Cena, jaką Polska zapłaciła za II wojnę światową, jest niewymierna. Za dużo jest do policzenia, za mało chętnych do liczenia strat. Tylko nieliczni dociekliwi badacze, tacy jak dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, traktują rzecz tak poważnie, jak na to zasługuje. Jak meteor przez media przemknęła nie tak dawno wiadomość, że nasz kraj ma otwartą drogę do uzyskania od Niemiec ogromnych wojennych reparacji. Kostrzewa-Zorbas udowodnił bowiem, że idiotyczne zrzeczenie się przez PRL niemieckich odszkodowań wojennych nie zostało w ogóle zarejestrowane w Sekretariacie Generalnym Organizacji Narodów Zjednoczonych. Sumy są bajońskie, bo chodzi o prawie trzy biliony złotych. Artykuł na ten temat ukazał się na łamach tygodnika "W Sieci" i niestety nie został do tej pory na serio podjęty przez rząd III RP. Nie dziwię się postawie tych kompradorskich władz, które w pełni rządzą moim krajem po zamachu smoleńskim. Robią one bowiem wszystko, żeby ościenne państwa czuły się w końcu pewne, że spokój panuje w Warszawie po niebezpiecznych dla ich interesów rządach Prawa i Sprawiedliwości oraz prezydenturze Lecha Kaczyńskiego. Warto tutaj przypomnieć, że to właśnie profesor Kaczyński był na tyle odważny, by jeszcze jako włodarz Warszawy dokonać wyliczenia wojennych strat w stolicy.

Absurdem byłoby myśleć, że podobne działania nie były powodem zmasowanej kampanii przeciwko braciom Kaczyńskim sterowanej i z Berlina i z Moskwy. Niemcy na pewno nieźle przestraszyli tego warszawskiego bilansu, podobnie jak Rosja zawsze drżała o to, by nie musieć kiedyś płacić za mord w Katyniu. Stąd się brała obawa kolejnych władców na Kremlu, aby katyńska zbrodnia nie była nigdy uznana za ludobójstwo. Działaniom naszych wrogów się nie dziwię, bo prowadzą racjonalną politykę ze swojego punktu widzenia. Natomiast politycy w Polsce, którzy nie podejmują działań opłacalnych dla naszego kraju, a nawet próbują się im przeciwstawić, zasługują na miano zdrajców, tchórzy albo co najmniej głupców. Jednym z nich jest Stefan Niesiołowski, jeden z największych warchołów na Wiejskiej, przypominający sprzedajnych posłów w Rzeczypospolitej szlacheckiej. Pamiętam jak ten pyskacz z Platformy Obywatelskiej gardłował w Sejmie, że Katyń nie był ludobójstwem. Nie zapomnę jego podłych słów: "To była zbrodnia wojenna. Ludobójstwo to jest zagłada narodu. W historii do tej pory były dwa ludobójstwa: Holokaust i wielki głód na Ukrainie." W tym czasie PiS przygotował uchwałę o ludobójstwie polskich oficerów w 70. rocznicę agresji Sowietów na Polskę 17 IX 1939 roku.                

Łagodne traktowanie Rosji i Niemiec, prawnych spadkobierców Związku Sowieckiego i III Rzeszy,   przez władze III RP to sprawa do poważniejszych analiz niż ten mój felieton. Odkrycie powodów takiej słabości naszych politycznych pseudo-elit w odniesieniu do sąsiadów zarówno ze Wschodu jak i z Zachodu wymagałoby sięgnięcia do bardzo głębokich źródeł biograficznych, pewnie także tajnych archiwów bezpieki naszej i obcej. Jestem przekonany, że gdyby nie skuteczne mechanizmy szantażu albo korupcji Polska dawno podążyłaby w stosunkach z dwoma wojennymi agresorami drogą Izraela. Grzegorz Kostrzewa-Zorbas w wywiadzie dla "Frondy" podkreślił, że relacje Niemiec z "Izraelem, mimo okresowych różnic zdań i napięć, są jednak bardzo dobre, wręcz wzorowe. To się dokonało m.in. dzięki temu, że Niemcy z chwilą gdy wypłaciły odszkodowania, pozbyły się pewnego obciążenia historycznego." Podawana przez dr Kostrzewę-Zorbasa kwota trzech bilionów złotych wynika z oszacowania przeprowadzonego w latach 1944-47. Te stare rachunki krzywd wymagają weryfikacji. Według badacza nie policzono strat osobowych, wartości życia ludzkiego. "Doliczenie tych kosztów spowodowałoby bardzo wysoki wzrost sumy, o którą Polska może się ubiegać." - mówi nasz ekspert.          

