Demonstranci przed Konsulatem Wenezueli w Lizbonie. Wenezuelczycy protestują przeciwko rządom Nicolasa Maduro. /ANTONIO COTRIM /PAP/EPA

1. Robota dobra

Dziś pierwszy maja. Nie czczę Święta Pracy, mam złe skojarzenia ze szturmówkami, tablicami ze sloganami i portretami przywódców. PRL ciągle odbija mi się czkawką. Święcę więc dzień św. Józefa Robotnika. Mimo że mam wolne od radia, robię sobie notatki, bo ze względu na powiększone węzły chłonne na szyi i zażywany antybiotyk nie mogę nigdzie wyjść z mieszkania. Więc siedzę sobie z laptopem, serfuję po sieci i wspominam moją wizytę w Ameryce Południowej.

W grudniu 2015 roku odwiedziłem Peru z pielgrzymką franciszkańską. Byłem w Pariacoto i Chimbote na uroczystościach beatyfikacji męczenników oo. Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka, zamordowanych przez komunistycznych oprawców z maoistowskiego "Świetlistego Szlaku". Moja "Peruwiańska Trylogia" (Internetowe Triduum) została zgłoszona do pewnego konkursu. To trzy wpisy z mojego bloga pt.: "Droga Krzyżowa ::: Szlak Lucyfera""Błogosławieni w Peru" , oraz "Drugi Chrystus".

Ale mniejsza o dziennikarskie zawody. Piszę o tym, bo znów Ameryka Południowa jest areną wojny z komunizmem, tym razem w Wenezueli.

2. Strzyżenie w Caracaz

To już równo miesiąc rozruchów w Wenezueli. Jak donosi portal BBC News (World), Prezydent Wenezueli Nicolas Maduro nakazał podniesienie już od dzisiaj płacy minimalnej o 60 proc. Najgorzej opłacani pracownicy będą teraz otrzymywać około 200.000 boliwarów na miesiąc, włączając w to dopłaty do żywności. To mniej niż $50 po kursie czarnorynkowym.

To już trzeci wzrost wynagrodzeń w tym roku, gest ze strony Maduro, korzyść dla wojskowych oraz cywilnych pracowników rządowych. Ten ostatni zastrzyk finansowy przychodzi miesiąc od wybuchu krwawych rozruchów w Wenezueli. Demonstranci pierwszy raz wyszli na ulice miast 1 kwietnia, żądając wyborów, po tym jak przy pomocy sądu Maduro próbował wzmocnić swoją władzę. Marsze w wielu miejscowościach przerodziły się w zamieszki. W starciach manifestantów z policją zginęło już 28 osób, setki zostało rannych.

Obserwatorzy obawiają się, że dziś 1 maja nastąpi wzrost niepokojów, bo opozycja i grupy prorządowe organizują konkurencyjne marsze. Papież Franciszek zaproponował mediację pomiędzy rządem Maduro a jego oponentami, ale opozycjoniści odrzucili tę ofertę. Opozycyjni liderzy uważają, że Maduro zaprowadził dyktaturę i oskarżają go o wywołanie ekonomicznego kryzysu. Nawet 60 proc. podwyżki to marna pociecha dla milionów pracowników w kraju ogarniętego inflacją. Krytycy twierdzą, że to tylko pogłębi kryzys i pognębi walutę.

Wenezuela ma jeden z najwyższych wskaźników inflacji na świecie - w tym roku może ona osiągnąć 720 proc. według przewidywań Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Nic dziwnego, że nawet mieszkańcy regionów tradycyjnie wspierających Maduro dołączają w ostatnich dniach do protestów przeciwko niemu. Protestuję już od miesiąca, ponieważ chcę żyć w kraju wolnym od dyktatury - tłumaczy w rozmowie z reporterem BBC 42-letnia Yoleida Viloria fryzjerka ze stolicy kraju, Caracas. Jakie jest źródło zamieszek? Dlaczego Wenezuela jest tak podzielona? Nie chodzi tylko o ekonomię i finanse, recesję i bezrobocie, inflację i upadek waluty. Kraj jest także rozdarty politycznie, podzielony na tak zwanych Chavistas, czyli zwolenników polityki nieżyjącego komunistycznego satrapy Hugona Chaveza, oraz tych, którzy nie mogą się już doczekać odsunięcia od władzy, rządzącej od 18 lat Zjednoczonej Partii Socjalistycznej (PSUV).

