To mogą być dwa dni, które rozstrzygną losy tej edycji Tour de France. Rywalizacja na alpejskich podjazdach powinna przynieść ogromne emocje. Na razie liderem wyścigu jest Brytyjczyk Chris Froome, ale jego przewaga nad grupą pościgową jest niewielka.

REKLAMA

Na właściciela żółtej koszulki lidera naciskają Włoch Frabio Aru (18 sekund straty), Francuz Romain Bardet (23 sekundy) i Kolumbijczyk Rigoberto Uran (29 sekund). To oni powinni atakować na alpejskich etapach, by choć nastraszyć faworyta wyścigu. Po środowej i czwartkowej wspinaczce w Alpach w piątek na kolarzy czeka płaski etap, a w sobotę jazda indywidualna na czas. Froome w tej specjalności raczej nie da się rywalom zaskoczyć. Choć warto pamiętać, że w "czasówce" dobrze potrafi się także pokazać Uran. W niedzielę już jedynie etap przyjaźni i sprinterski finisz na Polach Elizejskich.

Jeśli zatem atakować to dziś lub jutro. A jest gdzie... Już dziś kolarze powalczą na trzech znanych przełęczach: Col De la Croix de Fer, Col du Telegraphe i Col du Galibier. Łącznie aż 60 kilometrów jazdy pod górę, a na deser ponad 20 kilometrów zjazdu. W czwartek sytuacja będzie nieco inna, bo to w końcówce etapu kolarzy czeka trudny podjazd pod Col d’Izoard a więc na wysokość ponad 2300 metrów. 14 kilometrów o średnim nachyleniu 7 procent. To kolejne fragment trasy, który może okazać się decydujący.

Froome celuje w tym roku w trzeci z rzędu triumf w Wielkiej Pętli. Włosi także nie mieli długiej przerwy w zwycięstwach w tourze, bo w 2014 roku najlepszy okazał się Vincenzo Nibali. W zupełnie innej sytuacji jest Bardet. Francuzi nie wygrali bowiem swojego wyścigu ponad 30 lat. Dokładnie od 1985 roku, kiedy wyścig wygrał Bernard Hinault. Uran będzie bronił honoru kolumbijskiego kolarstwa. W ostatnich latach na podium Tour de France stawał trzykrotnie Nairo Quintana, ale w tym roku zajmuje 10. miejsce z dużą stratą i trudno oczekiwać, by w ciągu dwóch dni był w stanie znacząco poprawić swoją sytuację.

(j.)