Zeznanie podatkowe jest jednym z najbardziej intymnych dokumentów obywatela. Niemniej premier Wielkiej Brytanii, David Cameron, zmuszony został do opublikowania danych o swych dochodach. Nie musiałby tego robić, gdyby nie jego ślimacza reakcja na informacje o firmie ojca, Iana Camerona, która zarejestrowana była w raju podatkowym. Jak w Biblii, Cameron trzy razy zaprzeczał, że jego najbliższa rodzina z niej korzystała, aż w końcu przyznał, że posiadał udziały w firmie ojca. Wprawdzie je sprzedał przed objęciem urzędu premiera, ale pytania pozostały.

Zeznanie podatkowe jest jednym z najbardziej intymnych dokumentów obywatela. Niemniej premier Wielkiej Brytanii, David Cameron, zmuszony został do opublikowania danych o swych dochodach. Nie musiałby tego robić, gdyby nie jego ślimacza reakcja na informacje o firmie ojca, Iana Camerona, która zarejestrowana była w raju podatkowym. Jak w Biblii, Cameron trzy razy zaprzeczał, że jego najbliższa rodzina z niej korzystała, aż w końcu przyznał, że posiadał udziały w firmie ojca. Wprawdzie je sprzedał przed objęciem urzędu premiera, ale pytania pozostały.
David Cameron /PAP/EPA/HANNAH MCKAY /PAP/EPA

Kilka minut przed dzisiejszym wystąpieniem Camerona w Izbie Gmin, swe zeznanie podatkowe opublikował minister finansów, George Osborne, a zaraz po nim, lider opozycji, Jeremy Corbyn. Mogłoby się wydawać, że publiczne wietrzenie politycznego sumienia zaczyna się na dobre. Równie dobrze mogły się wietrzyć pozory. Nikt nie spodziewał się, że Cameron przemawiając do posłów, skuli ogon, przerosi za ojca i siebie. Wręcz przeciwnie. W brytyjskiej polityce od zawsze funkcjonuje szachowa zasada: najlepszą obroną jest atak, przy czym nie wszystko musi być czarno-białe. 

Prawo syna

Premier grzmiał z mównicy na tych, którzy szargali pomięć jego taty. Ian Cameron - powiedział - pracował ciężko całe życie i poświecił się rodzinie. Jego biznes był legalny, a ludzie którzy skorzystali z inwestowania w Blairmore Investment Trust, płacili na Wyspach podatki. Firma zarejestrowana była nie tylko w "raju"  - tego słowa premier nie użył - lecz także na londyńskiej giełdzie. Zaraz potem szef brytyjskiego rządu zapowiedział w Izbie Gmin zaostrzenie kontroli i rychłe wprowadzenie układu, według którego brytyjska skarbówka, będzie miała wgląd w spis właścicieli funduszów powierniczych, działających na Bermudach, Kajmanach czy wyspie Jersey. 

Czujna opozycja

David Cameron sprzedał udziały w firmie ojca w 2010 roku, zanim objął funkcję premiera. Jak powiedział deputowanym, zrobił to, żeby nie zostać posądzonym o konflikt interesów. Parlamentarna opozycja nie przespała tego momentu. Jeśli przed 6 laty premier miał takie obawy, dlaczego nie zgłosił swych inwestycji do spisu parlamentarnego wcześniej, gdy był tylko posłem. Deputowani do Izby Gmin mają obowiązek zgłaszania takich korzyści. Lider Laburzystów, Jeremy Corbyn, nazwał wystąpienie Camerona mistrzowską lekcją mydlenia oczu. Jego zdaniem wydarzenia z ostatniego tygodnia potwierdziły, że w Wielkiej Brytanii są dwa prawa: dla super bogatych i całej reszty. 

Legalnie ale czy moralnie?

To czym zajmował się ojciec premiera nie było nielegalne. Jego syn, sprzedając udziały, zapłacił od zysku należny podatek. Złamał jednak podstawowa zasadę, o której przedszkolaków uczą spin doktorzy - w podbramkowej sytuacji wszystkie fakty powinny zostać ujawnione natychmiast, a David Cameron zwlekał. Nie wiadomo dlaczego. Pozostała jeszcze darowizna 200 tys. funtów, którą wykazały opublikowane przez niego zeznania podatkowe. Otrzymał je od matki w nadziei, że po jej śmierci nie będzie musiał zapłacić podatku spadkowego. Stanie się to, jeśli wdowa po Ianie Cameronie pożyje jeszcze dwa lata. Znowu chodzi tu o całkowicie legalny mechanizm. Czy moralny? - to już inna sprawa. 

Sprawa nadrzędna

Od sześciu lat brytyjski rząd zaciska obywatelom pasa. Kurczy się dziura budżetowa, ale wraz z nią także cierpliwość ludzi. Po najnowszych rewelacjach podatkowych w powietrzu unosi się atmosfera braku zaufania i społecznej irytacji. David Cameron odczuł to boleśnie podczas demonstracji, jaka odbyła się przed Downing Street w miniony weekend. W tle tych wydarzeń czai się to najważniejsze, które 23 czerwca zagna Brytyjczyków do urn wyborczych. Mają się opowiedzieć na temat unijnej przyszłości swego kraju. Wszystko co teraz uderza w Camerona - a jest on twarzą kampanii za pozostaniem we wspólnocie - dodaje wiatru w żagle zwolennikom opuszczenia Unii. 

Ponieważ nie doszło do złamania prawa, a w podatkowych szafach opozycji może również kryć się niejeden szkielet, obserwatorzy mają propozycję - może w takiej sytuacji warto wprowadzić zawieszenie broni. Najpierw rozegrać partię szachów z Brukselą, a dopiero potem zgotować piekło rajom podatkowym.