Nie będę skupiał się na szczegółach kolejnej zmiany w scenach PiS-owskiego rządzenia. Choć kusi mnie, aby zadać obecnemu układowi władzy parę konkretnych pytań. Wystarczyły niewiele znaczące protesty nieopierzonych lekarzy, by trzeba było poświęcić ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła? Czy grupa ideologicznych piewców dziewiczej natury, tych niemal biblijnych Adamów-wariatów, spod znaku Adama Wajraka, ma taką siłę, że jak politycznym harwesterem potrafi dokonać zrębu w rządzie i strącić szyszkę, Jana Szyszkę? Czy nie jest groteskową roszada: Joachim Brudziński za Mariusza Błaszczaka w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, po to by Błaszczak mógł przejąć wojsko? Zatrzymam się dłużej na tym ostatnim ruchu, bo oczywiście to on jest tutaj najważniejszy.

REKLAMA

W przeddzień kolejnej miesięcznicy smoleńskiej wyrzucono z rządu Antoniego Macierewicza. Trudno o bardziej znaczący symbol, czym rekonstrukcja gabinetu Mateusza Morawieckiego jest. Gdy obserwowałem radykalną wymianę kadr w ekipie "dobrej zmiany", miałem nieodparte wrażenie, że to nie premier, tak naprawdę, a kto inny jest tam selekcjonerem. Czy to jest jeszcze grupa ludzi władzy, której patronuje prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, czy też raczej autorski zespół rozradowanego generała Jarosława Kraszewskiego? To dzień triumfu dla złego ducha Pałacu Prezydenckiego, który nie ukrywał naigrawania się z odwołanego szefa MON-u i pokazywał roześmianą twarz w kadrze podczas rządowej zmiany wart. Przypomnę, Kraszewski, któremu Służba Kontrwywiadu Wojskowego cofnęła dostęp do informacji niejawnych, odwołał się do premiera.

A jeszcze przed południem, zanim doszło do oficjalnej rekonstrukcji rządu, (jeszcze minister) Antoni Macierewicz oświadczył w mediach, że dokumentacja na niekorzyść Kraszewskiego jest bardzo przekonująca i jednoznaczna. A jednak teraz, jak sądzę, nie będzie to miało żadnego znaczenia. Prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego najprawdopodobniej odzyska swego wojskowego, co będzie dowodem na pełną kontynuację "komorowszczyzny" w otoczeniu prezydenta Andrzeja Dudy. Pytany, na jakim etapie jest odwołanie się Kraszewskiego, Macierewicz odpowiedział, że to pytanie do premiera Mateusza Morawieckiego. To jest instancja, do której się odwołuje w takiej sytuacji osoba, która miała dostęp do informacji niejawnej i kwestionuje decyzje kontrwywiadu wojskowego - oświadczył Macierewicz tuż przed swoim własnym odwołaniem. Nic więc dziwnego, że w chwilę później w telewizji zobaczyłem pokraśniałą z zadowolenia twarz generała Kraszewskiego. Najwyraźniej ten oficer ufa premierowi, który pozbył się szefa MON-u.

Tak objawia pewność siebie, butę w wojskowych butach, jedna z kluczowych, nietykalnych postaci w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Nic dziwnego, skoro biurem tym kieruje Paweł Soloch, gwarant tego, aby "dobra zmiana" była tylko pustym sloganem propagandowym, człowiek dbający o pełną kadrową i (anty)koncepcyjną kontynuację prezydentury Bronisława Komorowskiego. Najwidoczniej w każdym państwie istnieje niewidzialny "gabinet cieni", prawdziwy rząd, "głębokie państwo". Ten "deep state" III RP ufundowany został mniej więcej za czasów "okrągłego stołu".

