​Do butelki po mleku wkładało się korek po winie. Zamiast rąk i nóg miał wbite gwoździe. Głowa była złotówką. Pan w telewizji zatykał butelkę dłonią. Po czym delikatnie, wpuszczał do niej powietrze, sprawiał, że nurek zanurzał się głębiej. Mógł też stanąć w miejscu lub płynąć w górę. Nie wiem z jakich korzystał praw fizyki. Pamiętam natomiast cotygodniowe spotkania z Bogiem.

REKLAMA

Każdy nosi w sobie Adama Słodowego. Ten sympatyczny dżentelmen z PRL-u wkradał się do domów przez ekran telewizora. Robił to nieinwazyjnie, bez politycznych podtekstów i propagandy. Liczył się pomysł oraz realizacja. Również te magiczne słowa, gdy oznajmiał światu: mam tu dla was coś, co przygotowałem wcześniej.

Dużo mu zawdzięczam. To dzięki jego audycjom godzinami znikałem na strychu. Budowałem miasta z kawałków drewna i skrawków metalu. Rozjeżdżałem dywan traktorem ze szpulki. Potrzebna jeszcze była zapałka i kawałek świeczki, w przeciwnym razie traktor nie działał.

Za każdym razem, gdy odwiedzał mnie w domu Adam Słodowy, czułem parujące w czaszce szare komórki. Szerzej otwierałem oczy i uszy - nie da się przecenić tego prezentu. Każdy z nas wchłonął go na swój sposób.

Do dziś mieszka we mnie. Odzywa się, gdy staję wobec problemu cieknącego kranu czy zatkanej pod podłogą rury. Myślę: jakich sprytnych narzędzi użyłby pan Adam? Całkiem niedawno posłużył mi radą, gdy roztrzaskałem samochód w Hiszpanii. Trzeba go było szybko zreperować - tu przyklepać, tam podwiesić, przykleić i zabezpieczyć. Improwizować! Znowu przyszedł mi z pomocą anioł stróż - Słodowy.

Każdy spotyka w życiu kilka osób, które zapamiętuje na zawsze. Nieważne w jakim rodzimy się kraju i klimacie. Ale niewielu było takich majsterkowiczów, którzy rozkochali w sobie miliony, w dodatku robili to na odległość, z Warszawy. Dziś, jako dorosły facet, zastanawiam się, cóż takiego wyjątkowego miał w sobie ten pomysłowy magik. Dlaczego wciąż go pamiętam?

Adam Słodowy nie robił z dziecka idioty. Rozmawiał z nim, tłumaczył, ale to nie były nudne wykłady. Na pół godziny zabierał go w podróż, wyrywał z małych miasteczek i wsi, obiecując, że za tydzień powróci. Zawsze też dotrzymywał danego słowa. Ponad wszystko, szanował niewiedzę małego widza, nawet wtedy, gdy zmieniając się w czarodzieja, zanurzał nurka w butelce po mleku.

Mamy piękną tradycję takich przewodników, od Janusza Korczaka począwszy, a miejmy nadzieję, na nikim jeszcze nie kończąc. Adam Słodowy nie żyje - odeszła ważna postać z dzieciństwa. Niech majsterkuje na tamtym świecie, na który z pewnością zasłużył. Bo tu, na Ziemi, przygotował go sobie.