Inność tego państwa aż kwiczy! Tego potwornego kraju nie da się porównać z żadnym innym. Najtrafniej do tej pory nazwał go niezapomniany amerykański mąż stanu - ś.p. Ronald Reagan. Prezydent USA określił ZSRR jako "imperium zła", w nawiązaniu do filmu "Gwiezdne Wojny". Zło tkwiące w Związku Sowieckim było immanentne, czyli wynikające z samej natury sowietyzmu. Jednak w przypadku komunistycznej ideologii, można mówić także o złu transcendentnym, tzn. wykraczającym poza ludzkie doświadczenia i człowiecze poznanie. Mówiąc prościej: bolszewizm to diabelski wymysł, a jego masowe zbrodnie to coś, co się w głowie nie mieści.

Niemiecki historyk - Jörg Baberowski autor monumentalnego studium "Stalin. Terror absolutny", z którym miałem zaszczyt nie tak dawno rozmawiać - powołał się w swojej książce na symptomatyczną ocenę reżimu Soso. "W ocenie chłopów z obwodu kalinińskiego, niegdyś twerskiego, opisujących pożałowania godne doświadczenia z organami zbrojnymi sowieckiego państwa w 1930 roku, bolszewizm był 'religią nienawiści i wrogości między ludźmi.'" Nawet na chłopski rozum komunizm to także zło w sensie metafizycznym. To jest prawda, której nie mogli, czy też nie chcieli pojąć różni mędrkowie krytykujący prezydenta Reagana za nazwanie ZSRR "imperium zła".

Fikcja obecnej mutacji bolszewizmu jest jeszcze bardziej diaboliczna. Tzw. Federacja Rosyjska od początku swego powstania udaje bowiem podmioty, jakie znamy na cywilizowanym Zachodzie. Inaczej niż Związek Sowiecki, wprost kontestujący i otwarcie zwalczający liberalną demokrację, współczesny reżim neokomunistyczny ze stolicą w Moskwie prowadzi znacznie bardziej subtelną i groźną grę. To rodzaj mimetyzmu, jak w darwinowskim świecie natury, gdy drapieżnik przybiera postać niegroźnego organizmu, wtapia się w tło, usypia czujność ofiary, aby ją ni stąd ni zowąd zaatakować i zabić. Rosja jest całkowicie niemoralna, to pseudo-państwo w stanie dzikim. 

Elementem tej "zwierzęcej" strategii są przemyślane, cykliczne ataki na cywilne cele. "Upolowanie" pasażerskiego samolotu malezyjskich linii lotniczych nad Ukrainą to takie samo "wężowe ukąszenie", jak zlikwidowanie polskiej delegacji lecącej w tupolewie do Smoleńska. Te ataki lotnicze trzeba widzieć w szerszym kontekście, aby dostrzec w nich niewidzialną, maskowaną sekwencję działań. O tym, że współczesna Rosja Putina jest kontynuatorką ZSRR, niech świadczy podobieństwo aktów powietrznego terroru. W 1983 r. koreański Boeing 747 lecący z Anchorage na Alasce do Seulu w Korei Pd. został zestrzelony przez sowieckie myśliwce. Zginęli wówczas wszyscy ludzie, którzy znajdowali się na pokładzie. Było to łącznie 269 osób.
        
Ronald Reagan nazwał to "masakrą", "aktem barbarzyństwa" i "zbrodnią przeciwko ludzkości". Atak doprowadził do gwałtownego kryzysu relacji na linii Waszyngton-Moskwa. Amerykanie m.in. zabronili Aerofłotowi wykonywania lotów na terytorium USA. Zdarzyło się to przed trzydziestu laty, a schemat jest taki sam jak dziś. Rosyjscy "ściemniacze" rzecz jasna przypuścili od razu propagandowy atak. Od samego początku Sowieci rozpowszechniali fałszywe wieści, iż koreańska maszyna realizowała misję szpiegowską. Przy czym ukryli fakt, że wyłowili "czarną skrzynkę" z morza. To, że przechwycili ten dowód rzeczowy taili aż do roku 1992. Skrywali prawdę prawie 10 lat.     

Nie wiem, ile my - Polacy - będziemy czekali na fakty o tak zwanej katastrofie w Smoleńsku, która ma tyle wspólnego z wypadkiem lotniczym, co upadek malezyjskiego samolotu na ukraińską ziemię. W obu przypadkach widać wyraźnie Putinowski podpis, krwawą sygnaturę zbrodniarza, jak nazwisko wypisane posoką na diabelskim cyrografie. Żadna z ofiar nie przeżyła obu tych tragedii. Wśród tysięcy szczątków kompletnie zniszczonych maszyn i tu , i tam od razu było wiadomo, że nikt nie przeżył tych strasznych zdarzeń, a potem tylko odnajdywano porozrzucane martwe ciała w bardzo różnym stanie. Skąd wiadomo natychmiast, że zginęli wszyscy ludzie na pokładzie?  