Żeby pojąć, czym są te zakulisowo działające struktury władzy, trzeba oderwać się na moment od informacyjnej i publicystycznej piany bitej przez obie strony politycznej barykady w Polsce, tak fanów "dobrej zmiany", jak i klakierów "totalnej opozycji". Ja pełni zgadzam się z analizą interpretatora-outsidera Stanisława Michalkiewicza. Publicysta w odwołaniu szefa MON-u widzi robotę Starych Kiejkutów czyli dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych. Cała ta zmiana rządu oznacza tak naprawdę tylko jedno: Stare Kiejkuty się doczekały i dopięły swego. Naciskały na prezydenta Andrzeja Dudę by odsunął Antoniego Macierewicza od dłuższego czasu i prezydent Duda ustąpił. Zaakceptował to Naczelnik Państwa, który cofa się na całej linii. Macierewicz podpadł Kiejkutom po pierwsze dlatego, że w 1992 r. zrobił lustrację, której miało nie być. Po drugie rozwiązał WSI. Choć nie do końca był w tym konsekwentny, ale jednak to zrobił. Po trzecie anulował przetarg na Caracale a przecież łapówki zostały już za ten złom wzięte i skonsumowane. Po czwarte zrobił kurację przeczyszczającą w wojsku. Po piąte wreszcie ujawnił złoty fundusz, czyli system awansów w wojsku, który był zagwarantowany jeszcze od czasów generała Wojciecha Jaruzelskiego. A propos wątku francuskich helikopterów ... W najnowszym tygodniku "Do Rzeczy" ukazał się doskonały śledczy artykuł Wojciecha Wybranowskiego pt. "Wirujący przetarg", o tym jak najprawdopodobniej pod Francuzów ustawiano przetarg na helikoptery. Caracale w oparach korupcji? Znacząca jest w tym wszystkim rola ówczesnego prezydenta Komorowskiego. Czyżby dostał od Francuzów kasę na kampanię? Dowodów brak, ale są mocne przesłanki. Czekam na wyniki prac prokuratury. Choć jestem pewien, że Bronisław Komorowski to kolejna nietykalna postać z grona elit III RP. Tak więc zadarcie z taką personą nie kończy się dobrze, a w przypadku odwołanego właśnie szefa MON wystarczy jego "zbrodni" nie na jedną, a na wielokrotną dymisję, infamię i śmierć polityczną. Ciekaw więc jestem losu Macierewicza.

Bowiem, jak już pisałem, powrotu do służby w BBN generała Jarosława Kraszewskiego jestem absolutnie pewien. To właśnie był element układu. To na to naciskał prezydent Andrzej Duda. A premier Mateusz Morawiecki, który z Antonim Macierewiczem toczył boje o Polską Grupę Zbrojeniową, z pewnością przywróci generałowi dostęp do tajemnic państwa.

Wojsko, wojsko/ Maszeruje wojsko/ Twoi chłopcy, Polsko/ Marsz, marsz, marsz ... To refren wszelkich wielkich przemian w Polsce, które polegają na tym, aby nic się nie zmieniło, bo wszystko pozostało po staremu. Każda próba emancypacji, wybicia się na niezależność od układów wojskówki, ciągle kończy się tym samym, po "spocznij", znów jest komenda "baczność!". Oczywiście ta musztra nie rozgrywa się na głównym placu apelowym, ta piosnka nie rozbrzmiewa z głośników i innych tub propagandy. Trzeba wsłuchać się w głuchy stukot podkutych butów w dalekich korytarzach tajnego sztabu, trzeba przyłożyć ucho to tu, to tam i na podstawie strzępów pieśni zrekonstruować całość potwornego utworu. Trochę ponosi mnie w tej chwili poetycka wena, bo to przecież nie jest zwyczajny polityczny felieton, a kolejny odcinek mego gonzo-gnozo, żarliwego zaangażowanego kolażowego reportażu z najważniejszych bieżących wydarzeń. Jednak pod tą romantyczną wieszczą stylistyką kryją się fakty. Te, o które niewielu pyta, a nawet jeśli, to też są to tylko głosy z podziemia, tyle że innego niż "deep state". Tak, poza widokiem głównego nurtu, żyją sobie w odosobnieniu dwie tajemnicze sfery w kraju.

Michalkiewicz pisze: Naczelnik cofa się na całej linii. Ale przecież nie od dziś to widać. Każdy miesiąc rządów Zjednoczonej Prawicy przynosił kolejne defensywne decyzje, na zasadzie "jeden krok do przodu, dwa kroki w tył". Właściwie łuski powinny opaść z oczu zwolennikom obecnej władzy, kiedy z bliżej niewyjaśnionych powodów odwołano bardzo popularną, cieszącą się ogromnym zaufaniem premier Beatę Szydło, by utorować drogę do kierowania rządem Mateuszowi Morawieckiemu. Wiele już pisano o oficjalnych powodach tej metamorfozy. Jednym z nich miała być biegłość nowego szefa Rady Ministrów w międzynarodowych układach. A przecież Szydło zyskała najwięcej właśnie na "występach zagranicznych". Byłem dumny z jej wystąpień na unijnych forach. Zachowywała się tam jak prawdziwy "mąż stanu", delikatna, kulturalna kobieta o wielkiej sile perswazji. Wiadomo było, kto tam wśród rzeszy eurofircyków naprawdę nosi spodnie. A tu nagle trzeba było krajowej podmiany. Nie pisałem o tym wtedy, gdy do niej doszło. Zacisnąłem zęby, czekałem na dalszy rozwój wypadków.

