa i w moim gonzo-gnozo, żarliwym, kolażowym reportażu z najważniejszych bieżących wydarzeń, próbuję odczytać sens tej przenośni. Czarna orchidea zwana jest kwiatem-kotem, albo nietoperzem, albo właśnie diabelskim kwiatem. "Głowa" tego florystycznego demona składa się z kilkunastu drobnych kwiatów, takiej samej liczby "wąsów" i czterech szerokich czarnych podkwiatków. Dwa z nich są łudząco podobne do rozpostartych skrzydeł nietoperza. Kształt, ale też czerń całej rośliny dają jej rzeczywiście mroczny, gotycki, wampiryczny wygląd. Jednak zapach - w kontraście do wyglądu - jest bardzo piękny. Tak dwoista to roślina, niezwykła, niejednoznaczna. Oto rola Steve’a Bannona. 

Niestety Donald Trump wyrwał Czarną Orchideę ze swej prezydenckiej donicy w Białym Domu. Bannon zakorzenił się z powrotem w "rodzinnej" antyglobalistycznej glebie: portalu Breitbart. Czy zwiędnie tam czy zakwitnie? Czarno to widzę. Jednak tym w przypadku nie musi to być pesymizm. Konieczne byłoby jednak wycięcie politycznej (((mimozy))) o nazwisku Jared Kushner. Jednak to już temat na kolejną analizę. Poczekam na rozwój wypadków w Stanach Zjednoczonych. Tym bardziej, że bardziej brakuje mi Bannona w Polsce, niż w amerykańskiej polityce. Czekam na kogoś, kto wykreuje autentycznego antyestablishmentowego prezydenta, a nie lalkowatą, marionetkową podróbkę. Jednak skoro nawet w USA graniczy to z cudem, to w III RP jest jak przejechanie po pijanemu na pasach zakonnicy w ciąży. Naprawdę! Polityczny krajan Sorosa Adam Michnik miał całkowitą rację.       

 5.       Resistance, Otpor, KOD i reszta. 

Globaliści to nie jest jedna grupa. Wprawdzie mają jeden plan- zniszczenie państw narodowych i wprowadzenie światowej synarchii, czyli hierarchicznego ustroju obejmującego całą Ziemię,  natomiast mogą się różnić metodami osiągniecia tego nadrzędnego celu. O tych różnicach właśnie pisze niemiecki dziennikarz śledczy Andreas von Rétyi w książce "George Soros. Najniebezpieczniejszy człowiek świata". Jego analizy i cytowane prace pozwalają na zrozumienie antytrumpowskiego (a przez analogię w Polsce anty-PiS-owskiego) ruchu oporu, który łączy tak -wydawało by się - różne i często oficjalnie zwalczające się środowiska. W rozdziale zatytułowanym "Ośmiornica: Gigantyczna sieć pod lupą" von Rétyi cytuje artykuł Neila Clarka. Ten dziennikarz lewicowego brytyjskiego tygodnika "New Statesman" zastanawia się dlaczego George Soros krytykuje politykę prezydenta George’a W. Busha.  Wedle Clarka możliwa jest tylko jedna odpowiedź: Soros nie krytykował celów Busha jako takich, lecz tylko drogę do ich osiągnięcia. Brytyjski dziennikarz zwraca uwagę na własną metodologię globalnego podboju wprowadzaną w życie przez (((kosmopolitycznego finansistę))), różną od zajadłej i niezdarnej wojennej młócki organizowanej przez teksańskiego "rednecka" (prymitywnego wieśniaka z amerykańskiego Południa) otoczonego przez "gang gorliwych neokonów" czyli (((neokonserwatystów))).  Soros zna lepszą drogę: uzbrojony w miliardy dolarów, garść organizacji pozarządowych i przychylność Departamentu Stanu USA potrafi obalać zagraniczne rządy, które nie służą biznesowi, zagarniając przy okazji aktywa danego kraju i otrzymując jeszcze podziękowania za swoją dobroć. Soros właśnie tego dokonał. - ocenia Neil Clark. Von Rétyi  zgadza się generalnie z tą analizą. Ma tylko jedno zastrzeżenie: Wyrażenie ‘garść organizacji’ nie powinno być (...) brane dosłownie, gdyż jak już wielokrotnie wspominaliśmy Soros dysponuje olbrzymią ich siecią, niezrównanym tworem, na który składają się filantropijne fundacje i organizacje dobroczynne o wyraźnie politycznych ambicjach. Autor monografii o George’u Sorosu opisuje modus operandi jego Open Society Institute (dziś Open Society Foundations), fundacji, która oficjalnie kieruje się bardzo szczytnymi ideami (promowanie demokracji, społeczeństwa obywatelskiego, praw człowieka, edukacji, społeczeństwa otwartego i pro-rynkowych reform społeczno-ekonomicznych), a w rzeczywistości prowadzącej działania sabotażowe, aż do podejmowania prób puczu wymierzonego w wybrane wrogie władze. Jak opisuje w kanadyjskiej gazecie "Globe & Mail" Mark McKinnon, w lutym 2003 roku Open Society Institute posłał 31-letniego wówczas aktywistę Gigę Bokerię do Belgradu w celu zbadania upadku  Slobodana Miloševicia na skutek działania grupy Otpor (później: CANVAS), serbskiego ruchu oporu. Chodziło przede wszystkim o przyjrzenie się temu, jak organizacja wykorzystywała ludzi z ulicy do spowodowania przewrotu. Wedle McKinnona fundacja Sorosa opłaciła w lutym tamtego grupie aktywistów Otpor podróż do Gruzji, gdzie prowadzili trzydniowe szkolenia, by nauczyć ponad tysiąc studentów, jak inscenizować ‘pokojową rewolucję’.

