​Nie będę uczył szefa FBI jak pisać przemówienia. Ale znam przyzwoicie angielski i interesuję się historią. Wygłoszona przez niego mowa w waszyngtońskim Muzeum Holokaustu wywołała burzę protestów, a można jej było uniknąć. Na dwa sposoby.

Mówiąc o "mordercach i wspólnikach" James Comey powinien był pozostać w sferze uogólnień. To bezpieczny zabieg, wówczas nie obraziłby nikogo. Ale mógł też wymienić nazwy wszystkich państw, których obywatele dręczyli i mordowali Żydów. Niestety na niej również znalazłaby się Polska. Jednak nie po prawej ręce Niemców, lecz po Łotwie, Litwie, Estonii, Ukrainie, Rumunii, Węgrzech i o jakże często przemilczanych Francji i Włoszech. 

Gdyby z ust szefa FBI padła w Waszyngtonie litania podana w chronologicznym porządku ciekaw jestem, czy wówczas również podniosłyby się tak monumentalne głosy protestu. Słowa Comey'a były niefortunne, choć myśl w nich zawarta nie była pozbawiona głębszego, filozoficznego sensu. Przytoczę ją ponownie, gumując nazwy państw, które w rzeczywistości padły: "In their minds, the murderers and accomplices didn’t do something evil" - mordercy i wspólnicy nie uważali, że robią coś złego. 

Gdy opadną emocje, warto się zastanowić nad tym bezpaństwowym zdaniem. Bo ono wchodzi głębiej w istotę zbrodni dokonanych na Żydach. Czas biegnie nieubłaganie. Winni nie są już w stanie nawet doczołgać się do konfesjonałów.

(md)