Andrzej Halicki - ten, który chciał wywołać w Platformie dyskusję o stanie partii, na zjeździe partyjnym nie odezwał się ani słowem. Siedział w pierwszym rzędzie, obok Jana Krzysztofa Bieleckiego i głośno klaskał. Najgłośniej wtedy, gdy premier straszył politycznym piekłem wszystkich ludzi w Platformie, którzy chcą dbać wyłącznie o własne kariery i prowadzić do wewnętrznych podziałów. Dzień wcześniej ten sam Halicki, tłumacząc sie z wywiadu, w którym stwierdzał między innymi, że Donalda Tuska otaczają wyłącznie lizusy albo źli ludzie, a sam szef rządu właściwie nie ma pojęcia o własnej partii, mówił, że specjalnie wybrał taki termin aby na partyjnym spotkaniu rozpoczęła się dyskusja.

Dyskusja toczyła się jednak wyłącznie w kuluarach. Niemal pięciuset delegatów rozprawiało na temat wynurzeń najbliższego współpracownika Grzegorza Schetyny zadając sobie pytania: "ale po co?" i "z czyjej inspiracji?". Potem następował taki oto wywód: "Jeśli wywiad był inspirowany przez marszałka Sejmu, to oznaczałoby, że przeważyło jego ego, chęć zademonstrowania własnej siły i sprawdzenia wytrzymałości Tuska. Drażnić premiera na dzień przed partyjnym zjazdem, przed którym w duecie Tusk- Schetyna wszystko było dogadane (chodzi o ułożenie składu rady krajowej i w konsekwencji zarządu partii) z punktu widzenia pragmatyka wydaje się absolutnie pozbawione sensu. Grzegorz Schetyna jest pragmatykiem, który musiał zdawać sobie sprawę z tego, że takie posunięcie nic mu nie da..... chyba, że zagrały emocje. Chyba, że chęć odegrania się na dawnym przyjacielu była silniejsza niż wszystko inne".

Sam Grzegorz Schetyna już w piątek wieczorem, gdy tylko Donald Tusk wylądował w Warszawie podjął próbę przekonania szefa rządu i partii, że nie miał z tym nic wspólnego, że to wyłączna inicjatywa Andrzeja Halickiego. Rozmowa nie należała ani do najprzyjemniejszych ani do najłatwiejszych. Na końcu jednak zwyciężył pragmatyzm czyli: "na jutrzejszym zjeździe prezentujemy pełną jedność".

Na salę marszałek i premier weszli razem. Potem usiedli obok siebie z minami ludzi nie najszczęśliwszych. Jedność została zaprezentowana. Rosnąca nieufność pozostała ukryta... Na razie.

PS. A w kuluarach krążyli terenowi działacze w poszukiwaniu twarzy do zrobienia wspólnych zdjęć przydatnych potem w kampaniach samorządowych. Najczęściej proszony o pozowanie był... Paweł Graś. Jeden z trzech najbliższych współpracowników premiera czyli - jak to określił Andrzej Halicki - elitarnego salonu lizusów.