Ypsylon z kropką niech będzie mottem dla wyjątkowych wysiłków. Ypsylon z kropką niech będzie mottem dla wjątkowch wysiłków. Rytmiczny, akcentowany refren pojawił się nagle w mojej głowie, gdy czytałem o tej wyjątkowej inicjatywie. Przypomniał mi się bowiem powtarzający się fragment "jazzującego" wiersza Edwarda Stachury zatytułowanego "Kropka nad ypsylonem": "pomóż wspomóż dopomóż wyjątku czuły/ odeprzeć tłumne armie reguły". To było jak nagły błysk w mym umyśle, iluminacja publicystyczna, której nie sposób do końca ująć w formy dyskursywne. Dlatego często w takich "nagłych wypadkach" posługuję się poezją, wspomagam się zdaniami o muzycznym rytmie i sensie nie wynikającym bezpośrednio z samego literalnego znaczenia. Mimo wszystko postaram się napisać o tym bardziej bezpośrednio. Niechby to nawet pobrzmiewało niedobrą poezją. Wzniosłość nie jest dzisiaj w cenie, ale czniam to. Niestety sytuacja naszego kraju powoduje, że ciągle trzeba szukać wyjątków przeciwko armiom reguły. Regułą jest bowiem beznadziejny konformizm. Osaczają nas - obywateli- armie cieni nieczułych na uroki osobistej wolności i państwowej niepodległości, ludzie miałcy i stłamszeni, zastraszeni i szarzy. A dowodzą nimi kieszonkowi szefowie i marszałkowie.

Tęskno mi do czasów prawdziwej polskiej suwerenności i szukam w naszej historii tradycji swobód indywidualnych. Męczy mnie w III RP chroniczna choroba braku lojalności wobec państwa polskiego, którego nie utożsamiam z obecnym reżimem rządzącym, oraz jednoczesna hołdownicza podległość charakteryzująca lwią część nadwiślańskiej populacji, uniżoność wasali wobec działającej na naszym terytorium antypaństwowej mafii polityczno-biznesowej. Nie mogę spokojnie patrzeć na to, jak sensowne działania mniejszości składającej się z osób przewidujących i ideowych spotykają się zwykle z cyniczną kontrakcją lub totalną cenzurą, absolutnym przemilczeniem. Chciałbym przy tym mocno zaakcentować, że moje poszukiwania w historii Polski właściwej perspektywy na dziś nie są wyłącznie próbą znalezienia istotnych bodźców czy inspiracji. To coś więcej, co porównałbym ze żmudną robotą archeologa zdzierającego bezwartościowe tynki ze ścian, aby odkryć pod nimi cenne freski, albo z delikatną pracą badacza palimpsestów, usuwającego z pergaminów nowsze warstwy czczych treści, by wyłoniły się starsze unikatowe pisma, lub też ze szpiegowskim rzemiosłem zwanym steganografią, polegającym, mówiąc w skrócie, na wykryciu sekretnych komunikatów w zwykłych na pozór tekstach.                            

