Paweł Poncyljusz (L), Elżbieta Jakubiak (C) i Marek Migalski (P) ze sztabu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego oraz młodzi sympatycy PiS śpiewają piosenkę Johna Lennona "Give peace a chance" /Radek Pietruszka /PAP

Należę do grupy Polaków od ponad pięciu lat politycznie nieprzejednanych, to znaczy nieskłonnych do żadnych ideowych ustępstw i zgniłych kompromisów. Nie ukrywam też, że aż taka moja nieugiętość i nieustępliwość jest właśnie dosyć świeżej daty. Ta cezura czasowa jest bardzo konkretna: to 10 kwietnia 2010 roku, dzień ciemny jak noc. Smoleńsk  przeorał moje życie i pozostawił w nim rów nie-do-zasypania. Nie są w stanie tego uczynić  żadni ‘polityczni kopacze’ ani publicystyczni 'zakopywacze'. Zostawmy jednak w spokoju szemrane grupy politykierów i ich propagandzistów, skupmy się na argumentach ludzi uczciwych. Za takiego dziennikarza uważam od lat Grzegorza Jasińskiego, mojego radiowego przyjaciela z RMF FM, jednocześnie blogera portalu rmf24.pl.    

Inspiracją dla tego wpisu jest felieton Grzegorza zatytułowany "Kto naprawdę boi się PiS? Ręka do góry!". Jasiński - jeden z najrozsądniejszych i najbardziej racjonalnych ludzi jakich znam- próbuje przekonać "panicznych" wyznawców sekty Anty-PiSa, że ich dziki szał może okazać się pozbawiony podstaw, bo anachroniczny. Dlaczego? Po wyborach bowiem -jak z nadzieją pisze felietonista - runąć może dotychczasowa  salonowa narracja. Jasiński chce ufnie patrzeć w przyszłość i już widzi oczyma duszy dobre rządy Prawa i Sprawiedliwości. A co to znaczy to dobre rządzenie? Otóż ugrupowanie, które wkrótce przejmie po wyborach stery władzy to winien być PiS umiarkowany, ale stanowczy i merytoryczny, który nie da się wpuścić w pułapkę jak z lat 2005 - 07. Tylko jak to zrobić?          

Ekstremizmy’ powinno się - zdaniem Autora tekstu- na razie raczej wyrugować. Jasiński nie pisze o tym wprost, a aluzyjnie sugeruje. PiS rozliczeniowy, ‘mówiący ciągle o Smoleńsku, korupcji, lustracji, in vitro i układach’ jest tak naprawdę marzeniem wszystkich tych, którzy chcą, by nic w kraju się nie zmieniło. Taki PiS, nawet zwycięski i rządzący, pozostanie łatwym obiektem ataków. - martwi się publicysta, dlatego proponuje odłożenie rozliczeń na późniejszy czas, kiedy już w końcu przekonana do partii Kaczyńskiego publiczność sama ich zażąda. A wtedy i sprawie Smoleńska, i korupcji, i zaniedbań w polityce historycznej będzie się można uważniej przyjrzeć. - namawia do ostrożnej, etapowej  strategii autor blogowego wpisu "Kto naprawdę boi się PiS? Ręka do góry!".


Ma jednak były premier Jarosław Kaczyński twardy orzech do zgryzienia ze swoim twardym elektoratem. Jasiński zauważa problem PiS-u bezzębnego, upupionego, wystraszonego każdym medialnym atakiem i dlatego proponuje zręczne manewrowanie między sprzecznymi oczekiwaniami, omijanie Scylli zbytniej łagodności i Charybdy nadmiernej ostrości:  Po prawej stronie są silne, związane ze zmianą władzy oczekiwania, sztuką będzie takie wyważenie proporcji, by i wilk był syty i owca cała. Mnie to pachnie jednak fortelem w stylu: przebrały się wilki w owcze skóry i wchodzą do stada baranów, aby je pobekiwaniem doprowadzić w końcu do wycia. Ironizuję, bo mam już dość tych PiS-owskich makiawelizmów z ‘chowaniem Macierewicza oraz kneblowaniem Smoleńska'.    

