Od lat fotografuję Północ. Gdyby chodziło jedynie o zderzenie dnia z nocą, byłaby łatwa do poskromienia. Jednak nie o zegar mi chodzi, lecz przestrzeń, gdzie Anglia wita się ze Szkocją. Poznałem te tereny z konieczności. Przed laty jeden z moich synów zamieszkał w Sheffield. Opuścił rodzinny dom, by studiować na krawędzi nieba na ziemi. Tak najlepiej chyba można opisać Peak District, hrabstwo Derbyshire i cześć Yorkshire. Są bajeczne! Serce ojca nie miało wyjścia. Jak stary wysłużony kompas ruszyło na Północ, żeby ją zrozumieć, a być może pokochać. Jak zawsze w trudnych momentach, z pomocą przyszła mi fotografia.

REKLAMA

Kiedy przyjechałem tam po raz pierwszy, nie mogłem uwierzyć, że natura potrafi być takim rzeźbiarzem. Fotografowanie krajobrazów wydawało się proste - wystarczy ustawić aparat, a kadry same przemaszerują przed obiektywem. Przyjechałem z daleka - myślałem - praktycznie na gotowe. Nic bardziej złudnego. Dopiero na Północy odkryłem, czym jest fotografowanie krajobrazu (wcześniej unikałem), i jak bardzo obraz, który widzę, rożni się od się od tego, jaki później rodzi się w komputerze. Wreszcie pojąłem, jak wyobraźnia ingeruje w technikę i w jaki sposób można na zdjęciu odcisnąć subiektywną pieczęć.

Nie jestem poszukiwaczem kadrów rzeczywistych. Zrozumiałem to dawno temu, odrzucając z mojej fotografii to, co widzą oczy. Nie lubię dosłowności. Nie uwieczniam na matrycy realnych obrazów. Myślę, że taki obowiązek narzucili nam Talbot i Daguerre, którzy półtora wieku temu po raz pierwszy poskromili trójkąt optyki, światła i czasu. Robienie zdjęć nie może być przecież jedynie kopiowaniem otaczającego nas świata! To samo przesłanie przynieśli geniusze techniki, którzy zamienili obraz w jedynki i zera. Nam pozostaje jedynie czynić swoje.

W Derbyshire, choć fotografowałem krajobraz, kierowałem obiektyw na siebie. To co wychodziło z drukarki było widnokręgiem wewnętrznych przeżyć, które towarzyszyły wycieczkom na Północ. Jest w nich ważny element radości, bo każda wyprawa oznaczała spotkanie z synem. Jest też tęsknota, że to tylko chwila, a później nastąpi powrót do domu, który już tylko pachniał dziećmi. Gdy dziś patrzę na te zdjęcia, te zrobione dawniej wydają się bardziej kontrastowe. Światło zderza się na nich z cieniem bez kompromisu. Wiem dlaczego - wtedy jeszcze walczyłem ze sobą. Serce ojca za każdym razem, zmierzając na północ, musiało krwawic. Może dlatego tamte fotografie trącą odrobiną gniewu. Złością, którą wyładowywałem na naturze.

Nie bałem się wówczas fotografować w środku dnia. Tak utrwalałem Północ w południe, wbrew odwiecznym zasadom fotograficznej estetyki. Wściekły byłem na konwencje i aksjomaty, również te życiowe. Dziś z perspektywy czasu wierzę głęboko, że nasz emocjonalny stan, niezwiązany z fotografią, wkrada się do zdjęć na zasadzie osmozy. Zabarwia je, nawet jeśli są czarno-białe.

