"Ona wciąż nic nie wie" - poirytowany i zły Donald Tusk komentuje krótką rozmowę telefoniczną, którą właśnie odbył z Joanną Muchą. Jest środa, dzień po wpadce z dachem Stadionu Narodowego. Premier w Bukareszcie zamiast skupić się na wystąpieniu, które za chwilę ma wygłosić, wydzwania do Warszawy, próbując ustalić winnych "dachowej wpadki".

Ministra nie jest w stanie odpowiedzieć na podstawowe pytania. Kolejny telefon premier wykonuje więc do Tomasza Arabskiego, pytając, czy ten nie mógłby wysłać do Narodowego Centrum Sportu i ministerstwa sportu jakiejś kontroli. Chwilę później informację o tym, że w resorcie Joanny Muchy pojawią się kontrolerzy, szef rządu przekazuje dziennikarzom.

Dzień wcześniej w KPRM zarządzono wspólne oglądanie meczu. Uczestnicy zbierali się powoli w nie najlepszych nastrojach, bo w sieci pojawiły się zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej. W miarę obserwacji przygotowań do sportowego święta na Narodowym, zdjęcia coraz szybciej schodziły jednak na drugi plan. Współpracownicy premiera z niedowierzaniem wpatrywali się w ekran telewizora. Już wtedy premier próbował uzyskać jakiekolwiek informacje od Joanny Muchy, ale nie dowiedział się nic poza tym, o czym informowali na bieżąco dziennikarze.

Joanna Mucha nie rozumie sportu, właściwie niby mamy ministra, a tak naprawdę go nie mamy - mówił mi współpracownik Donalda Tuska, dodając, że być może to ostatni moment na pozbycie się z rządu kobiety, która miała być maskotką, a jest ciężarem. Od razu pojawiło się jednak pytanie, kto mógłby ją zastąpić i czy owo przyznanie się do błędu nie pociągnęłoby za sobą dalszych spadków. Ten dylemat premier musi rozstrzygnąć osobiście, pewne jest jednak to, że ministra nie dostarcza mu żadnych powodów do optymizmu.

Co próbujemy rozprostować plecy i myślimy, że to już ten czas, obrywamy w głowę cegłą. Wpadka z dachem to kolejny kamyczek do ogródka - przyznają zgodnie wszyscy współpracownicy szefa rządu. Tym bardziej, że tylko ten jeden feralny dzień przyniósł więcej złych informacji. W sieci zdjęcia smoleńskich ofiar, a na agencjach informacje o tym, że tylko cud uchronił przed kolejną katastrofą kolejową, bo znów dwa pociągi jechały na tym samym torze.

Opozycja szaleje, a premier w twierdzy

Opozycja szalała, a premier siedział sobie w Ujazdowskich, w swojej oblężonej twierdzy - takie pretensje coraz częściej słychać było na sejmowych korytarzach. Posłowie Platformy w taki sposób i dość zgodnie odpowiadali na pytania o przyczyny sondażowych spadków. Podobną diagnozę można zresztą usłyszeć w samej kancelarii premiera. Obiecaliśmy Polakom krew, pot i łzy, potem kierownik (kierownik, czyli Donald Tusk - RMF FM) zniknął, potem podnieśliśmy wiek emerytalny i cisza. Ten błąd ma naprawić teraz sam szef rządu, wyruszając po raz kolejny w objazd po Polsce "tuskobusem". Ma też regularnie udzielać wywiadów, czego nie robił przez rok, i informować o swych posunięciach. Po raz kolejny okazuje się, że najlepszym i jedynym rzecznikiem rządu jest sam Tusk.  Po raz kolejny to on ma uratować partię i sondaże. Pytanie tylko, czy nie jest za późno...

Pierwszy test to decyzja w sprawie Joanny Muchy, bo coraz trudniej znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego premier nie potrafi się przyznać do personalnych błędów i woli brnąć ze słabymi ministrami, niż wymienić zderzaki, gdy te nie dają rady. Tak jak to obiecywał powołując swój eksperymentalny gabinet.