​Funt przekroczył granice bólu. W punktach wymiany walut na brytyjskich lotniskach spadł poniżej jednego euro. To dla wylatujących na wakacje Brytyjczyków ważny test psychologiczny, ale nie tylko dla nich. Mieszkający na Wsypach Polacy również zaczynają się zastanawiać, czy ich zarobkowa emigracja nie przestaje się przypadkiem opłacać. Wszystko oczywiście zależy od punku widzenia, a ten - w brexitowej Wielkiej Brytanii - jeszcze nigdy nie był tak relatywny.

REKLAMA

Wszyscy mieszańcy Wysp Brytyjskich jadą od czerwca na tym samym wózku. Tym razem skupię się na finansach, a nie na prawach dla emigrantów z Unii Europejskiej. Te nieuchronnie staną się brutalną kartą przetargową miedzy Londynem a Brukselą. Paszporty ludzi dzielą, ale pieniądz jest zawsze wspólnym mianownikiem. Decyzja o Brexicie skutecznie wprawiała ekonomistów we wstępny stan zawału i nic, oprócz konkretnych decyzji dotyczących przyszłości Wielkiej Brytanii, nie jest w stanie go powstrzymać. Wiemy, że procedura brexitową zostanie uruchomiona przed końcem marca przyszłego roku. Ale na tym koniec.

Dobra zmiana?

Nie wiadomo na jakich zasadach przebiegać będą negocjacje rozwodowe z Brukselą, a jeśli rząd w Londynie nie złagodzi swego stanowiska, równanie z jedną niewiadomą, które dziś usiłuje ogarnąć przyszłość tego kraju, stanie się formułą do kwadratu. Polacy którzy osiedli się na Wyspach mogą się tylko temu przyglądać. Jeśli nie mieli obywatelstwa brytyjskiego, nie głosowali w referendum. Jeśli zarabiają funty i wydają je na codzienne potrzeby, nie musza na razie tracić snu emigranta. Wysyłając pieniądze do Polski, muszą jednak zacisnąć zęby - takie zawirowania zdarzały się już w przeszłości. Jednak tym razem sytuacja jest wyjątkowa. Szykuje się zmiana.

Finansowy mikroskop

Międzynarodowe rynki przyglądają się brytyjskiej gospodarce z niezwykłą uwagą. Obserwują jej obecną kondycję, a co najbardziej istotne, zastanawiają się nad przyszłymi perspektywami. Brexit, w swym niedopowiedzeniu, w żaden sposób ich nie uspokaja. Skutkiem jest powolna dewaluacja funta. Jeśli do tego dodać spekulacje giełdowe, które w czasie kryzysu są nieuchronne, brytyjska waluta przeżywa podwójne oblężenie. Trzecim aktem niezamierzonej agresji są działania, które mają na celu ratowanie gospodarki. Nie są wymierzone w funta, ale pośredniego w niego trafiają. Od referendum Bank Anglii już raz obniżył na Wyspach stopę procentową. Niewykluczone, że stanie się to ponownie. Ten zabieg jeszcze bardziej wyszczupli portfel.

Import/Eksport

Odczuwam to bardzo boleśnie, bo co tydzień muszę płacić faktury - zwierzył mi się właściciel polskiego sklepu w Londynie. Dla niego negatywne wahania w wartości funta są kwestią zasadniczą. Towar kupuje w Polsce, a sprzedaje w Londynie. Wydaje złotówki, lecz zarabia w funtach. To nie jest dziś komfortowa sytuacja. W podobnej sytuacji znalazł się jednak cały kraj, choć jeszcze tego nie czuje. Brytyjczycy pamiętają co mówił Winston Churchill: funt w kieszeni, to funt w kieszeni... i tego się trzymają. Stare anegdoty nie uratują jednak szterlinga. Firmy sprzedające obecnie towar za granicą zyskują na Brexicie, lecz dysproporcje miedzy eksportem a importem przemawiają na niekorzyść Brytyjczyków. Kraj sprowadza z zagranicy paliwo, energię i olbrzymią ilość artykułów spożywczych. To tylko kwestia czasu, by różnica w cenach na polkach przewyższyła wysokość inflacji. Wówczas Brexit odczują wszyscy.

Niejasny poker

Przeciętny Polak w Wielkiej Brytanii jest zrezygnowany, choć zachowuje mocne nerwy. Nie śledzi na co dzień polityki, dopóki w kieszeni nie wypadnie mu dziura. Nie będzie opłakiwał taniejącego funta, chyba że dotknie to boleśnie jego interesy życiowe. Akurat taki stoicyzm jest w obecnej sytuacji niezwykle pożądany. Mamy bowiem wszyscy - Brytyjczycy, Polacy i cała reszta zamieszkującego tu świata - do czynienia z żywiołem nieokiełznanym. Wywołała go decyzja o zwołaniu referendum, bez należytego wytłumaczenia wyborcom jego konsekwencji. Powody dla których Brytyjczycy poszli do urn nadal pozostają niezgłębione - tylko cześć z nich zagłosowała na pohybel Brukseli. Wielu wzięło w nim udział nie rozumiejąc jego istoty i mocy, tylko po to by zgłosić swój osobisty sprzeciw. Jak wiadomo obywatelowi może się wiele nie podobać - sprzeciw niejedno ma imię. Tak właśnie, a nie inaczej, Brytyjczycy zafundowali sobie Brexit.

Gospodarczy Halloween

Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem - głosi inne angielskie przysłowie. Mleko referendum chlusnęło Wyspiarzom pod nogi i tylko patrzeć, kiedy zaczną się ślizgać. Funt przestaje być dla nich kołem ratunkowym, a jeśli politycy - decydując się na Brexit - nie wynegocjują dostępu do unijnego rynku, statystyka zrobi swoje. Według ujawnionych dziś w mediach rządowych dokumentów, tzw. twardy Brexit, z organicznym handlem ze Wspólnotą, kosztować będzie Wielką Brytanię 66 miliardów funtów rocznie. To pieniądze, które na skutek osłabienia gospodarki, nigdy nie wpłyną do państwowego skarbca. Zabraknie ich w szpitalach, szkołach i żłobkach. Osłabią bezpieczeństwo i skażą pokolenia Brytyjczyków na życie w pocie czoła.

Na tym nie koniec rządowych szacunków, których nie powstydziłaby się mityczna Kasandra. Krajowy produkt brutto zmniejszy się o prawie 10 proc., a funt, jeśli będzie miał szczęście, na zawsze zrówna się z dolarem i euro. Scenariusz tego horroru napisały emocje, stworzy go jednak rzeczywistość.