…czyli te popełnione w końcówce wyborczego wyścigu.

Jarosław Kaczyński sugestiami na temat Angeli Merkel i wypowiedziami na temat "niemieckości" dziennikarzy nie pomógł swojemu sztabowi. Owszem, byli tacy, którzy próbowali przekonywać, że to przemyślana taktyka, ale tak naprawdę zagrały czyste emocje. Bo jak wytłumaczyć to, że Jarosław Kaczyński podczas walki w debacie z Tomaszem Lisem nie dał sobie zdrapać z twarzy zbyt dużo pudru, a kilkanaście godzin później sam ów puder i cały makijaż na oczach publiki starł?

Współpracownicy prezesa po cichu mówili mi, że "czasami jest tak, iż ktoś jednym słowem uruchamia w Kaczyńskim przycisk: Ostra reakcja... A później wszystko jest już inaczej..." Emocje wygrywają nad wyborczą pragmatyką.

A ostra retoryka w wykonaniu PiS zniechęca nieprzekonanych. Wszak przekonanych prezes nie musi do siebie przekonywać. Oni zagłosują nawet wtedy, gdy ich lider z sympatią będzie mówił o postkomunistach, a nawet komunistach. Zniosą to. Co innego ci, którymi nie targają skrajne emocje, a jest ich sporo.

Po wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego na temat Merkel i dziennikarzy w sztabie Platformy zapanował prawdziwy entuzjazm. Po złych chwilach, jakie przyniosła konieczność panicznego wycofywania się z własnej reformy edukacji i kolejne niezbyt korzystne sondaże, nastał czas nadziei. Tak było do czwartku, czyli do wczoraj, kiedy PO na czele z premierem zaliczała wpadkę za wpadką.

Z wizyty na Śląsku pozostały takie oto obrazki: drobni przedsiębiorcy (głównie kobiety) błagający szefa rządu o to, aby do nich podszedł, i lekceważący te prośby premier, uciekający do eleganckiej limuzyny.

Dalej był pan Czesław, któremu lider Platformy w świetle kamer obiecał podczas ostatniej przerwanej wizyty wspólny obiad i rozmowę. Pan Czesław kupił nawet z tej okazji nową koszulę i zjawił się punktualnie w umówionym miejscu. Nikt jednak nie zamierzał się z nim spotkać. To była wyborcza katastrofa.

A dalej również było nie najlepiej. Nudna konwencja PO w Chorzowie, na której oglądaliśmy ziewających działaczy i zmęczonego premiera.

W tym czasie Jarosław Kaczyński w pociągu jadącym do Gdańska podjął próbę naprawienia swoich błędów. Gawędził z dziennikarzami, nawet z tymi, których niedawno obrażał. Telewizje prześcigały się w pokazywaniu obrazków i wywiadów, w których prezes - tym razem na spokojnie - tłumaczył swą wizję stosunków międzynarodowych.

Dziś błędy próbuje nadrabiać również premier. Rano zadzwonił do pana Czesława z przeprosinami i zaproszeniem na obiad, potem zaprosił do siebie przedsiębiorców - tych samych, których zlekceważył.

Te błędy zostaną jednak zapamiętane najbardziej ze wszystkich popełnionych w kampanii. A było ich sporo. Wybrałam kilka. Najpierw Platforma, która myślała, że uda się wygrać prezydencją i błyszczącym na europejskich salonach premierem. Nic z tego. Donalda Tuska długo trzeba było przekonywać, że nic nie zastąpi uścisku ręki i jeżdżenia po Polsce. Gdy już się udało, szef rządu spotkał na swojej drodze "Stacha Paprykarza". Po tej wizycie i wymianie zdań z niezapomnianym pytaniem: "Jak żyć?" trauma w kancelarii premiera trwała kilka tygodni.

Do Tuskobusa udało się powrócić na trzy tygodnie przed końcem kampanii. Od tej pory szło lepiej - aż do opisanego czwartku.

PiS popełniał zupełnie inne błędy. Prezesa nie trzeba było co prawda namawiać na objazd kraju, ale unikanie debaty nie zjednywało nowych wyborców i dosypywało Platformie sporo żaru do politycznego grilla. Najczęściej powtarzanym zdaniem było: "Prezes się boi, prezes tchórzy".

Konsekwencja w odmawianiu spotkań w końcu doprowadziła jednak do znudzenia tematem, choć nie najlepsze wrażenie pozostało.

Podobnie zresztą jak po wynurzeniach polityków PiS-u na temat "zdziczałych chłopów".

Sztab PiS-u także nie uniknął wpadek podczas objazdowego tournée. Gdy prezes odwiedził "Stacha Paprykarza" w jego domu, aby zjeść z nim obiad, kamery pokazywały dość bogato wyposażone pomieszczenie. Na ekranie za plecami biesiadników siedzących za wielkim i suto zastawionym stołem królowała plazma i elegancki kominek. Na portalach społecznościowych natychmiast ukazały się komentarze w stylu: "Premierze, zepsuł mi się pilot do plazmy, jak żyć?"

Potem jednak szło już gładko, aż do wypowiedzi o Angeli Merkel i dziennikarzach.