Eureka! - zakrzyknąłem, kiedy połączyły mi się nagle w głowie dwa, wydawałoby się nieprzystające do siebie, tematy. Czymże innym jest zresztą moja rola - skromnego blogera, nie mającego ambicji dziennikarza śledczego - jak po prostu łączyć znane i dostępne powszechnie informacje w nowe i zaskakujące konfiguracje czy kompozycje, w założeniu jak najbardziej oryginalne i dające do myślenia, choćby tylko na zasadzie paradoksu. Tak się jakoś złożyło, że mniej więcej w tym samym czasie, kiedy czytałem informację o "reparacyjnej" inicjatywie dr Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa, wpadł mi w ręce gruby tom Krzysztofa Karpińskiego pt. "Był jazz. Krzyk jazz-bandu w międzywojennej Polsce". Książka jest wspaniałym hołdem dla naszej kultury muzycznej w Dwudziestoleciu, znanej niestety niemal wyłącznie specjalistom-muzykologom oraz największym pasjonatom. Piękne, bogato ilustrowane wydawnictwo, z dołączoną do niego płytą wywarło na mnie ogromne wrażenie. To prawdziwe kompendium fachowej wiedzy na temat muzyki jazzowej, która wbrew funkcjonującemu w Polsce stereotypowi nie była wrzaskliwym noworodkiem dopiero w latach PRL-u. Bowiem fenomen opisany przez Leopolda Tyrmanda, ponownego akuszera synkopowanej improwizacji, zrodził się już latach 20.

Niemiecka barbaria spod znaku połamanego krzyża i wschodnia dzicz posługująca się zbrodniczym symbolem sierpa i młota złamały kręgosłup, ucięły żywot i zmiażdżyły naszą jakże bogatą kulturę artystyczną, otwartą na nowoczesne światowe kierunki. Kiedy czytałem w książce Krzysztofa Karpińskiego o dżezmenach żydowskiego pochodzenia opuszczających hitlerowskie Niemcy i emigrujących do Polski miałem na końcu języka złośliwe pytanie, które chciałbym zadać wszystkim współczesnym poszukiwaczom legendarnego polskiego antysemityzmu: jak to się działo, że Żydzi z Zachodniej Europy uciekali do nas? Dlaczego nie wyjechali na stałe np. do Francji? Z jakiego powodu  zespół na światowym poziomie- orkiestra Ady’ego Rosnera robi furorę w tak rzekomo antysemickiej Polsce? Przecież ten znakomity big-band, założony około 1931 roku w Niemczech, mógł pogardzić na przykład takim Krakowem. Co zatem spowodowało, że po przekroczeniu właśnie polskiej, a nie innej granicy zdecydował się na występ w krakowskiej "Cyganerii", tak lokalnym lokalu tanecznym? Orkiestra Rosnera to było nie byle co, bo grała muzykę stricte jazzową, o rodowodzie amerykańskim, swingowym, zaskakującą nowatorskim składem instrumentów, oraz ogromną dynamiką, w stylu hot.

Zapoznając się szczegółowo z zawartym w książce Krzysztofa Karpińskiego "Krzyk jazz-bandu" bogatym leksykonem polskich muzyków przedwojennych oraz ich losami podczas niemieckiej i rosyjskiej okupacji, myślałem cały czas o bilansie strat ludzkich, który powinniśmy jak najszybciej podsunąć pod nos spadkobiercom okupantów, skoro ci ostatni świadomie i celowo, z całą bezwzględnością wycinali w pień nasze elity. Dlaczego mamy się godzić na to, że dwa barbarzyńskie ościenne państwa, które przez lata swojej przeklętej historii nie przyswoiły sobie cywilizowanych metod współżycia z sąsiadami, i co jakiś czas wpadały ataki wariacji  i zresztą nadal -jak Rosja Putina- popadają w obłęd, mają pozostawać bezkarne? Wystawmy dzieciom i wnukom teutońskich zbirów i komuszemu tałatajstwu rachunek za ich amok, podliczmy koszt ludobójczego szału tych szumowin i zmuśmy ich do zapłaty zaległego długu. Dr Kostrzewa-Zorbas udowadnia, że to nie są żadne mrzonki, że to możliwe na podstawie przepisów prawa międzynarodowego. Rzecz jasna za wielkimi liczbami zamordowanych obywateli II Rzeczypospolitej, za litaniami nazwisk zabitych kryją się wyjątkowe, indywidualne ludzkie tragedie, lecz trzeba też pamiętać o generalnej stracie, która dotknęła nasz kraj.