Ten scenariusz, przetestowany w Belgradzie, był potem realizowany w różnych państwach globu. Zastosowano go również na ulicach Warszawy i innych polskich miast przeciwko rządom Prawa i Sprawiedliwości. Dziennikarz śledczy Witold Gadowski ten Ruch Oporu w naszym kraju określił dowcipnie mianem ZBoWiD-u w nawiązaniu do kombatanckiej organizacji za czasów komuny czyli Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Według autora "Dziennika chuligana" jest to pospolite ruszenie byłych esbeków i oficerów wojskowej bezpieki z rozwiązanych WSI, byłej nomenklatury Platformy Obywatelskiej. PSL-owskiej ale także PZPR-owskiej. Pieniądze na działalność puczystów płyną właśnie - zdaniem Witolda Gadowskiego - od "finansisty-filantropa" George’a Sorosa.     

Głośna była w naszym kraju sprawa działań powiązanej z Sorosem Fundacji Otwarty Dialog. Jej lider Bartosz Kramek był autorem słynnego manifestu "Niech państwo stanie: wyłączmy rząd!" To klasyczny sorosowski schemat. Oprócz manifestacji plan przewrotu przewidywał inne działania: blokadę siedzib partii rządzącej, protesty przed prywatnym domami jej działaczy, wykorzystanie opozycyjnych władz samorządowych do akcji sabotażowych, "trolling" w realnej rzeczywistości (wyłączanie prądu w gmachach), rozbijanie jedności ugrupowania władzy, opór podatkowy ("Nie płacę na PiS"), przemoc prawna ("sędziowie nie mogą dobrowolnie oddać sądu partyjnym nominatom"), szeroka akcja edukacyjna (petycje, ulotki, informatory, oraz gadżety ośmieszające).

Bez prawdziwego zdiagnozowania niebezpieczeństw, bez próby ich realnego zneutralizowania, a nie tylko bajania w mediach "dobrej zmiany", bez autentycznej rozprawy z PRL 2.0. nie ma mowy o realizacji hasła "Make Poland Great Again", przy czym nasza wielkość jest znacznie bardziej odległa w czasie. Żeby Polska była Polską, musimy bezpośrednio nawiązać do II Rzeczypospolitej, jednocześnie opierając swoją przyszłość na doświadczeniach amerykańskich. Nie chodzi o to, aby być wasalem. W tej grze musimy odkryć Amerykę dla siebie. Ten kraj jest naprawdę taki jak Polska, tylko w innej skali.