Jeden z najlepszych w historii polskich futbolistów już ma na swoim koncie jedno wyróżnienie, został "Piłkarzem 50-lecia PZPN". Ten zaszczytny tytuł Gerard Cieślik zawdzięcza nie tylko ogromnej liczbie bramek zdobytych w barwach Ruchu Chorzów, klubu któremu przez całą swoją karierę był wierny, ale też jednemu meczowi, spotkaniu w eliminacjach mistrzostw świata z ZSRR 20 października 1957 roku na Stadionie Śląskim. Cieślik jest kandydatem na Orła wszech czasów w plebiscycie eurosport.interia.pl i RMF FM.

REKLAMA

Starcie z ówczesnym mistrzem olimpijskim i jedną z najlepszych wtedy reprezentacji na świecie, chciało zobaczyć pół miliona kibiców z całego kraju. Tymczasem miejsca na trybunach, ledwie co oddanego do użytku chorzowskiego giganta, było "tylko" 100 tys.

Śląski pękał w szwach i eksplodował po dwóch trafieniach Cieślika, pod koniec pierwszej i na początku drugiej połowy. Słynny Lew Jaszyn w bramce nie miał nic do powiedzenia. "Biało-Czerwoni" wygrali arcyważne spotkanie 2-1, a po meczu rozentuzjazmowani fani znieśli Cieślika i jego kolegów na plecach do szatni.

Gratulacje od partyjnych towarzyszy

Dzień później, jak opowiadali mi pracownicy katowickiego IPN, Cieślik przeżył chwile grozy. Został wezwany do siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Napastnik Ruchu jechał tam ze strachem, że zostanie wysłany na przysłowiowe białe niedźwiedzie na Wschód. Tymczasem skończyło się na serdecznych gratulacjach partyjnych towarzyszy, którzy, tak jak piłkarscy fani w całym kraju cieszyli się, że udało się dokopać Ruskim!

Wtedy, w końcu października 1957 roku świetny piłkarz był już powoli u kresu swojej bogatej kariery, którą związał z Ruchem. Z Niebieskimi trzykrotnie zdobywał mistrzostwo Polski, było to w 1951, 1952 i 1953 roku. Dwukrotnie był królem strzelców ligowych rozgrywek. Jego znakiem rozpoznawczym był niesygnalizowany strzał z tzw. "krótkiej nogi", a także świetna gra głową, mimo niewielkiego wzrostu (163 cm).

Wsparcie przodownika pracy


W Ekstraklasie strzelił łącznie 168 bramek i wyprzedza go tylko dwójka innych wybitnych napastników, także Górnoślązaków: Ernest Pohl z Górnika Zabrze oraz Lucjan Brychczy, który swoje życie związał z Legii Warszawa.

Niewiele zresztą brakowało, żeby Cieślik także wylądował w klubie ze stolicy. Centralny Wojskowy Klub Sportowy mógł wtedy dowolnie ściągać do siebie jakiegokolwiek piłkarzy, a jako, że Cieślik na początku lat 50. był najlepszym polskim zawodnikiem, to nic dziwnego, że też miał się zameldować w Warszawie. Że tak się nie stało, to zasługa przodownika pracy Wiktora Markiewki. Człowiek, który wykonywał prawie 600 proc. normy wstawił się za "Małym łącznikiem" u partyjnych władz, które zablokowały "transfer" czy raczej przymusowe przenosiny z Chorzowa do Warszawy.

Gerard Cieślik zmarł 3 listopada 2013 roku. Przed śmiercią prosił, żeby do trumny złożyć go w owerolu, stroju reprezentacji Polski, w której wystąpił w 45 grach, zdobywając przy tym aż 27 bramek.

Michał Zichlarz