Gdyby nie zostali zamordowani, jak kwitłaby jazzowa Polska? Zygmunt Białostocki - pianista, aranżer, kompozytor, autor tekstów - zginął w getcie warszawskim w 1942 lub 43 . Leon Boruński - pianista i kompozytor- zginął w Otwocku w dokonanej przez hitlerowców egzekucji pensjonariuszy sanatorium. Stefan Bucholc - pianista i kompozytor - zginął w 1944 w powstaniu warszawskim. Kazimierz Englard - multiinstrumentalista, dyrygent, kompozytor, aranżer - zginął w 1942 w Warszawie, zastrzelony prawdopodobnie przez wartownika w al. Szucha. Stanisław (Samuel) Ferszko - pianista i kompozytor - zginął zamordowany przez hitlerowców w 1942. Arkady Flato - skrzypek, wiolonczelista, aranżer- zginął w Treblince w 1942, lub w obozie pracy w Trawnikach w 1943, albo popełnił samobójstwo w warszawskim getcie. Adam Furmański - klarnecista, trębacz, dyrygent - został zamordowany w Treblince prawdopodobnie w 1943. Artur Gold - skrzypek i kompozytor - zginął z rąk hitlerowców w 1943. Tadeusz Górzyński - skrzypek, dyrygent i kompozytor- zmarł na tyfus w Majdanku w 1942. Leon Haber - pianista i kompozytor- w czasie wojny pracował w krakowskiej fabryce Oskara Schindlera, prawdopodobnie zginął w czasie Holokaustu. Lista ofiar jest długa. Te puste miejsca wyją.                 

Instrumentaliści, twórcy szlagierów, artyści dużego formatu. Zygmunt Heyman - saksofonista, akordeonista, perkusista - zginął podczas okupacji hitlerowskiej. Leonard Ilgowski - kompozytor, saksofonista i klarnecista - po wkroczeniu wojsk niemieckich do Wilna w 1941 prawdopodobnie został zamordowany w Ponarach. Zygmunt Jaroszewski - puzonista - prawdopodobnie w 1943 w stanie depresji popełnił samobójstwo, wyskakując z okna mieszkania w Warszawie. Jakub Kagan - pianista, kompozytor, aranżer - w czasie okupacji znalazł się w getcie, zamordowany w 1942. Szymon Kataszek - kompozytor, pianista, dyrygent i aranżer - z warszawskiego getta trafił na Pawiak i został rozstrzelany w 1943. Leopold Wojciech Kronenberg - gitarzysta- zginął w 1944 w potyczce z Niemcami pod Bokowem na Kielecczyźnie. Henryk Pewzner - pianista, kompozytor, dyrygent - został zamordowany przez hitlerowców. Bronisław Stasiak - trębacz, akordeonista, band-leader - w 1943 przetransportowany z Auschwitz do obozu w Buchenwaldzie i tam prawdopodobnie zamordowany. Zbigniew Stępowski -pianista, akordeonista, saksofonista, aranżer - zginął 1 VIII 1944, w pierwszym dniu powstania warszawskiego. Takie są te nasze zaduszki jazzowe, "dzięki" niemieckiej Kulturkampf!              

