W Wielki Piątek wierzący w Zmartwychwstanie Chrystusa uświadamiają sobie, czym w ich życiu jest Ofiara Zbawiciela.  

Intensywne przezywanie Męki Pańskiej nie ogranicza się jednak do czystej refleksji nad religijnym sensem cierpienia Syna Bożego.  

Doświadczenie bólu i utraty życia przez Najwyższą Istotę- zrodzoną a nie stworzoną, zdradzoną a nie strwożoną- to coś więcej niż zaduma.

Zaprosiłem do rozmowy Marcina Kornasa - autora książki "Święta blogerka Siostra Faustyna", aby zanurzyć się w mistycznych wizjach.  

Ironia, która jest dzisiaj najczęstszą reakcją na tego typu wyznania, wyzwala we mnie dodatkową energię, radość rozmowy o cudach.   

Epifanie czyli sensualne objawienia Chrystusa, których doświadczała polska mistyczka, są wyzwaniem dla współczesnego człowieka.   

Ćmiące światło przesądy, tak piętnowane przez oświeconych, żenują nawet wierzących, wiedzących, że należy odżegnywać się od guseł.    

Jednak zauważam, że rzekoma ciemnota  bywa bardziej nowoczesna, niż to, co się tylko wydaje najbardziej agresywnym progresistom.      

Ekran ludzkiego umysłu, na którym nagle pojawiają się duchowe iluminacje, żywsze niż w jakimkolwiek kinie z efektami 5D!  

Zjawiskowe sceny, których nie odda żadna technika obrazowania stworzona przez człowieka, stały się udziałem prostej dziewczyny.    

Ucieszyłem się, że Marcin Kornas znalazł współczesną formułę  prezentacji wyjątkowego życia świętej rodem z II Rzeczypospolitej.  

Skromną dziewczynę z małej wsi - Głogowca- autor przedstawił tak jakby była naszą rówieśniczką, obywatelką globalnej wioski www.     

Anna Golędzinowska, modelka, która dzięki "Dzienniczkowi" wróciła do Boga... z ziemi włoskiej, domu niewoli, napisała porywający wstęp. 

Bogdan Zalewski: Moim i państwa gościem jest Marcin Kornas, autor książki pod bardzo intrygującym tytułem "Święta blogerka siostra Faustyna". Witam Pana bardzo serdecznie w Wielkopiątkowy Wieczór.

Marcin Kornas: Dobry wieczór.

Słynna mistyczka jako autorka bloga? Co ma wspólnego "Dzienniczek" Heleny Kowalskiej z lat 30. XX wieku z osobistymi tekstami współczesnych internautów? 

Jest to też osobisty tekst, wtedy jeszcze siostry zakonnej. Gdyby zastanowić się nad tym, jak dzisiaj ktoś zapisywałby pewne swoje doświadczenia, to myślę, że byłaby to właśnie taka forma. Chyba, ten ktoś byłby tradycjonalistą. Wówczas chwytałby zeszyt i spisywałby sobie swoje myśli. Blog to jednak po prostu pamiętnik, a "Dzienniczek" był właśnie pamiętnikiem.

Ale zapisywanym właśnie w takich zeszycikach!  

Tak, w sześciu. Ona brała po prostu zeszyty szkolne, 32-kartkowe czy 64-kartkowe, i zapisywała po kolei jeden za drugim, linijkę za linijką. W zasadzie niewiele zmieniała. Po prostu "leciało to ciurkiem". To też  trochę tak jak na blogu: pisze się coś i to już jest na stronie i w zasadzie wiele się nie da zmienić. Można tylko reagować na komentarze, jeśli takie są. Chociaż na pewno to nie wyglądałoby tak  dzisiaj, bo siostry zakonne są jednak zobowiązane do różnych posłuszeństw. I takie natychmiastowe publikowanie tego, że "coś mi się objawiło" chyba nie byłoby możliwe. Jednak forma jest dość podobna.

