Fotografia jest sztuką subiektywną. Rejestruje rzeczywistość, ale nie powinna tego robić dosłownie. To byłoby bez sensu. Obiektywne są nasze oczy i powinniśmy im za to dziękować. Widzą bez wydawania osądów - soczewka skupia światło, siatkówka odbiera bodźce i złączami nerwowymi posyła je dalej. Mózg pomaga nam ogarnąć biologicznie to, co przed nami staje. Widzimy. Ale jeśli napotykamy zdjęcie, które nie przypomina rzeczywistości, albo przynajmniej inaczej ją interpretuje, chcąc nie chcąc oprócz widzenia, odczuwamy emocje.

REKLAMA

Dobra fotografia nie powinna przemawiać do nas wprost. Powinniśmy od niej żądać większej subtelności. Niech drąży, zastanawia, zmusza do powrotów. Przypuszczam, że ten barak na plaży w Danii na co dzień nie zwracał niczyjej uwagi. Ale nawet tacy pospolici statyści otrzymują czasami od natury w prezencie wyjątkową scenografię. Oczywiście moje oczy widziały go w kolorze, ale mój mózg patrzył w czerni i bieli. Oczy widziały scenę, mózg pisał fabułę. Ta chwila w niczym nie przypominała zdjęcia, które pojawiło się w wyobraźni, gdy naciskałem spust migawki. I dobrze.

Śmiem twierdzić, że to absolutnie niezbędna umiejętność, która posiadać powinien każdy fotograf: zdolność precyzyjnej projekcji końcowego efektu, zdjęcia, które wyjdzie za kilka dni, narodzi się w ciemni czy prawie natychmiast w drukarce komputera. Nieważne kiedy. Bez tego procesu rzeczywistość na naszych kadrach będzie taka, jaką widzą ją oczy. Będzie zdublowana, stanie się zaledwie kalką, nudnym prawieniem fotograficznych oczywistości. Zieeewem...

Ten barak w Danii przez ułamek sekundy stał się kosmicznym statkiem - zaraz zacznie lewitować w kierunku nieba, za chwilę połknie go grzyb chmur, aż zostanie po nim na ziemi tylko wypalony przez słońce prostokąt. Barak nie odleciał, kilka minut później chmury odsłoniły błękit, a ja odszedłem wiedząc, że w kadrze złapałem moment.