Po tym jak Chavez zmarł w 2013 roku, Nicolas Maduro, także wywodzący się ze Zjednoczonej Partii Socjalistycznej, został wybrany głową państwa, bo obiecywał kontynuację linii swego poprzednika na prezydenckim stolcu. Zwolennicy Chaveza i Maduro chwalili ich za przeznaczenie zysków z wenezuelskiej ropy naftowej na zmniejszanie społecznych nierówności i wyciąganie wielu Wenezuelczyków z biedy. Jednak zdaniem opozycji od czasu, gdy PSUV objęła władzę w 1999 roku, ta socjalistyczna partia doprowadza do erozji instytucji demokratycznych oraz fatalnie zarządza gospodarką tego latynoamerykańskiego kraju. Dlaczego popularność Maduro spadła? Dlaczego okazał się on mniej popularny niż Chavez? Obecny prezydent nie jest już w stanie pociągnąć za sobą Chavistas, tak jak to czynił jego poprzednik. Powodem są spadające ceny ropy naftowej. Wpływy z handlu ropą, aż 95 proc. wenezuelskiego eksportu, były wykorzystywane do finasowania hojnych rządowych programów socjalnych. Według oficjalnych danych, dach nad głową zapewniono ponad milionowej rzeszy biednych Wenezuelczyków. Poważny spadek dochodów z ropy zmusił rząd do ograniczenia pomocy socjalnej, co spowodowało gwałtowny spadek popularności władz, nawet wśród ich zagorzałych zwolenników.

Wczoraj prezydent Maduro ogłosił, że opowiada się za odłożeniem wyborów na później pomimo żądań opozycji, która chce odsunąć go od władzy. Odłożone głosowanie na gubernatorów 23 stanów Wenezueli początkowo miało się odbyć w zeszłym roku. To jeden z powodów, dlaczego przeciwnicy Maduro widzą w nim dyktatora. Podczas cotygodniowego programu telewizyjnego "Niedziele z Maduro", 54-letni socjalistyczny przywódca stwierdził, że mogłyby się odbyć jeszcze w tym roku, mimo że - jak podkreślił - prawdziwym celem opozycji jest obalenie go w wyniku zamachu stanu, wspieranego przez Stany Zjednoczone. Problemem nie są wybory, prawdziwym problemem Wenezueli są zakusy ekstremistów, którzy chcą przejąć naszą ropę i przeprowadzić pucz - wypalił Maduro w programie telewizyjnym.

Kolejne wybory prezydenckie planowo mają się odbyć pod koniec przyszłego roku, choć opozycja chciałaby ich już w tym roku, razem z wyborami parlamentarnymi i lokalnymi. W specjalnym programie propagandowym poświęconym oddaniu do użytku ponad 1,5 mln mieszkań w ramach państwowego programu rozpoczętego 6 lat temu przez Hugona Chaveza, prezydent Maduro obarczył winą swoich przeciwników za wywołanie krwawych zamieszek w Wenezueli. Przywódcy opozycji oskarżają siły bezpieczeństwa o użycie środków niewspółmiernych do sytuacji podczas całomiesięcznych protestów. Natomiast Maduro twierdzi, że snajperzy strzelali do jego zwolenników. Oni przekroczyli wszelkie granice, atakowali szpitale położnicze, podpalali karetki pogotowia, autobusy z pasażerami w środku, przypuszczali ataki na biura mieszkaniowe, szkoły, biblioteki, Mercales (państwowe sklepy spożywcze) - grzmiał Maduro i pytał: "Czy to są protesty? Nie, to jest faszyzm!".