Helena Kowalska spisywała swoje codzienne zdarzenia przeniknięte niecodzienną aurą, ale jak to się ma do twórczości sieciowej? Przecież blog to jest jednak specyficzny gatunek.

Mnie się skojarzyło niebo z Internetem. Każdy z nas zapytany, czym jest Internet, niby to wie. Jednak, kiedy głębiej się zastanowić, to coś jest, ale w zasadzie tego nie widzimy. Dostrzegamy tylko tego efekty,  bo się nam na komputerze coś pokazuje. I podobnie było u św. Faustyny. Ona oczywiście wierzyła w niebo i w to, że tam są święci, ale jak to działa? Pokazało jej się coś i ona nie wiedziała, o co chodzi? To dla są dla mnie dość podobne doświadczenia. W blogu linkuje się  różne strony i ona w pewien sposób też to robiła w swoim blogu-dzienniczku. Mamy odnośniki do  piekła. Są tam różne ciekawe obrazy. Ona to w pewien sposób połączyła w jedno.

A czy ten jej bardzo bogaty świat duchowy określiłby pan dzisiejszym terminem "rzeczywistości wirtualnej"? Czy to jest jednak za daleko posunięte?

Jest jedna różnica pomiędzy niebem a Internetem. Wirtualna rzeczywistość nie istnieje naprawdę.

To nierzeczywistość.

To są umowne rzeczy, nazywamy je światem.

Filozofowie mówią o świecie symulakrów, czyli rzeczywistości, która symuluje świat, a tak naprawdę nie ma swojego realnego odpowiednika.

W zasadzie przekładamy nasz prawdziwy świat na tamten wirtualny. Przecież gry tworzy na wzór naszego świata, dodając tylko elementy fantastyczne w wirtualnej rzeczywistości. Odpowiadają one czemuś,  co znamy, bo nawet jeśli to jest bardzo nasycone fantazją, jak fantastyka naukowa tworząca przecież nowe światy, to i tak, jeśli się temu przyjrzeć, jest to replika naszych światów. Niebo tym się różni od tej rzeczywistości, że ono istnieje obiektywnie, w sposób może dla nas niedoświadczalny, czy też rzadko doświadczany, ale mamy o tym inne świadectwa. Mamy przecież książki napisane przez ludzi, którzy wracali z niebiańskiej rzeczywistości i o niej opowiadali, więc niebo egzystuje obiektywnie, a Internet nie. Gdyby wyłączyć wszędzie prąd na świecie nie byłoby Internetu. Takiego zdarzenia raczej w niebie nie będzie.

Nieba wyłączyć się nie da.

Nieba nie da się wyłączyć, a komputery tak.

Pan, snując swoje porównania, wskazując na analogie "Dzienniczka"  św. Faustyny do świata naszej współczesnej komunikacji, podkreśla, że styl i treść świadectwa Heleny Kowalskiej jest jednak daleki od stylistyki tabloidów, brukowców. Jakie są te różnice?

Przede wszystkim jej staropolszczyzna i stosowane przez nią pojęcia. Faustyna była, jak się dowiedziałem, świetnym słuchaczem. Chodziła do szkoły w rejonach Polski, które były jeszcze pod dużym wpływami języka rosyjskiego, więc sposób formułowania zdań jest bardzo archaiczny, niewspółczesny. Dzisiaj się pisze krótkimi słowami, krótkimi zdaniami, w sposób bardzo oczywisty. U niej dochodzenie do pewnych treści wymagało dłuższych wywodów wiec to zdecydowanie nie odpowiada kryteriom dzisiejszych tabloidów.

W nawiązaniu do współczesnej terminologii blogerskiej: styl Twittera to nie była jej domena?

Zdecydowanie nie! (Śmiech). Choć jest trochę hasłowych, czy krótkich zdań, które usłyszała i zapisała.