Teraz jednak, trzymając się logiki mojego tekstu, zadam publicznie te pytania. Czy ludzie wojskowej bezpieki nadal rozdają w Polsce polityczne karty? Dlaczego Jarosław Kaczyński, który nie raz wykazywał się ogromną polityczną odwagą, znów jakby cofa się przed atakami niewidzialnego dla mas wojskowego lobby? I najważniejsze pytanie, sprawa będąca tabu w mediach głównego nurtu: czy faktycznie istnieją silne związki Morawieckiego ojca i syna z panami w mundurach? Czy prawdziwa jest informacja przekazana przez byłego prokuratora, ministra rządu RP na wychodźstwie Andrzeja M. Czyżewskiego: Cała kariera, nie tylko zawodowa, p. M. Morawieckiego związana jest z WSI - ZWOP (Zwiad Wojsk Ochrony Pogranicza) Oddział we Wrocławiu? Nie znam odpowiedzi na to pytanie i, znając realia III RP, nigdy się nie dowiem. Dowodem na to jest los Aneksu o likwidacji WSI.

Chciał go opublikować tylko odwołany szef MON Antoni Macierewicz oraz Służba Kontrwywiadu Wojskowego pod wodzą zaufanego człowieka Macierewicza Piotra Bączka. Broni się przed tym rękami i nogami prezydent Andrzej Duda, mimo że jako prawnik wie, że tym samym łamie prawo. Po anonimizacji danych osobowych, co jest konsekwencją orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, ustawowym obowiązkiem jest publikacja Aneksu. Jest jeszcze jednak bulwersująca kwestia związana z Jarosławem Kaczyńskim, której - co ciekawe - opozycja nie chce ruszać. Sprawę poruszył wyłącznie świetny publicysta, bloger ukrywający się pod pseudonimem Aleksander Ścios. Oto dłuższy fragment.

Nad wspólną decyzją prezydenta Dudy i prezesa Kaczyńskiego o nieujawnianiu treści aneksu, ciąży odium niewyjaśnionych spraw, nierozpoznanych zagrożeń, ale też pospolitych kłamstw i manipulacji. Bo też - jakim imperatywem musiał kierować się Jarosław Kaczyński, jeśli w kwestii tak zasadniczej dla naszego bezpieczeństwa, pozwolił sobie na deklarację sprzeczną z wcześniejszymi oświadczeniami? "Ja należę do nielicznych ludzi, którzy czytali aneks. Naprawdę lepiej będzie, jeśli nie zostanie opublikowany. To jest moje głębokie przeświadczenie" - oznajmił prezes PiS, podczas zjazdu Klubów "Gazety Polskiej" w Spale, 14 listopada br. Jednak dwa lata wcześniej, podczas wywiadu w "Rozmowach niedokończonych" TV Trwam z 26 marca 2015, na pytanie prowadzącego: "jaki jest problem z aneksem i z Bronisławem Komorowskim" - pan Kaczyński przyznał, że nie zna treści tajnego dokumentu: "No cóż, ja tu też niestety mogę się odwoływać do tajemnicy, przy tym ja pamiętam, ja tego aneksu nie zdołałem przeczytać. Byłem premierem i tylko wtedy miałem takie prawo ale to przy końcu mojego urzędowania zostało dostarczone i miałem tyle różnych innych zajęć, że po prostu nie dałem rady". Czytał więc czy nie czytał? A jeśli czytał, to kiedy, skoro po roku 2007 nie miał już żadnych uprawnień do zapoznania się z tajnym dokumentem? Ponieważ prezes PiS, dla usprawiedliwienia decyzji o ukryciu aneksu, powołuje się na swoją opinię, doświadczenie i autorytet - są to niezwykle ważne pytania. Gdy przed kilkoma dniami ujawniłem te mocno zagadkowe okoliczności, nie znalazły większego zainteresowania wśród wyborców pana Kaczyńskiego. Domorośli objaśniacze intencji pana prezesa, fachowcy od jego retoryki i składni gramatycznej, łatwo rozgrzeszyli tak oczywiste antynomie. I choć w każdym normalnym państwie, te sprzeczne deklaracje, złożone przez szefa partii rządzącej w sprawie fundamentalnej dla bezpieczeństwa obywateli, wywołałyby reakcje medialne, nikt nie odważył się podjąć tematu. Podobnie, jak nikt nie zapytał - jaki wpływ na sprawy polskie będzie miała decyzja o ukrywaniu przed Polakami informacji znajdujących się w aneksie? Co takiego zawiera ten dokument, że zdaniem Dudy i Kaczyńskiego, pochodząca zeń wiedza może "zaszkodzić" Polakom? Czy nie dziwne, że nikt tego wątku nie podjął, nie kontynuował?

Przestanie to być tajemnicze, kiedy się pamięta jak przegniłe są fundamenty quasi-państwa III RP.

