Motto:  "Czego nam teraz potrzeba, to czynów — czynów." Powtarzając ostatnie słowo, pan Władimir położył biały palec wskazujący na brzegu biurka.

"Tajny agent" - powieść Josepha Conrada z 1907 roku.

Trzecia wojna światowa wisi na włosku! Putin tego przecież  Erdoganowi na pewno nie wybaczy! Nie on! - pogalopowały natychmiast patataj-patataj tabuny publicystycznych Jeźdźców Apokalipsy, po tym jak tureckie myśliwce zestrzeliły rosyjski bombowiec. A ja kolejny raz nadziwić się nie mogłem tej putinofobii, owej - nie waham się napisać - jednostce chorobowej, którą łączę z innymi nerwicowymi reakcjami, takimi jak arachnofobia to jest lęk przed pająkami, czy agorafobia, czyli strach przed przestrzenią (albo obawa przed reakcją spółki Agora). Pół żartem, pół serio - jako niepoprawny realista w ocenie możliwości kremlowskiej satrapii, tego kolosa na nogach z plasteliny - zacząłem wieszczyć nową wojnę krymską, w analogii do tej z XIX wieku.              

"Umiarkowanym" i "ostrożnym" publicystom, którzy na każdą  zmarszczkę na marsowym obliczu kagiebisty na Kremlu, reagują panicznym strachem, dedykuję pamięć o tamtym wydarzeniu. Przepotężny carski reżim dostał wtedy srogie baty od imperium osmańskiego i jego europejskich sprzymierzeńców. Wojnę w latach 1853-1856 wywołała Rosja i przegrała z kretesem, bo starła się z przeważającymi pod względem technicznym i organizacyjnym wojskami Zachodu. Historycy podkreślają przy tym, że Moskowia została pokonana także przez własną korupcję i plagę kradzieży zarówno w administracji cywilnej jak i wojskowej. Wypisz wymaluj jak w obecnym państwie Putina rozkradanym przez "siłowików" i zaufanych oligarchów. Bo Rosja to zawsze Rosja.  

Rosja, ta zakała świata, nie od dzisiaj istnieje w swoim przeklętym kształcie  tylko dzięki dobrej (dla mnie -złej) woli. Gdyby nie pomoc płynąca z Zachodu i przymykanie oczu na wszelkie draństwa carskiej, bolszewickiej i neo-sowieckiej dyktatury już dawno moglibyśmy tu w Polsce oraz w Europie Środkowej i Wschodniej odetchnąć z ulgą. Albowiem za sąsiada mielibyśmy jakieś normalne państwo, mniej lub bardziej asertywne, sprawiające mniejsze, albo większe kłopoty, jak to jest w rywalizującej ze sobą międzynarodowej wspólnocie, ale nie regularnego bandytę - grube i niezdarne monstrum o niezbornych ruchach, które samym swoim cielskiem przestrasza sąsiadów. Choć jego ambicje są tylko śmieszne. I groteskowe są jego pretensje. Każdy to widzi i ... ?         

Erdogan jako jedyny pokazał w końcu tupeciarzom ich miejsce w szeregu. Prezydent Turcji jakoś nie przestraszył się srogiego lica Władimira Władimirowicza. Bo Recep Tayyip Erdogan to nie jest jakiś tam "ruski bizesmen" Oleg Deripaska kulący się przed wzrokiem "cara". Pamiętacie słynną scenkę sprzed lat? Putin siedzi za stołem jak basza i strofuje swych "bojarów":  Dlaczego wszyscy pochowaliście się jak karaluchy przed moim przyjazdem? Po czym rozkazuje swemu Deripasce podpisanie niekorzystnych finansowo umów i każe sobie oddać długopis. Takie ustawki, Wowa Groźny może sobie robić u siebie oraz wobec tchórzy zza granicy, którzy mu na to pozwalają. Obrzydzenie wywołują we mnie zawsze umizgi wobec tej groteskowej postaci. Ale kto niby ma mu się opierać. No, kto?      

