Ok. godz. 17 rozpoczęło się pierwsze po wyborach spotkanie premiera z wybranymi posłami własnej partii. Trudno w to uwierzyć, ale tak można określić wizytę ośmiorga parlamentarzystów Platformy - w kancelarii Donalda Tuska. W tym gronie wybrańców są dwie kobiety. Są więc w mniejszości, ale w tym przypadku - w mniejszości siła.

Bo siła w lojalności. Całkowitej. Premier jak główny kadrowy samodzielnie mebluje Sejm. Marszałek kobieta - to wiadomo. Pytanie, kto zostanie szefem klubu. Męska cześć owego ciała brana pod uwagę jest podzielona na ludzi Grzegorza Schetyny bądź Cezarego Grabarczyka, którym Donald Tusk po prostu nie ufa. Kobieta na tym stanowisku mogłaby zapewnić Tuskowi pełną lojalność - snują domysły posłowie. Na sejmowych korytarzach po cichu powtarzane są jednak również nazwiska Bogdana Zdrojewskiego czy Pawła Grasia. Wszystko w głowie premiera, zastrzegają politycy PO i narzekają na brak informacji z kancelarii.

Premier uporczywie milczy w imię zasady, że im mniej osób wie, tym lepiej. "Dziel i rządź". Wszystkie decyzje zapadają w bardzo wąskim gronie współpracowników i przyjaciół premiera. Poza nimi nikt nie ma żadnej wiedzy na temat planów Donalda Tuska, czy to dotyczących układanki ministerialnej, czy sejmowej. Brak informacji powoduje, że główne pytanie w partyjnych szeregach brzmi: "Co będzie z iksem czy igrekiem?".