W dniu rekonstrukcji rządu czytam o kolejnej aferze lustracyjnej w polskiej dyplomacji. Zastanawiam dokąd jeszcze Polska będzie areną podobnych skandali? Ilu jeszcze kretów z byłej PRL-owskiej bezpieki kopie korytarze w naszych wrażliwych instytucjach. O byłym przedstawicielu Polski na placówce w Rzymie Andrzeju Hałasiewiczu, doradcy Komorowskiego napisała "Gazeta Polska Codziennie". Hałasiewicz zdaniem IPN miał zataić swoją współpracę z PRL-wskim kontrwywiadem wojskowym. Wojsko, wojsko/ Maszeruje wojsko/ Twoi chłopcy, Polsko/ Marsz, marsz, marsz...

Nic dziwnego. W polskiej dyplomacji wciąż jest żywy duch zmarłego przed laty prof. Bronisława Geremka. A profesor Jacek Czaputowicz, nowy szef MSZ, jest jakby polityczną inkarnacją śp. Selekcjonera Kadr. W PRL-u współpracownik Komitetu Obrony Robotników Czaputowicz jest związany z resortem dyplomacji od 1990 r. Nie trzeba jednak grzebać w życiorysach, wystarczy zapoznać się wypowiedziami następcy Witolda Waszczykowskiego. Współpraca z UE jest dla Polski priorytetowa - oświadczył Czaputowicz, zapowiadając, że już drugą wizytę, po raczej "maskującej" podróży do Bułgarii, złoży w Niemczech, u "naszego głównego partnera gospodarczego i politycznego". Mianowany właśnie szef MSZ-etu podkreślił z całą mocą, że "zależy nam na utrzymaniu bardzo dobrych stosunków" z Berlinem. A ja obawiam się nowej Canossy, wędrówki w worku pokutnym z głową posypaną popiołem. Żeby po mocnym zbliżeniu się z USA za czasów ministra Waszczykowskiego, nie doszło znów do "hołdów berlińskich" w stylu Radosława Sikorskiego!

Może jestem przewrażliwiony, ale pierwsze sygnały wysyłane przez nowego szefa resortu dyplomacji niepokojąco mi się kojarzą. Czy po okresie wierzgania, miałby nastąpić smutny powrót do głównego kontynentalnego siodła i towarzystwa brukselskiej ostrogi? Nawiązuję do powieści "Trans-Atlantyk" Witolda Gombrowicza. To na jej kartach występował Związek Kawalerów Ostrogi, groteskowa grupa, do której należeli: Baron, Ciumkała, Pyckal, Rachmistrz Popacki, Księgowy, panna Zosia oraz siłą doń wcielony pisarz. Oto jak wyglądały relacje w tym zgromadzeniu: Wtem Ciumkała ruszył nogą, Baronowi ostrogę swoją wraził w udo! Zawrzasnął Baron z bólu okropnego, ale nie rusza się, ruszyć sie boi, żeby mu głębiej jeszcze szpikulec nie zalazł... i jak w potrzask złapany cicho, cicho siedzi... aż tu po jakimś czasie Pyckal krzyknął i ostrogę swoję Ciumkale wbił, który w ostrogi potrzasku zbladł, ale skamieniał. I znów cicho Siedzą. Gdy pod persony powieści podłożymy takie państwa jak z jednej strony Niemcy i Francja oraz unijne struktury władzy, a z drugiej strony Polskę czy Węgry, ujrzymy Związek Kawalerów Ostrogi jako alegorię Wspólnoty, która coraz bardziej ogranicza ruchy słabszych państw narodowych. Co dalej? Czyżby zero szans i nadziei na wybicie się na choć cień niepodległości?

Tymczasem czytam wywiad z profesorem Andrzejem Nowakiem, członkiem Narodowej Rady Rozwoju powołanej przez prezydenta Andrzeja Dudę. Wybitny intelektualista przewiduje, że wyzwanie numer jeden w roku 2018 to obrona polskiej niepodległości. Chodzi zresztą o niepodległość wszystkich krajów Europy. To pytanie o to, czy zostanie ona zniszczona, jeśli Polska poległaby w tym boju, jeśli udałoby się zmobilizować przeciw Polsce - na przykład szantażem ekonomicznym i naciskiem ideologicznym - wystarczającą większość do narzucenia nam sankcji. - tłumaczy profesor Nowak. A jednocześnie broni zmian, które ja tak krytykuję: Myślę, że powinniśmy w sprawie zmiany premiera - podobnie jak w kwestii zmiany ministrów - zaufać tym osobom, którzy przeprowadzili obóz polityczny, który objął władzę w roku 2015. Czasami sobie myślę: dobrze nie być intelektualistą, nie brać udziału w rozgrywkach na salonach władzy. I nie widzieć z bliska drzew, które cały czas przesłaniają cały las.