Antoniemu Macierewiczowi poświęciłem poprzedni wpis, w którym napisałem wprost, co sądzę o jego opluwaczach. Natomiast pseudo-strategom Prawa i Sprawiedliwości ‘ocieplającym’ na siłę, reaktywnie,  medialny wizerunek ugrupowania dedykuję aktualny felieton. Zagrywkę z wystawianiem Jarosława Gowina w charakterze 'najbardziej prawdopodobnego ministra obrony narodowej', po to by 'przykryć' nagłośnione i zmanipulowane przez telewizyjnych i prasowych cyngli wypowiedzi Macierewicza w USA, uważam po prostu za żenujący spektakl, ale nie tylko. Z ogromnym niepokojem obserwuję takie zgrane fortele, te propagandowe ukłony w stronę realnych medialnych wrogów oraz wszelkie podchody ku wyborcom żyjącym w mitologicznej krainie 'Centrum'.        


Po 10 kwietnia 2010 roku nie mogłem zdzierżyć podobnego fałszu, tych kontr-skutecznych działań dyktowanych przez pijarowskich strategów PiS-u, którzy tuż po porażce Jarosława Kaczyńskiego w starciu z Bronisławem Komorowskim w wyborach prezydenckich okazali się zwykłymi renegatami. Przy czym słowo 'renegat' nie należy traktować jak politycznego eufemizmu, bo nie chodzi o zwykłą zdradę lidera, deficyt lojalności wobec 'wodza'. Tu nie szło o banalną zmianę szyldu partyjnego. Po Zbrodni Smoleńskiej, jakkolwiek by ją traktować, czy jako realny masowy mord na przeciwnikach, czy zbrodnię zdrady stanu w postaci spiskowania z obcym satrapą przeciw głowie własnego państwa, nie może być już mowy o prowadzeniu w Polsce salonowej polityki, traktowanej li tylko jako rodzaj marketingowej zagrywki i gry gabinetowej.             

Rozsądny Jarosław Gowin nosi według mnie niezatarte piętno politycznego 'realisty', sejmową smoleńską plamę. Jako  minister z Platformy Obywatelskiej w 2012 roku głosował przeciwko uchwale Prawa i Sprawiedliwości: 'w sprawie zobligowania przedstawicieli władz Federacji Rosyjskiej do oddania Polsce dowodów katastrofy z dnia 10 kwietnia 2010 roku, pozostających na terenie Federacji Rosyjskiej, a będących własnością Rzeczypospolitej Polskiej.' Od pięciu lat śledzę uważnie zachowania polityków w Polsce i oceniam ich głównie według smoleńskiego kryterium. Podobnie jest z dziennikarzami - ich słowa i gesty w reakcji na tę tragedię są dla mnie najważniejsze. Inne sprawy są wtórne. Możemy się -jak to się mówi- ‘pięknie różnić’ w pozostałych kwestiach.       

Zasadniczy podział w naszym kraju biegnie moim zdaniem wzdłuż smoleńskiej ścieżki lotu tupolewa. Mogę być znów określany mianem obsesjonata, diagnozowany jako paranoik, przezywany 'oszołomem' i 'smoleńszczykiem'. Czniam to! Polska od pięciu lat egzystuje w świecie nierzeczywistości i po prostu musimy rozproszyć tę smoleńską mgłę. Będę to powtarzał tak długo jak Katon Starszy, kończący każdy swój oratorski popis słowami: 'Ceterum censeo Carthaginem delendam esse'. Po łacinie znaczy to 'Poza tym uważam, iż Kartagina powinna zostać zburzona'. Możemy się spierać o stawki podatkowe, wiek emerytalny, edukację sześciolatków, katechezę w szkołach, umowy śmieciowe, gender i związki partnerskie, ale -powtarzam- Smoleńsk musi być rozliczony!          

