Fotografia jest jak kot - ma więcej niż jedno życie. Gdy pięć lat temu dokumentowałem wnętrze Bush House, zamykającej się wówczas siedziby BBC World Service, nie przypuszczałem, że powrócę do tego budynku ze specjalną misją. Po ponad 70 latach nieprzerwanej pracy, rozgłośnia przeniosła się w nowe miejsce, do bardziej centralnej części Londynu. Studia opustoszały. Budynek stracił swoją duszę i szukał nowego lokatora. Na szczęście pozostały fotografie dokumentujące ten rytuał przejścia.

Fotografia jest jak kot - ma więcej niż jedno życie. Gdy pięć lat temu dokumentowałem wnętrze Bush House, zamykającej się wówczas siedziby BBC World Service, nie przypuszczałem, że powrócę do tego budynku ze specjalną misją. Po ponad 70 latach nieprzerwanej pracy, rozgłośnia przeniosła się w nowe miejsce, do bardziej centralnej części Londynu. Studia opustoszały. Budynek stracił swoją duszę i szukał nowego lokatora. Na szczęście pozostały fotografie dokumentujące ten rytuał przejścia.
Wystawa fotografii Bogdana Frymorgena w Bush House /Bogdan Frymorgen /RMF FM

Kiedy kilka miesięcy temu londyński uniwersytet King’s College zaprosił mnie do udziału we wspólnym projekcie, ucieszyłem się podwójnie. Mój ukochany Bush House znalazł lokatora z wyobraźnią - instytucję oświatową. Nie był to kolejny bank, giełda czy biura firmy ubezpieczeniowej. To było dla mnie niezmiernie ważne. Otrzymał od losu nowe wcielenie, które kreatywnie zmieni jego charakter na następne kilkadziesiąt lat. Drugim powodem do radości było to, że pożegnalne zdjęcia, zrobione przed laty, otrzymały szanse, by ponownie pojawić się na ścianach. Tym razem nie dokumentowały umierania Bush House. Stały się pomostem dla tego, co w tym budynku się wydarzyło i co dziać się będzie w przyszłości.

Udział w takich projektach jest ciekawy, oznacza bowiem współpracę z zespołem ludzi. To graficy komputerowi, scenografowie i kulturoznawcy. Trzeba umieć słuchać i precyzyjnie artykułować swoje oczekiwania. Jest też szansa, by aktywnie wpłynąć na kształt projektu. Ten był trójwymiarowy - skupiał się nie tylko na moich fotografiach. Drugim członem był ukłon w stronę historii zapisanej dźwiękiem programów radiowych, a trzecim - interaktywna propozycja dla studentów rozpoczynających rok akademicki w nowym miejscu. Taka wylęgarnia inicjatyw, jakie realizowane będą w tych murach przez następne kilka lat. Po kilku spotkanych produkcyjnych projekt był gotowy. Wczoraj wspólnie otworzyliśmy ekspozycję w Bush House.

To zawsze są mile chwile, gdy w jednym miejscu spotykają się znajomi dziennikarze z BBC. W tym przypadku zjednoczyła nas nie tylko praca dla rozgłośni, ale także budynek, w którym się znajdowała.  Z uwagi na architekturę i niepowtarzalny urok, Bush House był dla nas matecznikiem. Nazywaliśmy go okrętem - our mother ship. Wspólnie dmuchaliśmy w jego żagle i wchodziliśmy na pokład, by produkować rzetelne informacje. Pracowaliśmy na zmiany, również nocą. Często w stresujących warunkach. Ale z uwagi na kaliber ludzi, z jakimi miałem zaszczyt obcować, był to najwspanialszy uniwersytet świata.

Instalację King‘s College będzie można oglądać przez kilka miesięcy. Tuż obok znajduje się mała kafejka i sklep z uniwersyteckimi wydawnictwami. Pięć lat temu, odchodząc z BBC, opublikowałem album fotograficzny, który był hołdem dla tego budynku. Moim prywatnym i zbiorowym. Podpisy do zdjęć - w postaci krótkich historii, anegdot, a nawet wierszy - napisali moi koledzy z pracy. Albumu już nie ma. Zostały mi zaledwie trzy egzemplarze.

Jak zawsze, przy okazji takich projektów rodzą się kolejne. I tak stało się tym razem. Bardzo możliwe, że album doczeka się drugiej edycji, by znaleźć się w uniwersyteckim sklepie na terenie Bush House. Trudno o lepszy epilog tej przygody.