Arkadiusz Lindner dostał dwie minuty kary i został przesunięty z trzeciego na piąte miejsce w kategorii quadów na dziewiątym etapie Rajdu Dakar. „W ogóle się tym nie przejmuję. Udowodniłem, że mogę walczyć z czołówką” – powiedział.

REKLAMA

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Rajd Dakar: Arkadiusz Lindner polskim bohaterem ósmego etapu

Lindner przed Dakarem zapowiadał walkę o wysokie miejsca, ale później te plany pokrzyżowały problemy z quadem. We wtorek udowodnił, że należy się z nim liczyć, chociaż na pierwsze dakarowe podium musi jeszcze poczekać.

Dostałem dwie minuty kary. Prawdopodobnie za przekroczenie prędkości o jeden kilometr w jednym miejscu. Nie martwi mnie to, bo udowodniłem, że mogę walczyć z najlepszymi. Moim celem jest najpierw podium, a później zwycięstwo w Dakarze. Tegoroczny start pomoże mi w realizacji tego planu - powiedział polski quadowiec.

We wtorek kolejny raz bardzo dobrze pojechał Jakub Przygoński w Mini, zajmując czwarte miejsce. Z drugiej strony, kłopoty techniczne dotknęły Rafała Sonika i załogę UTV, która na biwak dotarła na holu.

Przygoński nie krył zadowolenia z wyniku. Dzisiaj bardzo fajny odcinek, zwłaszcza techniczny początek. Ja lubię taką trasę, gdy trzeba cały czas hamować, zmieniać tempo. Końcówka po kamienistej pustyni z wystającymi skałami, gdzie trzeba było bardzo uważać. Mieliśmy trochę szczęścia, bo pod sam koniec zaczęło nam schodzić powietrze z jednego koła, ale udało się dojechać do mety - opisywał.

Kierowca Orlen Teamu nie ma już szans na wysokie miejsce w klasyfikacji końcowej z powodu awarii skrzyni biegów na pierwszym etapie. Codziennie udowadnia jednak, że należy do ścisłej światowej czołówki.

Kolejny solidny występ zanotował motocyklista Orlen Teamu Maciej Giemza. Początek etapu jechałem trochę wolno, bo było gdzie wylecieć z zakrętu. Mogłem trochę bardziej przycisnąć, ale wiązało się to z ryzykiem, którego wolałem nie podejmować. Za to na drugiej części jechałem dosyć szybko i udało mi się nadgonić to, co straciłem - powiedział Giemza, który w klasyfikacji generalnej awansował o jedno miejsce i jest już 18.

Mieszane odczucia miał po etapie jadący quadem Rafał Sonik. Świetnie mi się jechało. Myślałem, że to cud, że po dwóch latach od poważnej kontuzji znowu staję na starcie i mam wiarę, że może być dobrze. Ale szczęście nie trwało długo. Na ok. 196. kilometrze dogoniłem Ignacio Casale i w momencie, kiedy się z nim zrównałem, nagle zaczęło mi coś chrupać w silniku. Okazało się, że w skrzyni biegów zmielił się piąty bieg, więc przez następne 300 km, w tym 200 odcinka specjalnego, jechałem z duszą na ramieniu - opisuje Sonik.

Zwycięzca Dakaru z 2015 roku i tak uważa, że miał dużo szczęścia. To, że to się stało dzisiaj, a nie jutro na etapie maratońskim, to cud. Mamy silnik do wymiany, bo prawdopodobnie nie uda się tego naprawić - podkreślił.

Jak dodał, bardzo cieszy go dobry wynik Lindnera. Arek pojechał znakomicie. Jest prawdziwym dakarowym zakapiorem. Słyszałem już kilka anegdot na jego temat krążących wśród organizatorów, że to jedyny facet, który konsekwentnie i wielokrotnie odmawia helikopterom. Bardzo się cieszę, tym bardziej, że tak trochę uważam się za ojca polskich quadowców - powiedział Sonik.

Kolejny raz kłopoty nie ominęły świetnie spisujących się na wcześniejszych etapach Arona Domżały i Macieja Martona. Tym razem ich pojazd dotarł na metę holowany przez ciężarówkę. Polacy już wcześniej myśleli o zmianie silnika, a teraz nie mają wyjścia. Będzie ich to kosztowało karę i koniec szans na dobre miejsce w klasyfikacji generalnej. Zmieniamy silnik. Nie ma innej opcji, jeśli chcemy ukończyć ten rajd - podkreślił Domżała.

W środę odbędzie się pierwsza część etapu maratońskiego, z Haradh do Shubaytah, o długości 608 km, z czego 534 to odcinek specjalny. Zawodnicy spędzą noc na zaimprowizowanym kempingu, bez możliwości korzystania z pomocy serwisowej. W czwartek powrócą do Haradh.