Efektem fałszywego ocieplania wizerunku może być partyjna czy personalna porażka, tak jak to było w przypadku Jarosława Kaczyńskiego- kandydata Prawa i Sprawiedliwości na urząd prezydenta. Może zabrzmi to nieszczerze, ale ten partykularny wymiar klęski mniej mnie obchodzi. Wbrew epitetom, które pojawiają się pod moimi artykułami, nie jestem żadnym PiS-owcem. Nie było PiS-u, byłem ja. Miałem swoje poglądy i dawałem im wyraz, także w głosowaniach. Może też nie będzie Prawa i Sprawiedliwości, jak zniknęło z mojego pola widzenia szereg wcześniejszych ugrupowań, z którymi sympatyzowałem, i też - jak przypuszczam- poradzę sobie jako polski obywatel i wyborca. Także moje uznanie dla Jarosława Kaczyńskiego nie znaczy, że modlę się do jego wizerunku. To nie jest idolatria.               

Byłbym wdzięczny moim krytykom, gdyby aż tak bardzo nie upartyjniali sporów ze mną i nie personalizowali polskiej polityki. Szyldy ugrupowań i nazwiska działaczy są tylko znakami i świadczą - przynajmniej w moim przypadku - o głębszej przynależności i bardziej subtelnej tożsamości indywidualnej. Partia może się nazywać tak czy owak, na jej czele może stanął ten czy ów, to są sprawy bez znaczenia. Zaryzykowałbym nawet dość przewrotną hipotezę, że realne są tak naprawdę państwowe i obywatelskie idee, które znajdują sobie takich czy innych akcydentalnych wyrazicieli i działaczy wprowadzających je w czyn. To taki mój filozoficzny realizm pojęciowy. Np. idea niepodległości Polski wciąż zachowuje żywotność dzięki PiS-owi. Śmiem twierdzić, że dzieje się to wbrew pozostałym ugrupowaniom.           

Absolutne prawdy nie mają się jednak nijak do realnej  polityki, dlatego powyższe opinie trzeba jednak traktować jako swego rodzaju idealizację. Prawo i Sprawiedliwość jako ucieleśnienie współczesnej myśli niepodległościowej nie ustrzegło się oczywiście wielu poważnych błędów tak w postaci zaniechań jak i zbytniej spolegliwości. Wielką pomyłką w mojej opinii było sygnowanie przez Lecha Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego. Wprawdzie jestem w stanie wyobrazić sobie pod jaką skrytą presją był ówczesny prezydent, skoro ta jawna - polityczna i medialna - była tak potężna. Jednak podpis pod traktatem ograniczającym polską suwerenność, choć złożony po długiej zwłoce, cały czas wywołuje furię narodowców, oskarżających Kaczyńskiego o zdradę państwa.              

Cena tej spolegliwości jest wysoka, bo wciąż pewna grupa Polaków uznających niezawisłość Polski za priorytet nie jest w stanie uwierzyć w szczere intencje Prawa i Sprawiedliwości. Wciąż ten zbuntowany elektorat stanowi rezerwuar dla różnych prawicowych efemeryd, które odbierając głosy 'umiarkowanym' zwolennikom suwerenności, oddają tak naprawdę władzę partiom kompradorskim. Dzieje się tak mimo to, że PiS świeci prawdziwym niepodległościowym przykładem na tle pozostałych partii. Dla nich polskość to nienormalność i murzyńskość, których należy się w końcu wyrzec, albo anachronizm w dobie korporacyjnej globalizacji. Czy o polską rację stanu lepiej niż PiS dba Platforma Obywatelska - poddająca się dyktatowi Berlina czy Moskwy?          

Zaraz pewnie odezwą się tu dyżurni antyklerykałowie, mentalni bolszewicy, którzy będą dowodzić, że rządy PiS oznaczać będą dyktaturę Watykanu. I - w pakiecie- także  Waszyngtonu. Jakkolwiek żenująca jest dla mnie polemika z takimi wypowiedziami, przypomnę casus Stanisława Wielgusa, kiedy papież Benedykt XVI przeniósł go na urząd arcybiskupa metropolity warszawskiego. Lustracja za rządów braci Kaczyńskich nie ominęła Kościoła, w tym papieskich nominatów. Z kolei Obamowski reset relacji z Putinowską Rosją powinien być poważną nauczką dla najwierniejszych polskich sojuszników Waszyngtonu! Czy będzie? Daję szansę prawdziwemu Prawu i Sprawiedliwości, bo chcę gorąco zniechęcić do popierania cacy-PiS-u. Poza tym uważam, że Smoleńsk powinien być wyjaśniony i rozliczony!