Po tym, jak ulewne deszcze zalały biwak w Oruro, a organizator odwołał szósty etap rywalizacji, La Paz przywitało dakarową stawkę słońcem. Tysiące barwnie ubranych i powiewających flagami kibiców oraz prezydent Evo Morales wiwatowali na cześć sportowców. W stolicy Boliwii, pozostałe w walce 254 pojazdy spędziły niedzielę, przygotowując się do drugiej części super maratonu.

REKLAMA

Przywieźliśmy do Boliwii upragniony deszcz. Dla nas to oczywiście utrudnienie, bo ASO musiało odwołać najdłuższy etap, a my spędziliśmy trudną noc w samochodach obok zalanego wodą biwaku, ale w gruncie rzeczy to dobra wiadomość. Po długiej suszy, mieszkańcy mogą złapać oddech i w pełni cieszyć się kilkoma dniami wolnymi od pracy, jakie prezydent Evo Morales zarządził na czas Dakaru - mówił Rafał Sonik, który miał okazję przywitać się i zamienić kilka słów z głową państwa na oficjalnej rampie, ustawionej w centrum miasta.

Ulice najwyżej położonej stolicy świata wypełniły się po brzegi kibicami, którzy wiwatowali na cześć wszystkich rajdowców. Słyszałem, że w tym kraju ludzie uwielbiają Dakar, ale nie spodziewałem się takiego przyjęcia. Widziałem nawet dwie polskie flagi - zauważył Kamil Wiśniewski.

Po emocjach związanych z oficjalną częścią, zawodnicy zjechali na biwak, gdzie czekali już gotowi do pracy mechanicy. Dzień odpoczynku jest bowiem okazją do regeneracji dla zawodników, jednak serwisanci mają pełne ręce roboty. Po tygodniu rywalizacji pojazdy wymagają gruntownych napraw oraz wymiany wielu części narażonych na zużycie.

Z możliwości odespania krótkich nocy w pełni skorzystał młodszy z dwóch, polskich quadowców. Postanowiłem porządnie się zregenerować, bo przez ostatni tydzień spałem po kilka godzin. Przed nami odcinek maratoński, podczas którego sami musimy dokonywać napraw, więc zapowiadają się ciężkie dwa dni, a potem kolejne cztery przed metą... - przyznał.

Rafał Sonik także odpoczywał, ale również... protestował. Zwycięzca Dakaru z 2015 roku długo rozmawiał z sędziami o piątkowym odcinku specjalnym i miejscu, w którym stracił niemal dwie godziny. Oficjele przyznali, że w roadbooku był błąd, ale organizator nie zamierza weryfikować wyników. Nie zraża mnie ta sytuacja - przyznał krakowianin, który pro forma złożył oficjalny protest. Ja na miejscu organizatorów zająłbym się sprawą, pomimo ogromu pracy, jaki trzeba włożyć w sprawdzenie trasy, jaką przejechał każdy zawodnik i wyliczenie poniesionych przez to strat. Zrobiłbym to dla idei sprawiedliwości w sporcie. Wiem jednak, że stając na starcie tego rajdu, akceptuję jego zasady. Dlatego bez względu na ten przypadek, będę walczyć do samego końca - zadeklarował.