Fotografia wiernie rejestruje wydarzenia i jest znakomitym dopełnieniem kronik. Chwała jej za to. Jednak fotografia, którą cenię najbardziej posuwa się o krok dalej. Podejmuje ryzyko syntezy - tego, co znane i warte poznania. Spina klamrą niezależne watki i zwija nitki w jeden spójny kłębek. Pobudza ciekawość. Nawet jeśli nie zawsze trafia w samo sedno, często daje odbiorcy powód do myślenia.

Ten kawałek ściany mógłby pochodzić z wielu miast Europy. Przedstawia fragment domu przy ulicy Bożego Ciała na Kazimierzu. Ta pożydowska dzielnica Krakowa jest echem tragedii, która przed laty zwęgliła polski równoleżnik. W 1941 roku, zmieciony jednym ruchem nazistowskiej dłoni, Kazimierz umarł na stojąco. Na zawsze pogrążył się w czasie przeszłym -  jego mieszkańcy wygnani, domy osierocone. W wąskich uliczkach, w których przez stulecia tętniło życie, nastała pustka przelewająca się w próżnie. I ta złowroga, wieloletnia cisza.... Od lat łowię na Kazimierzu kadry, które łączą teraźniejszość z tamtą historią. Dla mnie to zdjęcia zrobione bez blasku zachodzącego słońca.  

Dokładnie 6 lat temu byłem autorem pewnego happeningu. Wraz z moim przyjacielem, Chrisem Schwarzem, zaprosiliśmy do współpracy krakowskich studentów. Chris był założycielem Żydowskiego Muzeum Galicja, a ja pomagałem mu tłumaczyć naszą rzeczywistość. Tego marcowego wieczoru otworzyliśmy Muzeum dla ochotników. Na stół rzuciliśmy gorącą pizzę, a na ekran mapę Kazimierza. Wszyscy dostali do reki kredę i po kilka ulic na osobę w przydziale. Zadanie było proste: zamalować w nocy Kazimierz sylwetkami nieistniejących ludzi. Miały powstać na chodnikach, ulicach i ścianach domów, w kolejną, niemą rocznicę wielkiego wygnania.

Studenci rzucili się do pracy. Moim zadaniem było tłumaczenie straży miejskiej celu naszych działań i uwalnianie zatrzymanych graficiarzy. Mieszkańcy kamienic mieli własne zastrzeżenia, ale po przypomnieniu dat i standardowym "przepraszamy za kłopot" obyło się bez skarg i wyzwisk. Zresztą unikaliśmy świeżo odrestaurowanych budynków. Chris fotografował  akcję, studenci rysowali, ja pilnowałem. Skończyliśmy nad ranem. 

O świcie Kazimierz ożył tysiącem tajemniczych figur. Na jednej z jego ulic pojawił się wóz satelitarny. Wychodzących do pracy ludzi powitał dziennikarz pytaniem: co ich zdaniem tej nocy stało się na Kazimierzu, i to ważniejsze... dlaczego?

Tylko nieliczni rozmówcy skojarzyli nasze kredowe credo z historią Żydów, ale byli tacy, którzy natychmiast odgadli intencję akcji. Dzięki audycji radiowej dowiedziała się o niej cała reszta kraju i na tym tym koniec. Cel osiągnięty. Jeszcze przed południem spadł deszcz i w symbolicznym akcie oczyszczenia zmył z powierzchni Kazimierza białe postaci. Zniknęły z chodników, placów i ulic. Ale na ścianach przetrwały, jakby na przekór historii i pogodzie. 

Powyższe zdjęcie zrobiłem trzy lata po akcji na Kazimierzu. Obok naszych sylwetek zdążyły się pojawić efekty pracy innych graficiarzy. Nieświadomi, ludzie do dziś przemykają obok tej mini historii i tej większej, bardziej znanej, której ogromu nie da się oddać żadnym prostym zdjęciem. Można tylko próbować, wiedząc, że to niemożliwe. Tymczasem Kazimierz pięknieje. W powojennych oczodołach powstają nowe domy. Restaurowane są stare fasady i generalnie wszystko staje się kolorowe. Modna dzielnica Krakowa wdziała siedmiomilowe buty i powoli oddala się od przeszłości. Ma do tego prawo. Nam zostaje obowiązek o niej pamiętać.