Podkreślamy różnice pomiędzy "Dzienniczkiem" a brukowcami, ale moim zdaniem są takie fragmenty wyznań św. Faustyny, które można uznać za niemal tabloidowe. Zacytuję może takie znaczące słowa: Najtrudniej mi było odlewać kartofle, czasami mi się połowę wysypało. Kiedy powiedziałam o tym Matce Mistrzyni, odpowiedziała mi, że się pomału przyzwyczaję i nabiorę wprawy. Proszę przypomnieć, co się potem nieziemskiego stało z tymi ziemniakami?

Św. Faustyna się żaliła na te ziemniaczane obowiązki. Poszła do przełożonej i myślała, że ta jej jakoś pomoże, czy też zwolni ją z tej pracy. Niestety odpowiedź słyszeliśmy, więc Faustyna poszła do kaplicy i się żaliła Jezusowi: ja nie dam rady, więc jakoś trzeba zaradzić. Usłyszała: nic się nie martw, będzie dobrze". Wzięła więc ten wielki garnek i nagle zrobił się lekki. Kiedy go postawiła, żeby odcedzić te kartofle i otworzyła pokrywę, patrzy ...  a tam róże! Usłyszała: tę twoją ufność i te twoje wysiłki nagradzam różami. Pytanie, czy te róże pojawiły się obiektywnie, czy nie? Nikt inny tego nie zapisał. Jednak to było jej doświadczenie pomocy z nieba

Realnej...

Rzeczywistej pomocy. Widocznie garnek stał się dla niej tak lekki, jakby były w nim róże.

Zgodzi się pan, że to jest właśnie opowieść trochę jak z "Faktu" albo z "SuperExpressu?

Podejrzewam, że gdyby dzisiaj jakaś gospodyni domowa obrała ileś tam kartofli, miała ich pełny garnek, nagle podniosła pokrywkę zobaczyłaby róże, to natychmiast zlecieliby się fotoreporterzy, którzy chcieliby te cudowne róże sfotografować.

Ja sobie wyobrażam współczesnych paparazzi, którzy stoją przed klasztorem i próbują uchwycić ten fenomen.

Takich ciekawostek czy nadzwyczajności u niej nie brakowało. To były różne doświadczenia. Choćby z tym biednym na furcie, który przyszedł, chciał dostać miskę zupy, dostał ją i okazało się, że to Jezus stoi przed nią. Takie fotki byłyby ciekawe dzisiaj.

Właśnie, jaki jest ten Jezus św. Faustyny? Rozmawiamy w Wielkim Tygodniu. Jak on się objawia mistyczce?

Niemal przy każdym spotkaniu podkreśla: nie bój się, nie lękaj się tego, co się będzie działo. Nie bądź zaniepokojona przyszłością. Zawsze ją uspokaja. To jest takie braterskie podejście, poklepanie po plecach: bądź spokojna, wszystko będzie dobrze.

Mimo, że czasami troszkę ją strofował.

Zdecydowanie, ale najczęściej wtedy, kiedy ona popadała w wątpliwości, w takie marudzenie. Kiedy coś tam nie wychodziło i  ona sobie mówiła: to ja już tego nie chcę, w ogóle zostawmy to, po co to?  I wówczas Chrystus mówił: bądź odpowiedzialna, bo to, co tam piszesz, będzie czytane przez wielu i chcę, żeby oni usłyszeli mój głos, że są kochani, że ja jestem dla nich, że mają tylko do mnie przyjść i  żeby się mnie nie bali. W tamtych czasach szczególnie była duża zapora przed takim podejściem. Człowiek czuje się taki nieadekwatny, bo jak to tak? Tu jest największa świętość a ja mam przyjść i powiedzieć: dzień dobry, ja tutaj mam pewien problem?  Ma się nie bać, że za chwilę dostanie po głowie? A Jezus właśnie przekonuje: dokładnie tak masz do mnie przyjść - jak do przyjaciela-  i powiedzieć o wszystkim, a ja to już załatwię. Już ty się nie martw, tylko mi zaufaj. I tak naprawdę to jest przesłanie "Dzienniczka".