O ile w przypadku zestrzelenia samolotu przy pomocy rakiety taka sytuacja nie dziwi, to przy "normalnym" wypadku, czyli CFIT (Controlled Flight Into Terrain - kontrolowanym locie ku ziemi) jest to bardzo zagadkowe. Jest jeszcze jedna różnica, najbardziej dotkliwa dla każdego myślącego, nieogłupionego i uczciwego Polaka; to tak odmienne reakcje na świecie na Putinowskie "testy wytrzymałości". Jeśli o tragedii pasażerów malezyjskiej maszyny od razu pisano jako o "zamachu" i "zestrzeleniu", to na temat smoleńskiej hekatomby Polaków natychmiast przyjęto zakłamaną moskiewską wersję propagandową. Z jakiego powodu tak się stało? Kto za to odpowiada?        
       
Polska jest mniej ważna dla USA niż Ukraina. Takie nasuwa mi się wstępne i szokujące dla mnie wytłumaczenie. Jeśli to prawda, wynikałoby to między innymi z koncepcji geopolitycznej, którą realizuje obecna amerykańska administracja. Warto pamiętać, jaką rolę w polityce zagranicznej prezydenta Obamy odgrywa idea profesora Zbigniewa Brzezińskiego nazwana Wielką Szachownicą. W grze, której polem jest cała kula ziemska, biorą udział figury o nierównym statusie. Jedynym globalnym hegemonem są Stany Zjednoczone; aktywne są Francja, Niemcy, Rosja, Chiny i Indie; ważne ale nieaktywne są z kolei Wielka Brytania, Japonia, oraz Indonezja.

Ukraina w koncepcji Brzezińskiego należy do tak zwanych "sworzni" (geopolitical pivots), o których statusie decyduje przede wszystkim położenie geograficzne oraz ich wielkie zasoby surowcowe. W tym zbiorze państw wymienia on jeszcze Azerbejdżan, Koreę Południową, Turcję, Iran, a także w pewnych momentach Uzbekistan oraz Afganistan. Polska nie jest żadnym "sworzniem". Czy nie jest to odpowiedź na pytanie, dlaczego po zamachu smoleńskim została potraktowana z buta? Dlaczego Barack Obama ostentacyjnie grał w golfa, zamiast przyjechać na pogrzeb prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego małżonki oraz polskiej elity? Nasz kraj został "przehandlowany"! 
           
Taki wniosek jest dla mnie coraz bardziej oczywisty. Powtarza się sytuacja z XX wieku. Przypomnę, że brytyjski premier Winston Churchill miał powiedzieć, że aby pokonać Hitlera, sprzymierzy się nawet z samym diabłem. Konkretnie chodziło mu o Józefa Stalina. Obama, którego można potraktować jako nowe polityczne wcielenie jednego z najgorszych dla Polski prezydentów USA - Franklina Delano Roosevelta - też w walce z Lucyferami typu Chiny, Iran czy afgańscy talibowie zdecydował się na diaboliczny deal - z Władimirem Putinem. Jego efektem było oddanie Polski pod rosyjską (rosyjsko-niemiecką) kuratelę, a w rezultacie zamach w Smoleńsku i rządy kolaborantów.    

Inny jest powód różnic w reakcjach na obie tragedie lotnicze na Zachodzie Europy. Gdyby w Rosji zestrzelono samolot z Holendrami, Niemcami czy Belgami na pokładzie, inna byłaby unijna śpiewka. Cyniczne i skorumpowane przez Putina zachodnio-europejskie państwa muszą się liczyć z własną opinią publiczną, naprawdę wolnymi mediami i patriotycznymi obywatelami. Tam nie ma możliwości, aby ludzi wzywających do poszukiwania prawdy i niezależnego, międzynarodowego śledztwa nazywać "oszołomami", spychać ich na margines, niszczyć, nękać i wyśmiewać. To nie do pomyślenia, żeby władze takich państw godziły się na obcy dyktat. 
          
Niestety nasz status jako państwa jest bardzo niski i jest to widoczne jak na dłoni. Zostaliśmy opętani przez demona ze Wschodu. Naszymi umysłami rządzą "biesowaci", o których tak pisał Czesław Miłosz: "Pełno było tych, których w tekście się nazywa/ "Daimonizomenoi", czyli biesujących/ Albo i biesowatych (gdyż "opętanymi"/ Język nasz ich mianuje z fantazji słownika)." Biesowaci mają dziś pisma i ekrany, i jak w cytowanej przez poetę przypowieści " duch nimi władnący może wstąpić w wieprze". Wierzący w złe moce mogą to, co piszę potraktować dosłownie. Niewierzący mogą to wziąć za polityczną przenośnię. "Świniami" zwę opętanych przez zoologiczny rusofilizm.  
    
Absurdy propagandy - tak jak w przypadku Smoleńska - powinno powtarzać teraz to prokremlowskie stado w Polsce, zamienionej po 10 kwietnia 2010 roku w orwellowski folwark zwierzęcy. No, już! Kwiczcie, że rakietą ziemia - powietrze miał zostać zestrzelony samolot z Władimirem Putinem. Pochrząkujcie, że ten malezyjski samolot to w rzeczywistości maszyna porwana nad Oceanem Indyjskim, z tamtymi trupami, rozrzuconymi teraz na ukraińskiej ziemi. Powtarzajcie też nowe MAK-owskie brednie, ubierajcie we własne "komentarze" wszystkie maskarady GRU, czyli "maskirowki". A potem jak te opętane wieprze, skaczcie w wodę i utopcie się.