Śmierci Jacinthy Saldanhy - pielęgniarki londyńskiego szpitala, gdzie przez kilka dni przebywała księżna Catherine, nie można było przewidzieć. Podobnie jak wypadku, w którym 15 lat temu zginęła księżna Diana. Czy oznacza to jednak, że w pogoni za sensacją nie należy się zastanawiać, czy warto?

Jacintha przepracowała w londyńskim szpitalu cztery lata. Gdy trafiła do niego księżna Catherine, codziennie mijała tłum fotoreporterów marznących przed budynkiem. Jej ciąża zainteresowała media błyskawicznie. Kto wie, może i Jacintha miała nadzieję, że wykonując swe obowiązki uda jej się choć zerknąć na księżną. Byłoby o czym opowiadać przyjaciołom.

Jacinta Saldanha nigdy już niczego nie opowie. Odebrała sobie życie. Kilka dni temu nie rozpoznała w telefonicznej słuchawce głosów australijskich radiowców, którzy podając się za królowa i księcia Karola zażądali informacji o stanie zdrowie Catherine. Pielęgniarka ich im nie udzieliła, a z DJ-ami rozmawiał ktoś inny. Przełączyła jedynie telefon na oddział, gdzie przebywała księżna. Tak z naiwnego szacunku do korony złamano szpitalne procedury.

Można zgadywać, co wydarzyło się w życiu pielęgniarki od momentu, gdy odebrała feralny telefon. Wiadomo, że policja znalazła ją nieprzytomną w jej londyńskim mieszkaniu w piątek rano. Gdy rozgłośnia z Sydney obwieściła światu, jak łatwo oszukać personel najbardziej strzeżonego szpitala w Anglii, życie Jacinthy zmieniło się nie do poznania. Przez dwa dni 2DAY FM mierzyło rosnące słupki słuchalności. Dziś rozgłośnia wyraża ubolewanie, a kilka dni temu chwaliła się w eterze dziecinnie prostym, królewskim psikusem. Nie przewidziała, że stacje na całym świecie wyemitują to nagranie, gdzie słychać spokojny głos pielęgniarki (matki dwójki dzieci), która z wyraźnie obcym akcentem zamienia z radiowcami kilka słów i przełącza rozmowę. Na tym koniec.

The END.

Nie wiemy, dlaczego Jacintha Saldanha popełniła samobójstwo. Możemy przypuszczać, że zarząd szpitala przeprowadził z nią na temat incydentu poważną rozmowę. Na "dywanik" na pewno wezwano drugą pielęgniarkę, która udzieliła informacji o stanie zdrowia księżnej.

Obie kobiety były w podobnej sytuacji. Obie mogły odczuwać winę z powodu roli, jaką nieświadomie odegrały w dowcipie. Napięcia nie wytrzymała Jacintha. Dlaczego akurat ona? - tego też nie można było przewidzieć. Jasnowidzami nie byli Mel Greig i Michael Christian, którzy siedzieli tego dnia przed mikrofonami w Sydney. Nie zdawali sobie sprawy, że telefonicznie można zabić człowieka. Nie pójdą do wiezienia, bo nie złamali prawa, ale na zawsze w ich pamięci pozostanie imię Jacintha i jej bezsensowna śmierć, której rzekomo nie dało się uniknąć.

Człowiek nie uczy się na błędach...

Kiedy 15 at temu mercedes matki księcia Williama gnał w kierunku paryskiego tunelu, jadący za nim Paparazzi myśleli tylko o jednym.

Zdjęcie księżnej Diany - tulącej się na tylnym siedzeniu do egipskiego milionera - było warte fortunę. Chwile później, dojeżdżając do roztrzaskanej limuzyny, nadal naciskali na migawki. Ciemny tunel błyskał fleszem. To nie była ich wina, nie mogli przecież wiedzieć, że kierowca mercedesa był pijany. Nie jechali z prędkością światła... Nie przypuszczali, że zdjęcie może zabić.

Aparat i mikrofon nie są narzędziami zagłady. To oczywiste. Mogą jednak w określonych warunkach rozpocząć lawinę, nad którą nie zapanuje ani dziennikarz, ani fotograf. Używane od lat w pogoni za sensacją, w rękach pozbawionych skrupułów stają się łopatami do wykopywania brudów. Potrafią tez śmieszyć, ale nigdy na własny koszt, zawsze na cudzy.

Medialny cyrk, jaki otaczał za życia księżną Dianę przetrwał wniezmielonej do dziś formie. Zainteresowanie, jakim media  darzą księcia Williama i księżną Catherine to ta sama pogoń za sensacją, choć dla niepoznaki, z nieco bardziej przypudrowanym nosem. Informacje o poczęciu  trzeciego z kolei spadkobiercy korony zalały pierwsze strony gazet i internetowe portale. Na kilka dni zaczarowały telewizje. Fakt to na pewno godny odnotowania, ale czy warty nieprzespanych nocy przed szpitalem w Londynie i niekończącej się medialnej mantry? W dodatku przy okazji giną ludzie.

Moje małe spekulacje...

Gdyby brytyjska rodzina królewska poszła za wzorem Holendrów czy Szwedów, być może nie doszłoby przed laty do wypadku w Paryżu, a Jacintha Saldanha pracowałby nadal w  londyńskim szpitalu. Wyobraźmy sobie, że Windsorowie schodzą z obłoków na ziemię i żyją jak inni obywatele - mniej wytworniej, ale bardziej autentycznym życiem. Pracują, jeżdżą metrem, chodzą do supermarketów i jak każdy zwykły śmiertelnik, nudzą się w piątek wieczorem przed telewizorem. Pałace zamieniają w muzea, zachowują tytuły, ale pozbywają się karet i tronów. Media gardzą pospolitym życiem. Szybko się nudzą. Prędzej czy później rodzina królewska zeszłaby z celownika aparatów i mikrofonów. Nie byłoby pogoni za mercedesami ani kretyńskich wygłupów w eterze. To akurat da się przewidzieć.