Gdy przeczytałem depeszę Reutersa z wypowiedzią ministra Waszczykowskiego, przetarłem oczy ze zdumienia. Odniosłem wrażenie, że rząd zamierza przehandlować zasiłki wypłacane naszym rodakom w Wielkiej Brytanii w zamian za brytyjskie poparcie idei wzmocnienia obecności NATO w Polsce. Nie spodziewałem się, że wcześniejsza uwaga, o dyktaturze cyklistów i wegetarian, która pojawiła się w niemieckim "Bildzie", wywoła burzę nad Tamizą. Ale wyrażenie gotowości do zawarcia kompromisu w sprawie brytyjskich planów wprowadzenia cięć w świadczeniach socjalnych dla Polaków mieszkających na Wyspach, musiała odbić się echem od murów rezydencji na Downig Street.
Odbiła się i poszła bokiem. Problem polega na tym, że nazajutrz dementi padające z ust ministra Waszczykowskiego, praktycznie całkowicie zmieniło treść wywiadu w formie, w jakiej zrelacjonował go Reuters. Słowa polityka przeszły przez głuchy telefon, zostały przeinaczone i wyrwane z kontekstu - powiedział minister. Nie ma zgody Warszawy na jakąkolwiek dyskryminację Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii.
Nie mając dostępu do pełnego tekstu wywiadu udzielonego dziennikarzom agencji, nie jestem w stanie stwierdzić, gdzie nastąpił rozjazd między treścią a przekazem. Gdzie w interpunkcji i znakach gramatycznych zaginął cudzysłów, a gdzie słowa, które zostały wypowiedziane, nie znalazły swego odbicia w mediach. Niewykluczone tez, że rzetelnie spisane przez dziennikarzy zdania, wypowiedziano nieuważnie i bez świadomości reperkusji, jakie wywołają. Tego też nie wiem.
Brytyjskie media odnotowały wywiad ministra Waszczykowskiego w jego pierwotnej formie. Nic dziwnego. David Cameron liczy na taki kompromis i choć graniczy on z cudem, premier ma nadzieję, że wszystkie 28 państw Unii Europejskiej poprą jego propozycje wprowadzenia ograniczeń dla imigrantów napływających ze Wspólnoty. Jeśli Polska sygnalizuje gotowość do takiego kontraktu - mógł pomyśleć premier - to należy się zastanowić jak go uhonorować i skupić się na pozostałych 27 krajach, które teoretycznie mogłyby podążyć śladem Warszawy. To czyste dywagacje, ma się rozumieć.
Stanowisko Londynu jest wyraźne - nie będzie ograniczeń wyłącznie dla Polaków, lecz dla wszystkich pracujących na Wyspach obywateli Wspólnoty. Renegocjacja unijnych traktatów powinna nastąpić przed planowanym do 2018 roku referendum w sprawie dalszego członkostwa w Unii Europejskiej, a słowo kompromis - które do niedawna objęte było na Downing Street niepisanym zakazem - dziś już pojawia się w wypowiedziach brytyjskich polityków, choć wciąż między wierszami.
Składając swoje dementi, minister Waszczykowski podkreślił, że faktycznie, Polska może wziąć pod uwagę poparcie propozycji Camerona, ale wyłącznie gdy obejmie nimi wszystkich mieszkańców Wysp Brytyjskich - czytaj: także Brytyjczyków. To nie jest możliwe. Renegocjacja traktatów na brytyjskich zasadach i stworzenie bardziej partnerskiej relacji z Brukselą mają w założeniu przyczynić się do poparcia przez obywateli dalszego członkostwa Unii w referendum. Trudno sobie wyobrazić by Brytyjczycy zagłosowali na TAK, jeśli kosztem ustępstw wobec Polski, byłoby zaciśniecie pasa na ich własnym brzuchu.
Rozdźwięk między oryginalną depeszą Reutersa a poprawionym stanowiskiem polskiego ministra jest olbrzymi. Pojawia się pytanie: kto zawinił? Czy dziennikarze w pogoni za chwytliwym nagłówkiem, czy może minister, używając nieprecyzyjnego języka, nie przewidział czyhających na autora konsekwencji i powiedział zbyt dużo i za szybko. Nie będę arbitrem. Po prostu nie wiem.
Wierzę natomiast w jedno. W świat poszedł podwójny przekaz - bądźmy ostrożni z oceną wypowiedzi polskich polityków, bo nie wiadomo, czy są one przytaczane verbatim, czy w jakimś bardziej atrakcyjnym sosie. Warto czekać. Tak też zrobiły brytyjskie władze nie komentując ani pierwotnego wywiadu, ani dementi ministra. Drugim przekazem, który mimo rzekomych niedomówień przeinaczeń i głuchych telefonów poszedł w świat, to fakt, że Polska jest gotowa zaproponować "coś" za "coś". Nie zbyt konkretnie, ale na pewno odnotowano to w Londynie.
Zanim będziemy w stanie sprecyzować warunki tego kontraktu, nie szafujmy oskarżeniami - ani w stosunku do dziennikarzy, ani wobec polityków. Wiadomo, jak olbrzymie znacznie dla obecnego rządu ma wzmocnienie obecności NATO w kraju. To jedno z nadrzędnych elementów naszej polityki obronnej, który jest w symbiozie z innym nadrzędnym elementowi polityki zagranicznej - nieufności wobec Rosji.
Zarówno Warszawa jak i Londyn będą od teraz musiały stąpać ostrożnie ścieżką wzajemnych relacji. Trudno bowiem ocenić gdzie kończy się fakt, a gdzie zaczyna fikcja. Jeśli media mają być dla obywatela przewodnikiem, muszą uważać. Jeśli podają wobec nich niesłuszne zarzuty, powinny się bronić. Istnieje nadzieja, że po tym noworocznym falstarcie, będziemy obcować w przestrzeni publicznej z bardziej precyzyjnym językiem. Ale nie tylko. Niezmiernie ważne jest też przywiązywanie wagi do znaczenia słów i branie za nie odpowiedzialności, a także świadomość, jak różnie mogą być one interpretowane, chociażby nad Wisłą czy Tamizą. W szybkim nurcie polityki i dziennikarstwa nie ma zbyt wielu kół ratunkowych.