Z ciąży księżnej Catherine cieszy się rodzina królewska, a za sprawa mediów śledzi ją cała Wielka Brytania. Kiedy na świat ma przyjść przyszły monarcha lub monarchini i to co prywatne staje się publiczne... na scenę wchodzą Windsorowie, by brać udział w spektaklu medialnego rodzenia. To ich smutny obowiązek.

Kiedy kilkanaście lat temu wraz żoną znaleźliśmy się na porodówce w Londynie, nie odnotowała tego brytyjska prasa. Przed szpitalem Guy's nie powitała nas armia reporterów, nie musieliśmy też zasłaniać w separatce okien ani wydawać nerwowych oświadczeń dla prasy. Na czternastym piętrze szarego szpitala zagrażały nam jedynie wścibskie gołębie i niebezpieczne dla zdrowia bakterie. Pamiętam ten spokój i ciszę, jakże niezbędną dla każdej kobiety, która lada moment stanie się matką. Dziewięć miesięcy wcześniej, gdy żona podzieliła się ze mną naszą wspólną nowiną, nie zauważyłem dziennikarzy czekających przez domem. Nikt oprócz nas, przyszłych rodziców,  nie wiedział o ciąży.

Oczywiście wiedzieli krewni i przyjaciele, ale to wszystko. Czasami warto być nikim.

Z podniesioną kurtyną

Rodzenie dzieci to przygoda prywatna. To scenariusz napisany przez życie dla matki i ojca, bez obcej widowni.  Dlatego żal mi księcia Williama i Catherine,  bo choć opływają w luksusy, a ich potomek kiedyś będzie panował miłościwie, zabrano im prawo do takiej prywatności.

Ciąża księżnej Catherine musiała mieć publiczną odsłonę. Żona syna następcy brytyjskiego tronu nie może bez powodu pojawić się w szpitalu i nie wyjaśnić przyczyn tej wizyty. Poranne nudności i zmęczenie wystarczyły, by pałacowa machina przy dworze św. Jakuba zmuszona była do wydania komunikatu. Księżna jest w ciąży, mniej więcej w  jej 12. tygodniu i musi przez kilka dni odpocząć pod okiem lekarzy.

Dziesiątki tysięcy kobiet w jej wieku (30 l.) zachodzi na Wyspach co roku w ciążę. Tylko nieliczne trafiają z tej okazji  na pierwsze strony gazet. Błogosławiona reszta, jak moja żona przed laty, może się cieszyć  spokojem i prywatnością.  W przypadku Catherine media interesuje wszystko, nawet najbardziej poufne informacje z medycznych raportów. Jeśli poranne nudności, to kto wie czy nie będą bliźniaki? Catherine musi dożylnie pobierać płyny ustrojowe! Poczciwy William, musi znaleźć czas na wizyty w szpitalach... Tyle odkrywczych komentarzy po dwóch dniach "publicznej ciąży". Aż drżę w oczekiwaniu na pęczniejący balon pustosłowia.

Bajka z otwartymi drzwiami

W szpitalu króla Edwarda VII w Londynie rodzą tylko błękitnokrwiści i najbogatsi obywatele tego świata. Zdrowy rozsadek  podpowiada, że jeśli księżna jest w czwartym  miesiącu ciąży, jeszcze przez kilka kolejnych nikt nie zobaczy różowego bobasa i uśmiechniętej z nienaganną  fryzurą księżnej -matki. Nieważne. Medialny cyrk ruszył z kopyta i nieuchronnie konkurować będzie z historią, która ponad 2 tys. lat temu wydarzyła się w Betlejem, a która za trzy tygodnie przypomni światu o prawdziwej sztuce ekstremalnego rodzenia. Przez resztę ciąży Catherine będziemy świadkami wyliczanek fachowców, którzy wiedzą najlepiej, co powinna a czego nie powinna robić księżna. Zaleją nas zgaduj-zgadule imienia młodego Winsora lub Winsorki, i choć w najlepsze siedzi na razie w łonie matki, już teraz eksperci sporządzają mu precyzyjny życiorys.

Wiadoma niewiadoma

Prawdą jest, że ten potomek, ma szanse przejść do historii jako niezwykły. Jeśli brytyjski parlament i pozostałe piętnaście parlamentów państw Wspólnoty Brytyjskiej zatwierdzą proponowane prawo, zniesiona zostanie zasada primogenitury, która od wieków gwarantowała koronę najstarszemu synowi królewskiej pary. W czasach emancypacji i przy internetowym cwale XXI wieku, Brytyjczycy doszli do wniosku, że nie wypada dyskryminować kobiet na korzyść mężczyzn przychodzących na świat w pałacowych murach. Pierwszy  potomek Williama i Catherine ma szanse być pierwszym w historii spadkobiercą tronu, który bez względu na płeć będzie miał zagwarantowane miłościwe panowanie. Jeśli to będzie chłopczyk, zostanie kiedyś królem. Jeśli urodzi się dziewczynka, zostanie królową. Należy pamiętać, że obecnie panująca Elżbieta II odziedziczyła po ojcu koronę, tylko dlatego że nie miała starszego brata. Gdyby miała, zostałby  księżną i nie poświęcalibyśmy teraz  tyle uwagi  embrionalnej fazie rozwoju jej prawnuczka/wnuczki.

Kolejka do korony

Catherine urodzi przyszłą monarchinię lub monarchę. Co do tego nie można mieć wątpliwości. Zastawia jednak uwaga jak poświecą się temu faktowi, który ziści się najwcześniej za pół wieku  (jeśli nie później).  Warto przypomnieć, że Elżbieta II zasiada już na tronie ponad 60 lat i nic nie wskazuje, by zamierzała się z niego przesiąść na inne, mniej wytworne miejsce. Windsorowie mają w sobie gen długowieczności. Matka Elżbiety II żyła ponad 100 lat, nie stroniąc od ginu. Jej syn Książę Karol, cierpliwie czeka w kolejce do tronu i sam, nosząc te same geny, żył będzie długo. Dopiero później koronę odziedziczy jego syn, Książę William, ojciec dziecka, które tak obecnie elektryzuje tłum reporterów zebrany przed szpitalem w Londynie.

Śledząc brytyjskie media można odnieść wrażenie, że opisując scenariusze tak odlegle, tworzą jednocześnie nowy rodzaj prozy zwanej royal-science-fiction.

Życzenie poddanego

Cieszę się, że William i Catherine spodziewaj się dziecka. Wiem z doświadczenia, jak ważny rozpoczął się dla nich okres, i jeśli wszystko pójdzie dobrze, zakończy się on klapsem w książęcą pupę. Trzymam za nich kciuki. Mam też nadzieję, że media, nawet te krwiożercze, pozwolą książęcej parze na przeżywanie tego w bardziej pospolity sposób, tak jak mogą to czynić zwykli poddani. To nie jest bajka. Oczekiwanie na dziecko, to czas strachu i stresu. Choć w odpowiednich proporcjach mieszają się one z radością, nie chciałbym, by prywatne przeżywanie dobrej nowiny Catherine zakłócało wtykanie w nią narodowego nosa. Wiem, że jest to niemożliwe, bo pamiętam jak publiczne były narodziny jej męża, Williama, i te których nie pamiętam, księcia Karola. Mimo wszystko i wbrew dziennikarskiej ciekawości, tego właśnie im życzę.