Przemówienie lidera zawsze jest kulminacyjnym punktem corocznej konferencji Konserwatystów. I tak było dziś w Manchesterze. Premier Theresa May od kilku tygodni przygotowywała się do wystąpienia. Na horyzoncie miała Brexit, a we wstecznym lusterku kolejkę rywali, ustawiającą się po jej stołek. Kilku współpracowników pani May o tym marzy. Na razie trzymają fason i sztylety schowane w kieszeni. Ale w każdej chwili ten wiatr może się zmienić.

Takie przemówienia zawsze mają stałe punkty programu. Jak w meczu piłkarskim - są rzuty wole i karne. Auty i gwizdy sędziego. I tak było tym razem - premier mówiła o przyszłości i nadziejach, o służbie zdrowia i edukacji. Ale oprócz szczytnych słów na temat Wielkiej Brytanii, pojawił się na scenie jeszcze ktoś inny. Na imię ma Simon Brodkin. Wszedł na salę obrad udając fotoreportera. A gdy premier zaczęła przemówienie, podszedł do niej i wręczył kartkę papieru. Nie była to zwykła kartka. Wydrukowany dużymi literami kryptonim P45 oznaczał, że premier Theresa May otrzymała właśnie wymówienie z pracy. Co więcej, Brodkin oświadczył, że działał na zlecenie szefa dyplomacji Borisa Johnsona - głównego podejrzanego o apetyt na stołek.

Gorzki smak w ustach

Pan Brodkin jest znanym żartownisiem. Kilkakrotnie już w miejscach publicznych wprawiał w zakłopotanie znanych ludzi. Smak jego poczucia humoru wcześniej odczuli Donald Trump i były szef FIFA Sepp Blatter. Theresa May nie mogła tego wiedzieć. Bezwiednie przyjęła od niego wymówienie, po czym, gdy mężczyznę eskortowano z sali, próbowała mówić dalej. Wiele padło w tym przemówieniu ważnych słów, ale nie wszyscy je usłyszeli. Panią premier targały ataki kaszlu. Momentami zupełnie traciła głos. Próbowała sytuację obrócić w żart, ale tylko jedna puenta tego wystąpienia pozostanie Brytyjczykom w głowie.

W impasie

Wielka Brytania stoi u progu najważniejszej decyzji w swej nowożytnej historii. Brexit zmieni oblicze tego kraju na kilka pokoleń, a negocjacje na ten temat w Brukseli utkwiły w martwym punkcie. Rozmowy o warunkach rozwodu z Unią Europejką miały przeistoczyć się w pertraktacje handlowe. Tymczasem kilka dni temu, Parlament Europejski postanowił, że z uwagi na brak postępu, tak się nie stanie. Londyn nic na to nie może poradzić.

Czarna owca

Premier May jest krytykowana zarówno przez oficjeli w Brukseli, jak i jej własnych współpracowników. Głownie za brak cech przywódczych. Jej prawa ręka - wspomniany wyżej Boris Johnson - niemal otwarcie się z nią nie zgadza w głównych punktach Brexitu. Boris to Boris - mówią członkowie gabinetu, jakby to miało tłumaczyć brak lojalności ze strony polityka. Jakby pan Johnson był niesfornym chłopcem w szkole, a nie szefem dyplomacji piątej gospodarki świata.

...i stało się

Brytyjczycy nazywają to "Poetic Justice". W języku polskim: człowiek strzela, a pan Bóg kule nosi. Tak można ocenić dzisiejsze przemówienie Theresy May w Manchesterze. Jej wizja Wielkiej Brytanii jest imponująca, przynajmniej na papierze. Ale gdy trzeba ją Brytyjczykom zakomunikować brakuje jej głosu i staje się obiektem drwin na oczach świata. Jej przemówienie na konferencji Konserwatystów w Manchesterze niechcący stało się metaforą piastowanego przez nią urzędu, niezamierzoną w kategoriach PR-u autoironią.

Nie ma powodu do śmiechu

Partia Konserwatystów i policja są w szoku. Wszczęto dochodzenie w sprawie incydentu z udziałem żartownisia. Okazuje się, że dysponował autentyczną akredytacją. Ale jeśli on dostał się tak blisko pani premier, to mógł to uczynić ktoś inny. Na przykład terrorysta. A to nie jest już powód do żartu. To rzeczywistość, która dociera do wyborcy skuteczniej niż polityczne frazesy.