Peak District nie jest krainą nieskończoną. Jest za to nieskończenie piękny: poranne mgły, bezkresne wrzosowiska i skały wyrastające z dolin gdzie kiedyś wylegiwały się dinozaury. Do tego edenu przylega hrabstwo Yorkshire. Ta cześć Anglii to dla mnie również cień literatury i obejrzanych w przeszłości filmów. To tu - wyobrażałem sobie - musieli wędrować bohaterowie książek sióstr Bronte. Tym powietrzem oddychała Jane Eyre, myśląc o pisaniu. To na tych wichrowych wzgórzach zadręczał się Heathcliff. W lecie fotografuje się je lekko, ale jesienią ten region nie jest przyjazny. Zimą staje się niemożliwy. Trzeba wtedy nosić w sobie dużo ciepła i światła, żeby nie ulec melancholii.

Jeśli śledzicie moje blogowe opowieści, nie jest tajemnicą, że uwielbiam fotografować pustkę. Lubię to, bo tak wiele się w niej dzieje. Wystarczy rozwinąć antenę - którą, jak głęboko wierzę, każdy z nas posiada - by przez piorunochron wrażliwości podążać za niewidzialną akcją. Scenografia Peak District potrafi zmieniać się dramatycznie. W ułamku sekundy smakuje inaczej. Przy tym równie szybko pojawiają się nowe zapachy. Czy oglądając te fotografie czujecie delikatny aromat wrzosów? Widzę ten zapach naciskając migawkę - zamykam wtedy oczy. Czuję go teraz, patrząc na te kadry. Nazywam to fotograficznym pomieszaniem zmysłów.

Dla mnie ta kraina to przede wszystkim ludzie. Choć najczęściej pozostają poza zasięgiem obiektywu, sprawili, że każda wycieczka na Północ, wypełniona była uczuciem. Czułem ich obecność wtedy. Czuć ją będę po latach, oglądając te zdjęcia, nawet jeśli zatrą się daty i pożółknie pamięć. Szczególnie zapamiętam te, które powstały nieco później. Są łagodniejsze, mniej kontrastowe, bardziej wyrozumiałe. Mniej bolesne. Dziś wiem, że robiłem je bez złości i żalu, pogodzony z rozstaniem i oswojony z tęsknotą. Niektóre wykonałem tak późnym wieczorem, że optyka powinna była zarejestrować wyłącznie węgiel. Tymczasem ziemia na tych kadrach jest wciąż widoczna. Może dlatego, że z biegiem czasu, to we mnie pojawiło się więcej światła. Myślę, że osiągając wewnętrzny spokój, można oszukać fotograficzne konsekwencje zmroku.

Tym zdjęciom towarzyszy coś więcej. Mają trzeci wymiar. Kiedy zacząłem je publikować, jeden z moich znajomych zaczął komentować eksponowane kadry fragmentami muzyki. Słyszę ją, gdy na nie patrzę - mówił. W ten sposób na zdjęciach pojawił się Beethoven, a zaraz potem Elgar. Jak to bywa w takich sytuacjach, wraz z nimi przybyli słynni dyrygenci i wykonawcy - cały tłum ludzi i całe morze dźwięku. Patrząc na te kadry, słyszę nuty ukryte miedzy pikselami.

To dowód na to, ze fotografia i muzyka idą ze sobą w parze. Mają odpowiedni rytm i nastrój, piano i forte. W ciszy uzupełniają się nawzajem. To poczęte w niebie bliźnięta.

Nie wiem, kiedy znowu pojadę do Peak District, nie wiem kiedy ponownie zaglądnę do Yorkshire. Po ukończonych studiach, mój syn postanowił wrócić do Londynu. Dom stał się ciaśniejszy i bardziej hałaśliwy. Nie przypomina tamtego, bo teraz jest inny. A ja patrzę na zdjęcia z Północy, jak na ważny rozdział, który się zaczął i musiał zakończyć. I tak sobie myślę, puszczając oko do mojej fotografii. Dobrze, że jesteś - moja piękna Pani. Dzięki tobie widzę co czuję i czuję co widzę. W trudnych chwilach pomagasz mi przetrwać i zrozumieć przy okazji samego siebie. Tego nie da się kupić w sklepie z najlepszymi aparatami.