Prezydent Wenezueli skrytykował także zagraniczne media, twierdząc, że zupełnie nie biorą pod uwagę socjalnych osiągnięć Wenezueli, takich jak niska stopa bezrobocia (6,6 proc.) czy program mieszkaniowy, koncentrując się wyłącznie na zamieszkach. Zagraniczni dziennikarze nie relacjonowali oddania przez nas mieszkania nr 1.600.000. Za to zawsze wiedzą w przeddzień, jakie są plany opozycji, aby potem przybyć na wskazane miejsce ze swoimi kamerami - narzekał Maduro. A moi przeciwnicy tylko liczą na imperialistyczną interwencję - oskarżał prezydent Wenezueli.

W sobotę ministrowie spraw zagranicznych oraz informacji spotkali się z zagranicznymi korespondentami, aby zaprotestować przeciwko sposobom relacjonowania śmierci studenta podczas zeszłotygodniowych starć. Urzędnicy z Chacao, kontrolowanej przez opozycję dzielnicy Caracas, a także przywódcy manifestantów podali, że 20-letni Juan Pernalete został trafiony pociskiem z gazem łzawiącym. Ministrowie twierdzą zaś, że został on zamordowany przez samą opozycję, aby zdyskredytować prezydenta Maduro. Na dowód pokazali wideo z kluczową sceną, kiedy student jest niesiony przez dwóch młodych ludzi, fotografię rany tułowia, oraz podali szczegóły na temat pistoletu, z którego miał być zastrzelony. Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie tej tragedii.

3. Precz z komuną

"Boliwariańska" rewolucja w Wenezueli miała być nową Jutrzenką dla zachodniej twardogłowej lewicy, Nowym Jeruzalem dla miłośników antyimperialistycznej, antyamerykańskiej retoryki. Lewicowcy ze śmiechem aprobaty przyjęli słowa Hugona Chaveza na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych. Radowali się niepomiernie, kiedy komunistyczny watażka, przyjaciel innego satrapy - Fidela Castro, określił prezydenta Stanów Zjednoczonych George’a W. Busha mianem "diabła". W porządku, Bush święty na pewno nie był, ale gdzie się podział ten lewacki raj na ziemi w Wenezueli. Prysł jak tłuszcz z diabelskiego kotła w rewolucyjnym Inferno. Tak kończą wszelkie społeczne utopie. Zamieniają się w dystopie. Jason Mitchell z "The Telegraph" przypomina: Klęska głodu w sowieckiej Rosji w latach 1921-22 była bezpośrednią konsekwencją kolektywizacji zaprowadzonej przez zbrodniarza Lenina. Ten bolszewicki obłęd doprowadził do śmierci około 5 milionów osób. "Wielki skok naprzód" Mao Tse-Tunga, komunistyczny plan industrializacji kraju, przyniósł śmierć 45 milionów osób. Pod koniec lat 70. w komunistycznym piekle Pol Pota zaprowadzonym w Kambodży zginęły 2 mln ludzi, podczas chorej akcji zwanej "Rok Zerowy".

Ludność miast wypędzono na wieś do tzw. kolektywnych gospodarstw rolnych, które były tak naprawdę obozami pracy przymusowej. Zarówno Lenin, jak Mao, Pol Pot czy Chavez byli wyznawcami Karola Marksa. Za swoim bożkiem powtarzali, że każda systemowa ekonomiczna zmiana musi się odbywać w sposób rewolucyjny, w walce klasowej. Wenezuela jeszcze Kambodżą nie jest - zauważa Jason Mitchell z "The Telegraph"- ale sprawy zmierzają w bardzo złym kierunku.

4. Ora et labora

Oto efekt mojej dzisiejszej lektury zagranicznych agencji. Św. Józef Robotnik był mi dziś natchnieniem. Jest patronem pracujących, ale kultu pracy nie głosi. Czcić każe nam Boga.


(łł)