W 1959 roku Gerald Howson otrzymał zlecenie od elitarnego czasopisma „The Queen”. Miał pojechać do Polski i przywieźć zdjęcia do artykułu o zimnowojennych realiach naszego kraju. Howson był z zawodu malarzem, fotografią zajmował się od niedawna. Zabrał ze sobą dwa aparaty Leica. Do plecaka włożył chemikalia konieczne do wywoływania filmów. Nie był pewien, czy kupi je w Polsce. Negatywy chciał widzieć natychmiast, odbitki mógł zrobić po powrocie.

Gerald Howson odwiedził Kraków i Nową Hutę. Później Lublin i Warszawę. Nie znał ani słowa po polsku. Fotografując ludzi, podchodził do nich blisko, na wyciągnięcie ręki. Brytyjczyk dokumentował rzeczywistość inaczej niż fotografujący wówczas Polacy. Zachowywał konwencje obowiązujące w malarstwie. Interesowała go nie tylko powojenna egzotyka kraju i historia wyryta na twarzach mieszkańców.

Fascynował się też formą. Podczas swej trzytygodniowej podróży, Howson poznał kilku Polaków mówiących po angielsku.

Nocą instalował prowizoryczne ciemnie, w dzień robił zdjęcia.

Geralda poznałem przypadkiem w Londynie, na urodzinach jego córki. Byłem kiedyś w Polsce - rzucił na powitanie. Robiłem zdjęcia - dodał.

To wystarczyło, by mnie zainteresować. Rozmawialiśmy przez resztę wieczoru. Tydzień później, w skromnym domu Howsona czekała na mnie herbata i kilka pożółkłych zdjęć... Dobrych zdjęć, ale tylko kilka. Poczułem rozczarowanie. Po chwili rozmowy Gerald podszedł do biurka i otworzył szufladę. Tu jest więcej - powiedział dotykając negatywów. Przeleżały tak pięćdziesiąt lat, najwyższy czas, by je wyjąć - dodał. Zamarłem. Przede mną leżał skarb, który miał wypełnić ważną część mojego fotograficznego życia.

Od kilku lat jestem kustoszem archiwum Geralda Howsona.

Dotychczas zrealizowałem trzy wystawy jego fotografii: w Krakowie (2009), Lublinie (2012) i Warszawie (2013). Ujął mnie sposób, w jaki ten sędziwy już dziś Brytyjczyk połączył reportaż ze sztuką. Howson wie, gdzie w fotografii przebiega granica między taktem a nadmierną egzaltacją. Jest ciekawy świata, ale nie wydaje osądów. Obserwuje.

Jego kadry tętnią życiem, ale jednocześnie rejestrują cień śmierci, który pozostał po wojnie.

Większość reprodukowanych w tym albumie fotografii to skany negatywów. Niestety część oryginałów nie przetrwała. W przypadku niektórych zdjęć byłem zmuszony polegać na odbitkach, które zachowały się z tej niezwykłej podroży. Choć ma to wpływ na jakość reprodukcji, postanowiłem umieścić je w ostatecznym zbiorze.

Zadecydowała o tym ich historyczna i artystyczna wartość.

Gerald to także przyjaciel. Po każdym naszym spotkaniu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że obcuję z umysłem, który w kilku zdaniach dokonuje syntezy wszystkiego, co ludzkie. On nie potrafi rozmawiać tylko o fotografii. Analityczna osobowość Geralda zawsze łączy ją z historią i literaturą. Nierzadko z muzyką. To nie są wyreżyserowane wykłady bezdusznego belfra. Howson jest spontaniczny i niezmiennie szczery. Nasze rozmowy nauczyły mnie głębszego szacunku, nie tylko wobec jego niezwykłej osoby, ale także, w bardziej uniwersalnym ujęciu, dla ludzkiego doświadczenia i sędziwego wieku.

Jestem niezmiernie wdzięczny Geraldowi, że podczas pracy nad albumem służył mi swą radą i wsparciem.