Nie jestem bolszewikiem, nie mam czerwonego podniebienia ani daczy na Krymie. Ale z pewnym niepokojem obserwuję naszą historyczną świadomość. Otóż ludzie, którzy nie mogą pamiętać Edwarda Gierka, chcą dziś burzyć pomniki. Nie stoczniowców, bohaterskiego górnika czy hutników sparzonych martenowskim skwarem. Im chodzi o żołnierzy, dodam radzieckich. Tych, którzy oddali ostatni oddech na polskiej ziemi, a wciągnęli przedostatni na tej okupowanej, niemieckiej.

Nie jestem bolszewikiem, nie mam czerwonego podniebienia ani daczy na Krymie. Ale z pewnym niepokojem obserwuję naszą historyczną świadomość. Otóż ludzie, którzy nie mogą pamiętać Edwarda Gierka, chcą dziś burzyć pomniki. Nie stoczniowców, bohaterskiego górnika czy hutników sparzonych martenowskim skwarem. Im chodzi o żołnierzy, dodam radzieckich. Tych, którzy oddali ostatni oddech na polskiej ziemi, a wciągnęli przedostatni na tej okupowanej, niemieckiej.
Lidzbark Warmiński, 25.12.2015. Pomnik żołnierzy radzieckich, nazywany też pomnikiem wdzięczności Armii Czerwonej, na skwerze przy ul. Bartoszyckiej. /PAP/Tomasz Waszczuk /PAP

Nigdy nie byłem w wojsku. Podejmując życiowe decyzje zadbałem o to, żeby nie drętwieć w czołgu, czy zlizywać błoto z kapralskiego buta. Mam awersje do munduru. Nie jest to brakiem patriotyzmu. Kilka patriotycznych czynów mam na koncie, ale ponieważ się zabliźniły, nie warto o nich pisać. Ja postanowiłem dorzucić wolnej Polsce swoje pięć groszy, poza murami koszar. A potem poza jej granicami.

Rysy pamięci

Z wojskową dyscypliną i z sercem w manierce byłem patriotą. Małym codziennym wysiłkiem dawałem tego swoje niewielkie świadectwo. Za to nigdy nie wręczali medali. I słusznie. Tak się złożyło, że wypełniając zawodowe obowiązki, wielokrotnie stykałem się z wojną. Spieszę dodać, że nie bezpośrednio. Ale wgapiając się godzinami na służbie w studyjne monitory BBC, naoglądałem się walk i okrucieństw. To pozostawia w człowieku nieodwracalne ślady.

Wspólny mianownik

Cudzej śmierci nie da się dotknąć na ekranie, dlatego należy włączyć wyobraźnię. To nasz obowiązek. Umierający żołnierz w irackich okopach, Bośniak konający w Sarajewie, jego koledzy z Kosowa czy Donbasu czuli to samo, gdy padali na ziemię od kuli snajpera. Nie było mnie nigdy przy śmierci żołnierza, ale jestem przekonany, że gdy po zatrzymaniu akcji serca konający mózg opuszcza kurtynę, każdy - bez wglądu na szarżę, kolor munduru i język jakim włada - czuje to samo. Może już nic nie czuje, ale nawet w tym nieczuciu ginący są jednym.

Obowiązkowa historia

Dlatego słuchając glosy wzywające do burzenia pomników żołnierzy radzieckich, przywołuję obraz ich ostatniej chwili, gdy z dala od domu i rodzin wciągali w płuca ostatni łyk polskiego powietrza. Nie jestem idiotą. Pamiętam o wrześniowym rozbiorze Polski, o Mołotowie i Ribbentropie rozrywających polską flagę, jak zbroczone we krwi prześcieradło. Nie zapominam też o Katyniu i pokazowych procesach w Moskwie. W końcu pozostaje pamięć o czerwonej zarazie, która zatruła kilkadziesiąt lat życia moich rodziców, a i mnie chuchnęła w twarz cuchnącym oddechem. To jednak nie ma nic wspólnego z umierającym nad Wisłą Rosjaninem.

Nie podnośmy ręki

Mam propozycję. Zamiast burzyć pomniki, spróbujmy żyć tak, żeby kiedyś z wdzięczności za nasze czyny, ktoś przynajmniej zapalił świeczkę. Nie spieszmy się na piedestały i postępujmy uczciwie. Szanujmy ostateczną ofiarę tych, którzy nie musieli zginąć, a oddali wszystko za nasze przyszłe życie. Również i za ten dzień - drogi czytelniku - w którym czytasz te słowa. Oddali swoją młodość, swoja przyszłość, przyszłość swych dzieci i wnuków, których być może nigdy nie mieli. Za to należy im się szacunek, a nie młotem w marmurową statuę.