Epitafia nagrobne to mało. Nie taki cel mam przed sobą improwizując tę publicystyczną jazzową kompozycję funeralną. Kultywowanie pamięci o zgładzonych wybitnych, utalentowanych ludziach nie wyczerpuje dbałości o naszą uśmierconą tradycję i kulturę. Chodzi mi też o inną, bardziej asertywną pamięć. Ci, którzy dokonali zbrodni na polskich obywatelach powinni zapamiętać raz na zawsze, że nie odpuścimy im żadnej agresji. Nie może być tak, żeby każda taka zbrodnia na narodzie w ostatecznym bilansie opłacała się ludobójcom. Czym bowiem za zbójeckie czyny wobec Polski odpowiedziały takie Niemcy, dziś najbogatszy i znów najbardziej butny kraj w Europie? Gdyby tak nasi pouczający nas i traktujący z wyższością sąsiedzi, którzy po wojnie otrzymali ogromną amerykańską pomoc i właściwie zyskali bezkarność, zobaczyli teraz wielobilionowy rachunek za swoją podłą, mroczną przeszłość, przestaliby nas wciąż stawiać do kąta. Jesteśmy to winni straconym, zakatowanym, zamęczonym mieszkańcom naszej jedynej ojczyzny z prawdziwego zdarzenia - w pełni suwerennej II Rzeczypospolitej. I tak stoi mi przed oczyma los muzyków, którzy w mojej ukochanej Polsce rozwijali nurt jazzowej improwizacji, zakazanej przez ówczesnych wrogów wolności w Berlinie.              

Łatwość, z jaką wciąż godzimy się na własną niższość, poraża mnie. W ten sposób potwierdzamy tylko słuszność ludobójczej strategii naszych największych wrogów: wystarczy Polsce odciąć głowę, czyli wybić do nogi elitę, a Polacy nie podniosą się przez długie lata, jeśli w ogóle. Czy niewolnicza natura jest efektem tej narodowej dekapitacji? Musimy się sami wyzwolić z tego kompleksu niższości. Trzeba, byśmy sobie uświadomili, że skazując się na podrzędność współdziałamy z okupantami.   Kultywuję pamięć o II Rzeczypospolitej nie po to, by idealizować tamtą epokę, czy oddawać się nieznośnemu, niemęskiemu sentymentalizmowi. Po prostu wskazuję na prawdziwie europejskie wzorce, którym dochowywaliśmy wierności w naszym kraju w czasie, gdy państwa tak szczycące się swoją kulturą i potęgą, zapadały się coraz głębiej w grząskie, barbarzyńskie bagno. Po wypominkach i kadyszu za dusze zmarłych artystów dawnej Polski, należałoby teraz sporządzić bilans prawdziwie cywilizowanych miejsc obróconych u nas w perzynę jak starożytny Rzym przez dzikich Germanów i Hunów. W samej Warszawie działały liczne przed wojną lokale rozrywkowe na najwyższym poziomie. Wizytówka "Paryża północy" nie była żadną przesadą. Ktoś nam ten nasz Paryż zburzył, czyż nie? I co?

Kiedy Niemcy zapłacą nam w końcu za takie choćby zdewastowanie "Adrii", prawdziwego kombinatu gastronomicznego, pięknego nocnego lokalu z wnętrzami urządzonymi przez naszych ówczesnych młodych architektów pod kierunkiem Edwarda Seydenbeutla? Gdzie są niemieckie pieniądze za zrujnowaną "Esplanadę"? A czemuż nie zażądać odszkodowania za zrujnowanie lokalu "Paradis", pięciopiętrowego budynku, tak chętnie odwiedzanego przed wojną przez młodzież żądną jazzowych wrażeń? Mamy się pogodzić z faktem, że rewelacyjna "Wielka Rewia" ot, tak sobie nie przetrwała wojny? Wybieram tylko poszczególne utracone stołeczne miejsca z kart świetnego przewodnika Krzysztofa Karpińskiego, bo one wszystkie były wjątkowe! Może doczekam wjątkowch władz w III RP, które będą się odwoływały nie tylko do symboliki II RP, ale także będą kontynuować tamten model państwowej suwerenności. Wystawmy w końcu Niemcom nasz wojenny rachunek. Potrzeba nam asertywności, ba! dziś trzeba nam dzikości. Jak pisała Maria Pawlikowska - Jasnorzewska: "Mówisz, że jazz band jest dziki/ że płacze jak wicher w kominie/i że cię przeraża/ to minie/nuty życia czyż nie są dzikie/życie jest zamętem i krzykiem/ przecież przyszliśmy na świat wśród takiej/ muzyki".