To był tydzień naprawdę wielkich emocji, których dostarczyli nam przede wszystkim szczypiorniści i Agnieszka Radwańska. Po euforii i rozbudzonych nadziejach przyszedł czas na zimny prysznic. Nie będzie medalu Mistrzostw Europy. Ani triumfu w Wielkim Szlemie. Ale tym razem możemy bez cienia ironii zaśpiewać: „Polacy, nic się nie stało”. Bo walka była piękna, a przeżycia – niezapomniane!

Zjedzone paznokcie i zdarte gardła to efekt oglądania meczów Polaków na ME. Piłkarze ręczni tradycyjnie zaserwowali nam thriller w kilku odsłonach. Niby na kanapie, niby przed TV, a mogliśmy się wszyscy poczuć jak w hotelu ze "Lśnienia", tylko Jacków Nicholsonów było jakby więcej (ok, byli też sympatyczniejsi i zamiast siekiery mieli piłkę). Klasyką gatunku był mecz z Białorusią: najpierw szaleńczo goniliśmy wynik, a dwie sekundy przed końcem meczu Mariusz Jurkiewicz zapewnił nam zwycięstwo. Ze Szwecją było już spokojniej, choć oczywiście Szwedzi mogą mieć inne zdanie (w końcu zafundowaliśmy im prawdziwy potop - goli). A wszystko przy "Bałkanice", którą z zapałem śpiewali na trybunach Polacy. Niestety, w meczu z Chorwacją wybór repertuaru okazał się niefortunny. Mieszkańcy Bałkanów, zmotywowani pieśnią, pozbawili nas złudzeń. Ale co tam, już za dwa lata ME w Polsce! Będzie zabawa, będzie się działo i nawet srebra będzie mało!

Tymczasem w Melbourne Agnieszka Radwańska sprawiła olbrzymią niespodziankę, eliminując z Australian Open ubiegłoroczną triumfatorkę - Victorię Azarenkę. Mimo zabójczej u nas pory - 2.30 - ten mecz rozbudził każdego fana tenisa. Radwańska grała jak natchniona, a Azarenka... cóż, bezradnie próbowała nadążyć za Polką. Gdy już się wydawało, że tylko trzęsienie ziemi albo atak dzikich australijskich strusi może zatrzymać Radwańską w drodze po pierwszy wielkoszlemowy tytuł w karierze, Polka dość łatwo przegrała półfinał z Dominiką Cibulkovą. Można powiedzieć, że Radwańska wystąpiła w roli Azarenki, grając z Azarenką. A grając z Cibulkovą -  w roli Azarenki, która grała z Radwańską. Tak czy owak, Polka osiągnęła swój najlepszy rezultat w australijskim szlemie. A przy okazji pokonała swoją "Zmorenkę", z którą w ostatnich latach przegrała 7 pojedynków z rzędu. Można? Można! 6:1, 5:7, 6:0 i... po krzyku!

Olimpiada w Soczi jeszcze się nie zaczęła, a już zrobiło się ciekawie. Okazało się, że zobaczymy np. lekkoatletkę LoLo Jones, specjalistkę od biegów przez płotki - tym razem Amerykanka wskoczy do bobsleja. Za to w niemieckiej ekipie curlingowej nie zabraknie... milionera! To 48-letni John Jahr, wnuk założyciela jednego z największych w Europie domów wydawniczych. A nie nurtuje was, kto będzie reprezentował Tajlandię w slalomie?! Już mówię: Brytyjka, córka Chinki i Taja, urodzona w Singapurze - Vanessa Mae. Tak, TA skrzypaczka. Co ciekawe, Mae (startująca pod nazwiskiem Vanakom) będzie pierwszą żeńską przedstawicielką Tajlandii na zimowych igrzyskach. Będzie też (piękniejszą) połową składu reprezentacji Tajlandii, która obok Mae wysyła do Soczi alpejczyka Kanesa Sucharitakula. Zatem jakby jej nie poszło, Vanessa zagra pierwsze skrzypce! W każdym razie - dla kibiców z Tajlandii.