Czy może "prezydent Europy" Donald Józefowicz Tusk? Albo "francuski donżuan" na skuterku François Gérard Georges Nicolas Hollande? Czy też niemiecka caryca Angela Merkel, którą kagiebista postraszył kiedyś labradorem? No, nie żartujmy! Naszym zachodnim światem politycznie kierują lebiegi, tchórze, koniunkturaliści i karierowicze. A nad nimi pieczę sprawują i czapę trzymają wielkie tuzy światowego biznesu, samozwańczy baronowie wielkiej finansjery oraz wszechwładne loże globalistów. Nie dziwcie mi się więc, że każde odstępstwo od tej niepisanej reguły budzi moją radość, nawet jeśli są to tylko emocje bez realnego pokrycia, będące wyrazem mojej romantycznej natury i wolnościowego temperamentu. Traktujcie to jako cechę Polaka. Tak, Polaka.         

Kibicuję więc Turkom z całego serca mego i z całej sarmackiej duszy. Prezydent Recep Erdogan w nosie miał pohukiwania "Putlera". Każdy powinien szanować prawo Turcji do obrony jej granic - podkreślił z dumą, odpowiadając Kremlowi wprost, że rosyjski samolot był ostrzegany dziesięć razy w ciągu pięciu minut, bo zmierzał w kierunku granicy Turcji, aż został zestrzelony w ramach interwencji podjętej przez tureckie F-16. Na dowód turecka armia udostępniła nagranie z ostrzeżeniami dla rosyjskiego bombowca Su-24. Ruski nawigator oczywiście uparcie powtarza, że nie było żadnych ostrzeżeń, a jego niewinna maszyna nie wleciała w turecką przestrzeń powietrzną. Jestem pewien, że oba państwa będą trzymały się własnych wersji i trudno będzie je zweryfikować. 

Agnostycyzm to dziennikarska filozofia, którą przykładam do tego i podobnych wydarzeń. Reprezentuję bowiem pogląd, że niemożliwe jest całkowite poznanie rzeczywistości politycznej i militarnej w przypadku takich incydentów, zwłaszcza w czasach wprost niesłychanych możliwości manipulowania ludzką percepcją i emocjami. Podkreślam więc, że nie chodzi mi o to jedno epizodyczne - według mnie - wojenne zajście. Interesują mnie jego efekty. Ważniejszy jest rezultat psychologiczny. Oto butny hucpiarz Putin dostał w końcu od kogoś po nosie. Bezcenny jest też dla mnie widok końskiej twarzy szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa, przeżuwającego wizerunkową porażkę jak zgniły obrok. Wojować z Turcją nie zamierzamy - łagodził minister Putina.  

Lokaje Kremla - także w Polsce - nie mogą chyba jeszcze otrząsnąć się z szoku! Jak to możliwe, żeby wszechmocnemu Imperium ktoś wyciął taki numer? Wielki Władimir nie zamierza żadnego Turka, sprzymierzeńca terrorystów, topić w kiblu? Gdzie się podziała ta retoryka rodem z rynsztoka? Gdzież to się schował morderca tygrysów własnymi rękoma? Gdzie odjechał ten miedziany konny jeździec z obnażoną klatą? Pozostały tylko telefoniczne żale? Siergiej Ławrow poskarżył się w rozmowie ze swoim amerykańskim odpowiednikiem Johnem Kerrym, że to co uczyniła Turcja to poważne naruszenie porozumienia Moskwa - Waszyngton o bezpieczeństwie lotniczym nad Syrią. Bo przecież USA i Rosja prowadzą tam niezależnie od siebie naloty. Kerry, zróbże coś!          

Efektem tej skargi (skarżypyta na kopyta, język lata jak łopata) było wstrzemięźliwe oświadczenie Kerry’ego, wezwanie do spokoju i dialogu między Rosją i Turcją. Obie strony nie mogą pozwolić, by ten incydent doprowadził do wzrostu napięcia pomiędzy ich krajami (Rosją i Turcją) albo w Syrii - napisano w komunikacie Departamentu Stanu USA. I tyle wskórał Moskal w Waszyngtonie. Ławrow interweniował więc jeszcze u tak zwanej szefowej unijnej dyplomacji, znanej z rusofilii Włoszki Federiki Mogherini. Według komunikatu wydanego w Brukseli, Unia Europejska i Rosja zgadzają się co do potrzeby dyplomatycznego rozwiązania konfliktu w Syrii i "zabezpieczenia dyplomatycznej ścieżki otwartej w Wiedniu". Co się kryje, według mnie, za tym nieco ezopowym językiem? 