Gdybyśmy potraktowali "Dzienniczek" Faustyny jako wideo-bloga (vloga) czy foto-bloga, to jak się jej ten Chrystus ukazuje, tak obrazowo?

Wiadomo. Jeden wizerunek znamy.

Ten najsłynniejszy?

Tak, ten z Wilna, przy którego malowaniu była też Faustyna obecna. Dawała malarzowi instrukcje. Kiedy został już namalowany to i tak płakała. Narzekała, że to w ogóle ...

... się nie umywa ...

Nie umywa się do tego, co widziała: któż Cię namaluje tak pięknym, jakim jesteś? Chodzi o faktycznie piękno tego oblicza, tych oczu. Zresztą inni mistycy to podkreślają, że jest to takie kochane oblicze, oczy czyste i przenikliwe, ale nie osądzające, nie karcące mocno, jak to się czasem wydaje. Myślę, że on był taki naturalny, ludzki, bliski.

Ale czasami pokazywał się świętej Faustynie jako umęczony.

Tak, zdarzało się, że ukazał jej to, czym są nasze "nie!" wobec Niego, nasze  krzywdy innym ludziom czynione. To na nim się odbija, więc pokazywał, że jest umęczony...

W formie obrazu...

Jak wtedy, kiedy udała się na tańce, sprzeniewierzając się swemu powołaniu, mówiąc sobie: dajmy temu spokój.

Kusiło ją życie świeckie?

Normalnie, tańczyła z jakiś panem...

Jako młoda dziewczyna.

Planowała może małżeństwo i On wtedy  jej się pokazał. Chciał jej ukazać, jak to Go dotknie. To niekoniecznie znaczyło, że On naprawdę tak cierpi, tylko żeby do niej dotarło. Większość tych obrazów z "Dzienniczka", to tak naprawdę są obrazy dla niej, żeby ona odpowiednio odczytała coś, co On chce jej przekazać. To dość dobrze działało.

Takie obrazowe przypowieści, taka "Biblia pauperum", "Biblia dla ubogich". 

Właśnie. Obraz Chrystusa umęczonego, skrwawionego tak ją głęboko przejął, że natychmiast zostawiła to wszystko i poszła tam, gdzie On ją chciał zaprosić. Myślę, że to było świadome działanie. Zresztą na nas też bardzo mocno oddziałują obrazy, dlatego są billboardy, reklamy.

Chrystus działa w sposób nowoczesny.

Zawsze działał adekwatnie do czasu, w którym się ukazywał. Wtedy, w latach 30. XX wieku też wykorzystywał obrazy, słowa czy pojęcia które były zrozumiałe dla Faustyny. Myślę, że dzisiaj zrobiłby to trochę inaczej, bo już my mamy pewne pojęcia w głowie, których ona nie miała, ale trudno, żeby On się wtedy odwoływał do naszego stulecia. To byłoby bez sensu. Wtedy używał tego, co dla niej było dostępne i dlatego dla niektórych "Dzienniczek" jest tak trudny, bo trzeba to wszystko przełożyć na przedwojenne pojęcia. Ja się starałem się to trochę "przetłumaczyć" na XXI wiek. To jest taki duchowy GPS. To jest taki duchowy GPS i można do niego zerknąć. W swojej książce starałem się dać wskazówki w odpowiedzi na różne pytania np. czy Bóg się na nas gniewa, kiedy jest nam źle? Można do niej sięgnąć, a potem do samego "Dzienniczka" św. Faustyny.

Zapraszamy więc do duchowych smartfonów, metafizycznych GPSów, do lektury pana książki, i oczywiście "Dzienniczka". Bardzo panu dziękuję za tę rozmowę.

Dziękuję.