Na wojennych barykadach obu stronom zawsze było wygodnie. Gdy po katastrofie pod Smoleńskiem PiS zmienił retorykę na użytek kampanii wyborczej w Platformie pojawiły się oznaki paniki.

Spokojny Jarosław Kaczyński był zjawiskiem, które czyniło polityków PO bezradnymi. W tym czasie królowało marzenie o tym, aby wszystko wróciło już do normy, czyli na barykady. I wróciło.

Zdarzyła się jednak tragedia w Łodzi, a po niej kolejne apele o opamiętanie. Prym wiódł i wiedzie Donald Tusk. W odpowiedzi słyszy "oczywistą oczywistość", czyli straszne słowa o mordercach i zdrajcach. W takiej atmosferze nie da się żyć i pracować - odpowiada wiec premier i z zafrasowaną miną, obiecuje, że będzie dyscyplinował swoich posłów i uczyni wszystko, aby zgasić ten ogień.

Na ile to szczere - nie sposób ocenić. Należy wierzyć. Tyle tylko, że na razie obie strony nie potrafiły udowodnić, że potrafią żyć i pracować w innej niż wojenna atmosferze.