Zagadkowa jest dla mnie destrukcyjna siła tkwiąca w duszach tak wielu, często wybitnych, ludzi.

Anarchiczne, mroczne instynkty bywają najgłębszym źródłem uznanych systemów filozoficznych.  

Biografie tylu myślicieli, którzy stworzyli podwaliny współczesnej cywilizacji, są pełne lepkich plam.   

Ów ciągnący się za nimi, klejący się do nich cień to bardzo nieciekawe drugie „ja”, podłe i plugawe.     

Jako ludzie prywatni byliby inteligentnymi, acz złymi bohaterami rodzinnych oraz sąsiedzkich mitów.

Cichym tonem podawano by sobie o nich ploteczki puchnące o zmierzchu i blaknące wraz ze świtem.       

Zyskaliby być może jakąś lokalną sławę, momentalną i incydentalną, jak gwoździk wbity w oko widza.   

Absurd ich wegetacji przypominałby gabinet wytapetowany starannie kartami Biblii oraz pornografią.   

Grubiaństwo wypływałoby niespodziewanie spod ich przesadnie grzecznych, wiktoriańskich zwrotów.     

Nagłe wybuchy agresji zaskakiwałyby niewielu ich znajomych, niby pełen gazów gejzer w zagajniku.  

Obsesje seksualne byłyby wyłącznie słodko-gorzką tajemnicą ladacznic w lupanarach i konfesjonałów.

Zło nie wykraczałoby poza mały krąg, z prywatnym pentagramem w środku, hermetycznym centrum.      

Archonci kontr-cywilizacji! O, ministrowie antychrystowej infrastruktury wbrew sobie i przeciw nam!    

Dobrze jest dowiedzieć się, że to, co traktujemy często jak intelektualne powietrze, oddychając nim pełną piersią, nieświadomi jego prawdziwego składu, to nie jest wyłącznie niezbędna do życia naturalna mieszanka, ale także trująca mieszanina industrialnych wyziewów, śmiertelnie dla nas niebezpiecznych. Idee, które krążą wokół nas, zamienione w przezroczystą atmosferę epoki, mają często źródła w butlach i puszkach strażników obozu koncentracyjnego czyli nowej utopii, nieludzkiej antycywilizacji i kontrkultury. Wielkim odkryciem była dla mnie lektura biogramów zawartych w książce Benjamina Wikera i Donalda de Marco zatytułowanej „Architekci Kultury śmierci”. Autorzy – filozofowie i etycy - prezentując życiorysy znanych myślicieli, uczonych, pisarzy, działaczy społecznych, sufrażystek oraz zwykłych hochsztaplerów robiących za apostołów „nowego wspaniałego świata”, pokazują skąd pochodzimy – my konsumenci medialnej papki, kim jesteśmy – niewolnicy modernistycznych i postmodernistycznych dogmatów oraz dokąd zmierzamy – w swej bezrefleksyjnej masie prowadzonej na postronkach wprost do piekła metafizycznej Pustki, szyderczego Szeolu, ironicznego Inferno. W tych pustynnych przestrzeniach bez wymiarów nie będzie już żadnego stałego odniesienia, oprócz gwiaździstej figury Człowieka w jego dwóch odmianach: Panów i Niewolników, Nadludzi & Podludzi, Übermenschen & Untermenschen. Zza wielobarwnego parawanu idei reprezentowanych przez Schopenhauera, Nietzschego, Marksa, Darwina, Freuda, Rand czy Kinseya prześwituje – według mnie – ta sama postać, starożytna kokota – Gnoza. To ona powraca ze swymi herezjami o dwóch rodzajach ludzi - istotach duchowych (pneumatykach), czyli elicie zdolnej pojąć i ogarnąć boską wiedzę oraz istotach ziemskich, materialnych (hylikach lub psychikach), godnych pogardy  „niewiedzących”. Zanim dacie się zagonić do jednej lub drugiej kasty, zanim uwierzycie w swoją boską moc sprawczą, albo stracicie wiarę w swoje ludzkie prawa, pogrążając się w poczuciu bezsilności charakteryzującej niewolnika, obozowego „muzułmana”, przeczytajcie tę książkę, albo choć posłuchajcie uważnie mojej rozmowy z tłumaczką „Architektów”.