Kluczowe są dwie "koalicje", które uwidoczniły się podczas dwóch międzynarodowych spotkań zorganizowanych nie tak dawno w stolicy Austrii. Np. w październikowej rundzie negocjacji na temat sytuacji w Syrii i okolicach zarysował się charakterystyczny podział. Arabia Saudyjska i Turcja podzielają pogląd Stanów Zjednoczonych, że ustąpienie syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada jest konieczne do rozwiązania konfliktu. Rosja - jak wiadomo - wspiera Asada w jego walce z rebeliantami, bo syryjski watażka jest gwarantem interesów Moskali w tym regionie. Zaś sojusznikami Rosjan są Iran i Irak. Na to wszystko nakładają się interesy największych państw Unii Europejskiej. Francja i Niemcy odgrywają tu rolę języczka u wagi. Nie jestem pewien postawy Berlina i Paryża.   

Czy obie stolice są do końca sojusznikami Waszyngtonu w Syrii? Śmiem wątpić. Zastanawia mnie cała sekwencja wydarzeń zainicjowana atakami terrorystycznymi w Paryżu. O tym, że tak naprawdę ich beneficjentem jest putinowska Rosja pisałem już niemal nazajutrz po masakrze w stolicy Francji. Moskwa natychmiast przypuściła dyplomatyczną ofensywę. Zaoferowała daleko idącą pomoc w walce z międzynarodowym terroryzmem, rozszerzając jak zwykle przy takich okazjach to pojęcie w zgodzie z własnymi agresywnymi, imperialnymi dążeniami w regionie. Zaczęła też przekonywać Zachód, by zrezygnował ze starań o usunięcie Asada. Odstąpienie od tego celu w Syrii - to jak przekonywali Moskale - miało umożliwić pokonanie sił Kalifatu Islamskiego.        

Jak można było przypuszczać, Francja od razu, z wielką radością przyjęła tę putinowską ofertę. Co więcej Francois  Hollande zaczął przekonywać Baracka Obamę do wspólnej koalicji z Rosją w Syrii. Jednak nie przekonał. Prezydent USA ograniczył się do wyrażenia solidarności z Francuzami po zamachach w Paryżu, oraz obietnicy pomocy politycznej i militarnej, a na koniec rzucił: Niech żyje Francja, Boże pobłogosław Stany Zjednoczone Ameryki! Swoją drogą powtarzalność i prymitywizm tych wszystkich współczesnych terrorystycznych intryg na świecie powoli już zaczyna obrażać inteligencję średnio oczytanego odbiorcy literatury pięknej. Czy ci macherzy od służb nie potrafią wyjść poza schemat prowokacji ze znanej książki Josepha Conrada "Tajny agent"?   

Agent provocateur Alfred Verloc przybywa tam cichaczem do rosyjskiej ambasady. Dostaje od "dyplomaty" zadanie wysadzenia Obserwatorium w Greenwich, jako "świątyni" Europejczyków, ludzi wierzących... w naukę. Rosyjski planista, nomen omen Władimir tłumaczy sens ataku: Zamachy nie potrzebują być szczególnie krwawe (...) ale muszą wzbudzić dostateczny lęk — muszą wywrzeć swój skutek. Ofiarą ich mogłyby paść na przykład budynki. Co jest obecnie największym fetyszem całej bourgeoisie, panie Verloc, no? Dziś liberalni Europejczycy podpowiedzieliby: siedziba satyryków z "Charlie Hebdo", lub np. klub muzyczny. Rosyjska intryga jednak spaliła na panewce. Mam nadzieję, że nie tylko w powieści Conrada. Wierzę w skutki tureckiego kontrataku.